ŚwiatJak widzą w Moskwie Hillary Clinton i jaka byłaby jej polityka wobec Rosji?

Jak widzą w Moskwie Hillary Clinton i jaka byłaby jej polityka wobec Rosji?

• Według komentarza dla "FP" "Kreml wierzy, że Clinton chce rozpocząć wojnę z Rosją"

• Kontrowersyjny artykuł skrytykował w rozmowie z WP ekspert PISM

• Jaka byłaby polityka wobec Rosji Hillary Clinton, gdyby została prezydentem USA?

• Andrzej Dąbrowski: Clinton rozumie, że z Moskwą nie można grać delikatnie

• Prof. Bohdan Szklarski z kolei odróżnia czas kampanii wyborczej od faktycznej polityki USA, gdy wagi nabierają także bieżące interesy tego kraju

Jak widzą w Moskwie Hillary Clinton i jaka byłaby jej polityka wobec Rosji?
Źródło zdjęć: © Getty Images News | Justin Sullivan
Małgorzata Gorol

"Jeśli Hillary Clinton zostanie wybrana na prezydenta, świat zapamięta 25 sierpnia jako dzień, w którym zaczęła ona Drugą Zimną Wojnę" - pisze w swoim komentarzu Clinton Ehrlich, Amerykanin związany z Moskiewskim Państwowym Instytutem Stosunków Międzynarodowych. Ehrlich nawiązuje przy tym do słów Clinton, która nazwała prezydenta Rosji Władimira Putina "ojcem chrzestnym skrajnego nacjonalizmu", przez co miała postawić USA i Rosję na dwóch ideologicznych biegunach. Ale to nie jedyne zarzuty, które padają w tekście wobec kandydatki na najważniejszy amerykański urząd. Według autora w Rosji źle postrzega się nie tylko politykę Clinton, gdy była ona jeszcze sekretarzem stanu, wobec Libii, ale nawet jej "przesadną mimikę" podczas obecnej kampanii. Kandydatka na prezydenta ma być uznawana za "niestabilną" - jak pisze Ehrlich, przypominając przy okazji insynuacje, że miała ona mieć "problemy z alkoholem", gdy była szefową dyplomacji.

Co ciekawe, komentarz o tytule "Kreml naprawdę wierzy, że Hillary chce rozpocząć wojnę z Rosją" został opublikowany przez prestiżowy amerykański magazyn "Foreign Policy". I był tyleż poczytny, oceniając po ilości poleceń tekstu, co kontrowersyjny, m.in. ze względu na wcześniejsze oskarżenia ze strony Demokratów, że Rosja próbuje wpływać na kampanię wyborczą w USA (Moskwa temu zaprzecza). Tekstu bronił jednak w mailu do serwisu BuzzFeed redaktor naczelny "FP", przypominając, że był to autorski komentarz, a "czytelnicy są wystarczająco inteligentni, by móc wydawać własne oceny" na jego temat. Sam autor w rozmowie z BuzzFeed zapewnił, że nie był on pisany pod niczyje dyktando.

Jednak Andrzej Dąbrowski, analityk Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych, w rozmowie z Wirtualną Polską nie szczędzi słów krytyki tak wobec tekstu opublikowanego przez "FP", jak i jego autora. - To dość częsty przypadek młodego niespełnionego obywatela Zachodu, którego pod swoje skrzydła przygarnia Rosja. (…) Autor trafił do rosyjskiej szkoły dyplomatów, która kształci pod kątem tego, by służyć interesom Kremla, a nie być jakimś specjalnie twórczym i obiektywnym analitykiem - ocenia ostro Dąbrowski. Jak dodaje, publikacja Ehrlicha to "zbitek historii dobranych pod tezę, że Hillary Clinton jest 'warmonger' (podżegaczem wojennym; według tekstu "FP" taką reputację ma mieć Clinton w Moskwie)". Ekspert PISM przyznaje jednak, że artykuł nie musi być częścią jakiejś sterownej propagandy rosyjskiej, a jego autor mógł na własne życzenie "stać się tubą Kremla".

