Jak usuwano zwolenników Krzyża Pamięci

To była zaplanowana akcja z użyciem BOR, policji i tajniaków. Przeprowadzona pod pretekstem rutynowej kontroli pirotechnicznej.

Jak usuwano zwolenników Krzyża Pamięci
Źródło zdjęć: © PAP | Paweł Kula

17.08.2010 | aktual.: 17.08.2010 15:00

Nocami pod Krzyżem Pamięci najlepiej widać proporcje. Zwolenników symbolu upamiętniającego ofiary katastrofy smoleńskiej jest kilkunastu. Przeciwników – nawet i stu. Ale obrońcom Krzyża wydawało się, że tę noc będą mogli zaliczyć do spokojniejszych. W odróżnieniu choćby od poprzedniej, kiedy to poddani byli kolejnej fali niewybrednych ataków słownych i fizycznych.

Won z tymi dwoma dechami

Demonstrowanie gołego zadka? Czemu nie! Mężczyzna wypina się na Krzyż i jego zwolenników, wiedząc, że w najgorszym wypadku zostanie spisany i szybko wróci do zabawy, a jeśli dostanie mandat, to symboliczny. Za to fakt, że robi się to na oczach funkcjonariuszy, dodaje pieprzu całej sytuacji. Przy wulgarnych wyczynach facetów dziewczyny nie mogą być gorsze. Jedna natychmiast dochodzi do wniosku, że nie pozostaje jej nic innego jak zadrzeć bluzkę do góry i pochwalić się gołym biustem. Nie potrafi sprecyzować, dlaczego to robi, ale wrzeszczy przy tym głośno i drwi z „moherów”.

Obrońców Krzyża można popychać, lżyć, wyszydzać. „Wypier… z tymi dwoma dechami! Jezus niech was zbawi!”.

Policjanci nie reagują, sami zresztą są przedmiotem żartów i drwin. I stanowczymi działaniami nie potrafią przywrócić respektu dla munduru. Czy może dziwić, że dziennikarze, którzy usiłują rejestrować wydarzenia pod Krzyżem, są w jawny sposób atakowani? Współpracowniczka TVP, autorka „Misji specjalnej”, została napadnięta podczas wykonywania zdjęć. Napastnik rzucił się na nią, wykręcił rękę i wyrwał aparat, po czym usiłował uciec. A wszystko na oczach funkcjonariuszy.

Prowodyr zrzuca różową bluzę

Przywoływanie pojedynczych scen z Krakowskiego Przedmieścia nie opisze w pełni nastroju zdziczałej tłuszczy. Jednak zebranym z 13 na 14 sierpnia pod Pałacem Prezydenckim zwolennikom symbolicznego krzyża upamiętniającego ofiary katastrofy smoleńskiej, doświadczonym podczas poprzednich dni czuwania, wydawało się, że apogeum agresji mają tej nocy za sobą. Około pierwszej przed pałacem przerzedziło się. Nie było nawet stałego prowodyra ataków na Krzyż – opisanego w poprzednim numerze „Gazety Polskiej” Zbigniewa S. ps. „Niemiec”, skazanego za gwałt i napad z bronią w ręku, a obecnie zasiadającego na ławie oskarżonych za szantażowanie senatora Krzysztofa Piesiewicza (szantażyści sfilmowali intymne spotkanie polityka z prostytutkami). „Niemiec” zwykle kręcił się w tłumie do czwartej, piątej na ranem. Po demaskującym go artykule zmienił jedynie styl ubierania się (charakterystyczne różowe bluzy zamienił na białe) oraz styl działania – nie był już w centrum awantur, obserwował zdarzenia z odległości.

Zaczęło się po drugiej w nocy. Najpierw pojawili się eleganccy panowie w garniturach. Granatowe znaczki w klapach wyjaśniały natychmiast, że to funkcjonariusze BOR. Rozstawili się w newralgicznych miejscach wokół Krzyża. „Co tu panowie robią?”. „Zaraz wszystko zostanie wyjaśnione” – odpowiadali.

W oddaleniu, przy barierkach, które postawiono jeszcze przed 9 sierpnia, gdy przed Pałacem Prezydenckim odbywała się demonstracja przeciwników Krzyża, gromadziły się grupki mężczyzn w cywilu, niewdających się w dyskusje toczone pod symbolicznym miejscem pamięci. Mężczyzn przybywało. Wkrótce okazało się, że pobliskie przecznice pełne są policyjnych wozów, a do borowców i tajniaków rozstawionych przez Pałacem dołączają dziesiątki policjantów.

BOR i profesjonalni negocjatorzy

Borowcy zmuszeni byli w końcu wytłumaczyć przyczyny swojej obecności. – Nie chodzi nam o krzyż, tylko o kontrolę pirotechniczną – mówił dowodzący akcją. – Proszę się przesunąć za barierkę, sprawdzimy teren, za 15 minut państwo będą mogli wrócić – obiecywali inni. Czuwający pod Krzyżem dopytywali. – Jakie to kontrole? Przecież co rusz je przeprowadzacie i nie musimy stąd odchodzić?

Po kilkunastu minutach dowódca uściślił, że chodzi o rutynowe działania związane ze Świętem Wojska Polskiego. To uspokoiło część obrońców Krzyża, którzy byli gotowi przenieść się na czas dokonywania przez BOR przeglądu. Tymczasem przeciwnicy Krzyża systematycznie przechodzili na drugą stronę jezdni, za barierki. Policjanci zdążyli postawić już nowe rzędy – wzdłuż i w poprzek ulicy. W ten sposób powstał system zagród, a w centralnej mieścił się Krzyż, jego zwolennicy i paru dziennikarzy.

Garstka obrońców symbolicznego miejsca pamięci wciąż nie chciała opuścić swych miejsc. Nie pomogło siłowe wyprowadzenie jednego z nich przez policjantów. – Dokąd go prowadzicie? Przecież niczego nie zrobił? – krzyczeli. W sukurs borowcom pospieszył więc rzecznik policji pinsp. Maciej Karczyński. Zakończone fiaskiem rozmowy swoje i funkcjonariuszy BOR z zebranymi pod Krzyżem rzecznik określi potem jako „działania wykwalifikowanych negocjatorów”. Nie powiodło się – mimo zdecydowanych starań – usunięcie jedynych obecnych w centrum zdarzeń dziennikarzy, w tym Ewy Stankiewicz. Tłuszcza za barierkami dopingowała służby porządkowe, wywrzaskując: – Co z tą akcją, chcemy iść do domu! I doczekali się. Po czwartej nad ranem wyniesiono jednego z bardziej dziarskich obrońców. Po nim kolejnych. Usuniętych odizolowano, oprócz jednego, który z podejrzeniem złamania żebra wylądował szpitalu.

Symbole na śmietnik

Wkrótce w środkowej zagrodzie zostali tylko funkcjonariusze. A do akcji przystąpili śmieciarze. Do worów wpakowali wszystkie zgromadzone pod Krzyżem przedmioty: małe i duże krzyże, zdjęcia, wiersze, znicze, rysunki dzieci, kwiaty. A także plansze z wyjaśnieniami, dlaczego zorganizowano protest w sprawie uczczenia pamięci o ofiarach katastrofy. Ostatnim akordem akcji było zdarcie biało-czerwonej szarfy, która oplatała ramiona Krzyża.

Worki załadowano do samochodów firmy SITA, zajmującej się wywózką śmieci. Rzecznik policji nie wyjaśnił, czy przedmioty zgromadzone pod Krzyżem Pamięci wylądowały na śmietniku.

Magdalena nowak, (ig)

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)