Jak zrobić rewolucję w internecie?
Zaczęło się od SMS-ów. Potem pojawiły się Facebook i Twitter. Dyktatorzy zaczęli drżeć przed nowymi formami komunikacji. A młodzi ludzie poczuli swoją siłę. Jakub Gajda, specjalista ds. Bliskiego Wschodu opisuje nieznane szczegóły rewolucji, która zaczęła się w internecie.
14.03.2011 | aktual.: 21.03.2011 13:56
Rewolucje w Tunezji i Egipcie zaczęły się dzięki mediom społecznościowym. Twitter i Facebook stały się platformami zjednoczenia i wymiany informacji dla społeczeństw trzymanych "pod butem" dyktatury prezydentów - Ben Aliego i Mubaraka. Przebudzenie na Bliskim Wschodzie trwa. Z siłą portali społecznościowych liczą się teraz kolejne reżimy. Czy nadszedł już czas, kiedy globalizujące się społeczeństwa, dzięki internetowi i telefonii komórkowej, będą w stanie wyrwać się spod kontroli państwa? Czy z pomocą Facebooka i Twittera uda się doprowadzić do upadku dyktatorów, którzy przez ostatnie dziesięciolecia kontrolowali każdy ruch i kneblowali usta rodaków?
Na początku był SMS
Polityczna siła mediów społecznościowych, jako instrumentu do obalania głów państw, jest światu znana od ponad dziesięciu lat. Pierwszy przypadek związany jest z Filipinami. 17 stycznia 2001 roku lojaliści w filipińskim kongresie zagłosowali za odrzuceniem kluczowych dowodów obarczających oskarżonego o korupcję prezydenta Josepha Estradę. Po dwóch godzinach od ogłoszenia tej decyzji, tysiące Flipińczyków zgromadziło się na Epifano de Los Santos Avenue w centrum Manili. Protest w dużej części zainspirowany został rozsyłanymi na zasadzie łańcuszka wiadomościami SMS, które zawierały następującą treść: Go 2 EDSA. Wear blk. (Idź na Epifano de Los Santos Avenue. Ubierz się na czarno.).
Taką wiadomość otrzymało ponad siedem milionów Filipińczyków, dzięki czemu tłum protestujących rozrósł się w ciągu dwóch dni do prawie miliona osób. Szybki rozwój wydarzeń przeraził komisję, która zajmowała się dochodzeniem w sprawie prezydenckich malwersacji. Dowody obarczające Estradę zostały dopuszczone, a 20 stycznia prezydent został zmuszony do ustąpienia ze stanowiska. To wydarzenie uznawane jest za precedens jeśli chodzi o kluczową rolę mediów społecznościowych w obaleniu przywódcy państwa. Estrada sam przyznał, że to "smsująca generacja" doprowadziła go do upadku.
Od tamtego czasu telefon komórkowy i internet często zwielokrotniały siłę protestów organizowanych pod każdą szerokością geograficzną. W 2004 roku SMS-y doprowadziły do klęski w wyborach Partię Ludową w Hiszpanii, a niesłusznie oskarżający o madryckie zamachy separatystów z ETA premier Jose Maria Aznar musiał opuścić stanowisko. W 2009 roku komuniści stracili władzę w Mołdowie po demonstracjach, które koordynowane były przez telefony komórkowe, Facebooka i Twittera. Jaką siłę ma to ostatnie narzędzie udowodniły również antyrządowe wystąpienia na Białorusi w 2006 oraz ostatecznie ujarzmiona przez władze "zielona rewolucja" w Iranie w 2009.
Kto nie nadąża, ten odpada…
Świat globalizuje się w błyskawicznym tempie. Wraz z tym procesem rośnie polityczna siła mediów społecznościowych i liczba ich uczestników. Największą siłę mają oczywiście sieci globalne zrzeszające zarówno zwykłych obywateli, jak i rozlicznych aktywistów, organizacje pozarządowe oraz elity rządzące. Co ważne - w największych portalach są obecni przedstawiciele wszystkich zakątków świata. Dzięki temu więcej ludzi dowiaduje się szybciej o swoich poczynaniach, planach i inicjatywach.
Ewolucja społecznej rzeczywistości kontrastuje ze skostniałym porządkiem, który wciąż panuje na szczytach elit rządzących Bliskim Wschodem.
Hosni Mubarak sprawował władzę w Egipcie od 1981 roku, Ben Ali był prezydentem Tunezji od 1987 roku. Saleh rządzi Jemenem od 1978 roku, Baszar as-Assad sprawuje swój urząd w Syrii zaledwie od roku 2000, ale na stanowisku zastąpił rządzącego od 1971 roku zmarłego ojca. W Bahrajne od 1970 roku premierem jest Chalifa Ibn Salman al-Chalifa. Rekordzista - Muammar Kadafi jest głową Libii od 1969 roku. O zmianę proszą się także bliskowschodnie systemy polityczne. Potentat naftowy i bliski sojusznik Stanów Zjednoczonych - Arabia Saudyjska wciąż jest monarchią absolutną… Stagnacja w świecie arabskim nie jest możliwa, gdy reszta globu zmienia się tak szybko.
