Jak wyglądałaby wojna Chin z USA? Oto jeden z możliwych scenariuszy
Nie ulega wątpliwości, że USA jeszcze przez długie lata pozostaną niekwestionowaną potęgą
militarną numer jeden na świecie. Jest jednak jeden koszmarny scenariusz, który spędza sen z powiek amerykańskim generałom, a dotyczy potencjalnego konfliktu zbrojnego z Chinami. O tym, jak mogłaby wyglądać taka wojna, pisze magazyn "The Week".
Wczesnym rankiem tysiąc chińskich pocisków balistycznych i manewrujących spada na Tajwan - uznawany przez Pekin za "zbuntowaną prowincję". Gdy siły USA stacjonujące na Okinawie szykują się do przyjścia z odsieczą sojusznikowi, cyberuderzenie przeprowadzone przez chińskich hakerów paraliżuje amerykańskie systemy obronne, a dzieła zniszczenia dokonują kolejne pociski, dewastujące infrastrukturę bazy.
Następna salwa rakiet wymierzona jest w wojskowe satelity USA. Chińczycy od lat przygotowywali się na uderzenie w "piętę achillesową" amerykańskich sił zbrojnych, jaką jest ich uzależnienie od systemów satelitarnych. Już w 2007 roku było jasne, że Pekin potrafi zestrzeliwać obiekty na orbicie, gdy pociskiem rakietowym średniego zasięgu zniszczył jednego ze swoich starych satelitów meteorologicznych na wysokości 865 km nad Ziemią.
Lotniskowiec na łasce "zabójcy"
Tymczasem z Japonii w stronę Cieśniny Tajwańskiej wyrusza stacjonująca tam amerykańska grupa uderzeniowa z lotniskowcem USS George Washington na czele. Jednak bez zapewnianych przez satelity systemów wczesnego ostrzegania i dodatkowych danych, okręt staje się łatwym łupem dla "zabójców lotniskowców" - specjalnie przygotowywanych przez Chińczyków na tę okazję rakiet Dong Feng 21D. To pierwsze na świecie pociski balistyczne przeznaczone do zwalczania jednostek pływających.
Systemy obronne lotniskowca dają z siebie wszystko, ale kilka DF-21D trafia do celu. Uszkodzony "George Washington" nie jest w stanie kontynuować walki. Pierwsza runda należy do Pekinu. Według magazynu "The Week", to w dużym uproszczeniu najgorszy scenariusz, jaki śni się amerykańskim generałom po nocach. I wcale nie tak daleki od rzeczywistości.
Gazeta tłumaczy, że Chiny zdają sobie sprawę z wciąż ogromnej przewagi militarnej Stanów Zjednoczonych. Dlatego zamiast przygotowywać się na pełnoskalowy konflikt zbrojny, który przegraliby z kretesem, chińska strategia jest skrojona podług "mniejszego, ale sprytniejszego celu: wypchnięcia USA z podwórka Chin" - pisze "The Week".
Zniwelować przewagę USA
Pekin od lat pracuje nad szerokim arsenałem asymetrycznych systemów obronnych, projektowanych specjalnie po to, by niwelować przewagę militarną i technologiczną Stanów Zjednoczonych. Jednocześnie chińscy planiści przygotowują strategię, która miałaby zapobiec amerykańskiemu uderzeniu na cele znajdujące się w głębi terytorium Państwa Środka.
Amerykanie określają ją akronimem A2/AD. Jak wyjaśniała ten skrót "Polska Zbrojna" w jednym ze swoich artykułów, Anti-Access (A2) to działania mające na celu zapobieżenie wysłaniu wrogich sił (w tym przypadku - amerykańskich) na dany obszar lub opóźnienie tego działania albo zmuszenie przeciwnika do operowania ze znacznie większej odległości od centrum wydarzeń. Natomiast terminem "Area Denial" (AD) określa się wysiłki mające na celu zwalczanie wrogich sił już na docelowym obszarze prowadzenia działań, z którego chce się je wyprzeć.
"The Week" wyjaśnia, że chiński plan polegałby ma na kolejnych falach ataków z wykorzystaniem hakerów, systemów antysatelitarnych, pocisków balistycznych, okrętów podwodnych i innych środków walki. Ich celem byłoby spowolnienie sił USA zbliżających się do chińskich wybrzeży i zadanie im jak najcięższych strat. W pożądanym dla Pekinu scenariuszu po dotarciu na miejsce byłyby one na tyle osłabione, że nie mogłyby przeprowadzić większej, skutecznej ofensywy.
Wojna mało prawdopodobna, ale...
Oczywiście na obecną chwilę szanse na prawdziwą wojnę są bardzo małe. Eksperci ostrzegają jednak, że można wyobrazić sobie sytuację, gdy sytuacja wymyka się spod kontroli. Od kilku lat Pekin prowadzi coraz agresywniejszą politykę wobec sąsiadów, z którymi toczy spory terytorialne. Tak się składa, że niemal wszystkie są formalnymi lub nieformalnymi sojusznikami Stanów Zjednoczonych.
W związku z tym narastają obawy, że zostanie rozpętana spirala napięć, której nikt nie będzie potrafił zatrzymać i jeden incydent może doprowadzić do wybuchu konfliktu zbrojnego, nawet biorąc pod uwagę fakt, że nie leży on w interesie żadnej ze stron.
Jedno jest pewne - USA łatwo nie zrezygnują z dominującej roli w Azji Wschodniej, w którą chętnie wskoczyłby rosnący w siłę Pekin. - Będziemy musieli poczekać, by zobaczyć co zrobią Stany Zjednoczone, by podtrzymać ideę pozostania w Azji i pokazać, że nie zamierzają zejść ze sceny i pozostawić jej Chinom, ani porzucić swoich przyjaciół i sojuszników - podsumowuje specjalizujący się w chińskiej polityce prof. Roderick MacFarquhar z Uniwersytetu Cambridge, cytowany przez Bloomberga.
Źródło: "The Week", "Polska Zbrojna", Bloomberg, WP.PL