Co w takim razie z głównymi obawami opisanymi w tekście "FP"? Czy ewentualne przywództwo Hillary Clinton w USA oznaczać będzie wojnę z Rosją? - Nie - odpowiada zarówno analityk PISM, jak i drugi rozmówca WP, amerykanista z Uniwersytetu Warszawskiego, prof. Bohdan Szklarski.

Wojna?

Prof. Szklarski ocenia, że amerykańska polityka jest wypadkową dwóch rzeczy: idealizmu i kreowania się na obrońców demokracji ("czynnika, z którego żaden prezydent USA nie może zrezygnować"), ale też "pragmatyzmu chwili", gdy bieżąca polityka zagraniczna opiera się na ocenie interesów w danym momencie. I to właśnie te bieżące interesy nie pozwolą na poważne starcie. Według amerykanisty nie dojdzie do niego ani na Bliskim Wschodzie (co sugerował tekst "FP), ani w Azji, ani w Europie. - Potencjalne zbliżenie rosyjsko-chińskie mogłoby być dla USA zagrożeniem dla amerykańskich interesów, ale nie do tego stopnia, by sprowokować konflikt zbrojny. Nie ma obecnie takiego miejsca na świecie - ocenia prof. Szklarski, dodając, że także Ukraina nie stanie się takim miejscem.

Amerykanista przypomina przy tym, że ostre słowa płynące pod adresem Rosji zza oceanu są właściwie na rękę Putinowi, który "potrzebuje odwrócić uwagę od wewnętrznego kryzysu gospodarczego".

Również zdaniem Andrzeja Dąbrowskiego "jest mało prawdopodobne, że dojdzie do konfrontacji (między USA i Rosją - red.)". - A jeśli miałoby do niej dość, to nie w wyniku działań Amerykanów, bo to nie oni wysyłają wojska na swoich sąsiadów i nie anektują ich terenów - dodaje ekspert PISM.

Gdyby Clinton została prezydentem…

Jaka byłaby więc polityka Hillary Clinton, gdyby objęła urząd prezydenta USA? Według Dąbrowskiego będzie ona próbować się odciąć od polityki resetu wobec Moskwy z początków działania administracji prezydenta Baracka Obamy, w której Clinton była sekretarzem stanu. Co najpewniej, jak ocenia ekspert, wypomni jej Rosja. - Na pewno będzie wspierać Ukrainę i wzmacniać przekonanie, że sojusznicy z Europy Środkowo-Wschodniej, w tym Polska i kraje bałtyckie, są kluczem do stopowania Rosji. Będzie to więc polityka konfrontacyjna, ale nie dlatego, że chodzi o osobę Hillary Clinton, ale dlatego, że Rosja nie jest partnerem, z którym można delikatnie grać. Ona to rozumie, w przeciwieństwie do Donalda Trumpa - mówi Dąbrowski.

Z kolei prof. Szklarski nie uważa, że ostra wobec Rosji Putina retoryka z kampanii wyborczej Clinton musi się przełożyć na równie konfrontacyjne działania ewentualnej prezydent USA. Przypomina przy tym, że na płaszczyźnie kampanii takie stanowcze zdanie na temat Kremla odróżnia Clinton do Trumpa, zwłaszcza że w "w świadomości Amerykanów łatwiej wzbudzić percepcję Moskwy jako rywala i wroga". Przy czym, podkreśla ekspert, stanowiska Clinton "nie należy interpretować w kontekście resetu, jako jakiejś zmiany zdania". Jak dodaje, głoszony przed laty reset po prostu "nie był wypełniony treścią", a były raczej wyciągnięciem dłoni w stronę Moskwy.

- Musimy pamiętać jednak o jednej rzeczy: amerykański prezydent znacznie bardziej niż każdy inny przywódca na świecie jest wiązany koniecznością wytłumaczenia swojej polityki zagranicznej obywatelom - mówi WP prof. Szklarski, tłumacząc, dlaczego, mimo stanowczej kampanii, nie dojdzie - w jego ocenie - do groźnej eskalacji w relacjach USA i Rosji.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
ukrainarosjazimna wojna
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (104)