Jak ukrócić łapówkarstwo w służbie zdrowia
Lawina ujawnianych ostatnio afer w służbie zdrowia przybiera na sile. Kolejne przypadki korupcji wśród lekarzy wywołują frustrację wśród pacjentów. Czy już rzeczywiście nie da się wyjść ze szpitala nie dając łapówki? A co jeśli kwiaty lub koniak za udane leczenie zamienić na pieniądze przelewane na jeden, wspólny fundusz placówki medycznej? Eksperci Wirtualnej Polski mówią, jak rozwiązać problem dawania kopert pod stołem.
11.04.2007 | aktual.: 17.06.2008 12:37
Poniedziałkowy artykuł „Wprost” o korupcji w radomskim środowisku medycznym wywołał falę komentarzy zarówno w kręgu lekarzy, urzędników jak i pacjentów. Autor publikacji wskazuje na patologie w Wojewódzkim Szpitalu Specjalistycznym w Radomiu. Opisuje jak aresztowany w listopadzie ubiegłego roku Zbigniew B., ordynator jednego z oddziałów, miał wziąć co najmniej 50 tys. zł korzyści majątkowych za przyjmowanie pacjentów na oddział i wyznaczanie dogodnych terminów operacji. Ponad miesiąc temu kilkadziesiąt zarzutów, w tym korupcji i zabójstwa, postawiono też innemu ordynatorowi – szpitala MSWiA.
Bez bombonierki ani rusz
Zdaniem Ewy Kopacz z PO, lekarki i przewodniczącej sejmowej komisji zdrowia, w naszym kraju jest społeczne przyzwolenie na dawanie łapówek lekarzom. Między ludźmi panuje przekonanie, że bez załącznika człowiek nie zostanie przyjęty - mówi Kopacz.
Przewodnicząca komisji pozytywnie odnosi się do pomysłu Wirtualnej Polski na wprowadzenie do ustawy o służbie zdrowia zapisu w myśl którego, pacjent zamiast łapówki lekarzowi wpłacałby dowolną kwotę na konto szpitala, w którym się leczył. Dlaczego nie? - zastanawia się Kopacz. To dobre rozwiązanie. Musiałoby być jednak przejrzyste i zapisane w prawie, bo tylko wtedy nie będziemy krzywdzić lekarzy, którzy nigdy nie brali kopert i nie wyjeżdżali z firmami farmaceutycznymi na wycieczki - ocenia lekarka.
Krzysztof Bukiel, przewodniczący Zarządu Krajowego Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy, mówi, że jest wiele fundacji przyszpitalnych na które pacjenci mogą wpłacać pieniądze, ale to nie działa tak sprawnie jak w innych krajach. Pacjenci myślą według zasady - po co dawać na szpital, skoro szpital nie decyduje o tym, czy kolejka do operacji będzie krótsza. Fundusz, na który ludzie chcieliby wpłacać pieniądze mógłby funkcjonować gdyby istniał normalny, działający na rynkowych zasadach szpital. Wtedy pacjent którego wyleczono i chce się odwdzięczyć wpłaca darowiznę na fundację dla szpitala. Tak to działa w krajach, gdzie szpitale funkcjonują jak przedsiębiorstwa. W Polsce jest to na razie na niewielką skalę, więc czarno to widzę - ocenia Bukiel.
Dopłać za usługę
Zwolennikiem rynkowych mechanizmów jest także dr Krzysztof Krajewski-Siuda, ekspert ds. ochrony zdrowia w Instytucie Sobieskiego. Ma jednak inną receptę na walkę z korupcją wśród lekarzy. Nie sądzę, że fundusz, na który pacjenci wpłacaliby pieniądze jako darowizna za pomyślne leczenie, jest dobrym pomysłem. Według mnie to byłby zwykły napiwek i nie rozwiązałby problemu - akcentuje ekspert. Według niego najlepszą metodą byłoby współpacenie za usługę. Jeśli np. idę do lekarza, to płacę symboliczną kwotę według określonego cennika. I to ma kapitalne znaczenie psychologiczne, bo pacjent ma wrażenie, że już zapłacił za tę usługę i nie musi się dodatkowo odwdzięczać - przekonuje Krajewski-Siuda. Ekspert wskazuje jeszcze na jeden ważny element. Współpłacenie ograniczyłoby też nadkonsumpcję usług, bo jeśli jakaś starsza pani traktuje lekarza jak księdza w konfesjonale i przychodzi do niego pięć razy w tygodniu, a teraz będzie miała zapłacić za wizytę nawet symboliczną złotówkę, to zastanowi się czy jest sens
przyjść - mówi ekspert. Swoją receptę na walkę z łapówkarstwem w służbie zdrowia ma też Adam Sandauer, prezes Stowarzyszenia Pacjentów Primum Non Nocere. Przekazywanie darowizn pacjentów na wspólny fundusz szpitalny jest niedobrym rozwiązaniem. Zdecydowanie lepszym jest doprowadzenie do istnienia wielu ubezpieczycieli w kraju. Wtedy nie będziemy musieli ubezpieczać się w jednym NFZ. Będzie istniała konkurencja – fundusze publiczne, samorządowye i prywatne, gdzie za 50 czy 100 zł miesięcznie więcej klient będzie miał lepsze warunki - twierdzi Sandauer. Tego samego zdania jest Jerzy Sokołowski, dyrektor Szpitala Praskiego w Warszawie. _ Powinien być wachlarz firm oferujących ubezpieczenia na różnych warunkach w zależności od grubości portfela pacjenta, jego stanu zdrowia, etc. Dziś nie ma możliwości, żeby pacjent leczący się w publicznym szpitalu zażyczył sobie dodatkową usługę, za którą chce dopłacić. Już dawno trzeba było wprowadzić ubezpieczenia zdrowotne, tak jak to jest w przypadku ubezpieczeń
samochodowych_ - podkreśla Sokołowski.
Według prezesa stowarzyszenia Primum Non Nocere przekazywanie darowizn na fundusz szpitalny nic nie załatwi, bo zawsze będą „równi i równiejsi”. Inaczej będzie traktowany pacjent, który da w prezencie szpitalowi pawilon na badania czy kosztowny przyrząd, niż ktoś kto wręczy 20 zł. To zawsze będzie różnicowanie pacjenta i przenoszenie niezdrowego mechanizmu piętro wyżej. Jedynym rozwiązaniem jest patrzenie ubezpieczycielowi na ręce - podsumowuje Sandauer.
Agnieszka Niesłuchowska, Wirtualna Polska