Narzędzie genialne w swej prostocie
Wael Ghonim niedawno uznany został za jednego z ojców egipskiej "rewolucji bez lidera". Człowiek, który na co dzień był szefem ds. marketingu na Bliskim Wschodzie firmy Google, wieczorami zajmował się przygotowywaniem rewolucji. Ghonim uznał, że idealnym narzędziem do tego jest Facebook. Wystarczy założyć odpowiednią stronę i "odkąd ktoś stanie się jej fanem, wszystko co zostanie na niej opublikowane, natychmiast trafia na jego tablicę. Rząd nie jest w stanie w żaden sposób tego cenzurować, dopóki całkowicie nie zablokuje dostępu do Facebook’a." - Ghonim dzieli się swymi spostrzeżeniami na łamach jednego z amerykańskich tygodników. I rzeczywiście internet był motorem rewolucji. Symbolem sprzeciwu wobec rządu i brutalności państwowych służb stał się Khaled Said. Ten aleksandryjczyk, który obnażał w sieci niechlubne działania egipskiej policji, został w odwecie pobity na śmierć. Po tym zdarzeniu, Ghonim stworzył na Facebooku stronę zatytułowaną "We Are All Khaled Said", która bardzo szybko stała się jedną z
największych platform egipskich aktywistów.
14 stycznia, po wydarzeniach w Tunezji, Ghonim zaprosił sympatyków wszystkich stron zrzeszających powyżej 350 tys. użytkowników na protesty. Datę wyznaczył na 25 stycznia. Odzew był ogromny. Już po trzech dniach ponad 50 tys. osób poinformowało, że weźmie udział w tym wydarzeniu.
Po wydarzeniach z 25 stycznia władze Egiptu zablokowały dostęp do Facebooka. To nie powstrzymało jednak mieszkańców Egiptu. Rewolucja już się bowiem rozpoczęła. Po niemal trzech tygodniach Mubarak musiał ustąpić.
Strona Ghonima istnieje do dziś i obecnie wspiera ruchy rewolucyjne w innych państwach regionu. Pod koniec lutego miała już około sto tysięcy fanów.
Armia na Facebooku "ku chwale ojczyzny"
Najwyższa Rada Wojskowa, która przejęła władzę po obalonym prezydencie Mubaraku, dla wielu obserwatorów nie jest gwarantem wprowadzenia w przyszłości demokracji w tym najludniejszym państwie arabskim. Ta sama Rada jednak, mając na uwadze to, co stało się z Mubarakiem, postanowiła szybko zacząć korzystać z potężnego narzędzia, jakim jest Facebook. Może w ten sposób uda się wypromować i utrzymać w ryzach pokolenie 20- i 30-latków. Początki są wyjątkowo obiecujące. Już po kilku dniach działania profil Najwyższej Rady Wojskowej miał ponad ćwierć miliona fanów.
Tymczasem wojna z panującym w świecie muzułmańskim porządkiem wciąż trwa. Do najpoważniejszych manifestacji, które również zostały zainicjowane przez media społecznościowe dochodzi w Bahrajnie, gdzie większość szyicka sprzeciwia się władzy sunnickiej dynastii. Wezwanie do pierwszego protestu również pierwotnie pojawiło się w internecie.
Nie we wszystkich jednak krajach poparcie dla protestów w sieci przekłada się na "uliczną" rzeczywistość. Tak było w Syrii, gdzie pomimo kampanii na rzecz protestów i sporego odzewu społecznego na forach, w dniach wyznaczonych na demonstracje dochodziło jedynie do niewielkich incydentów.
Bliski Wschód wciąż nie jest spokojny. Trudno też na ten moment ocenić rzeczywistą rolę mediów społecznościowych, jaką odegrały lub odegrają w poszczególnych państwach. O tym jak wielką wdzięczność za pomoc w obaleniu Mubaraka egipskie społeczeństwo przypisuje portalowi Facebook, może świadczyć zabawne wydarzenie. W kilka dni po obaleniu prezydenta egipska prasa doniosła, że niejaki Dżamal Ibrahim - świeżo upieczony ojciec, w euforii po wydarzeniach zainspirowanych ruchem powstałym w mediach społecznościowych, nowonarodzonej córce nadał imię… Facebook.
Jakub Gajda dla "Wirtualnej Polski" Autor jest orientalistą, niezależnym dziennikarzem, publicystą i ekspert ds. Iranu i Afganistanu. Prowadzi dział Bliski Wschód w Portalu Spraw Zagranicznych, doktorant WSSM w Łodzi.