Jak Tony tonie
Zamiast odejść w glorii wielkiego reformatora, kończy rządy w aurze kłamstw i oskarżeń o korupcję. Tony Blair ma już tylko jedną ambicję: wytrwać u władzy dłużej niż Margaret Thatcher.
15.02.2007 06:50
Ulica nie zostawia na premierze suchej nitki. Przezwisko "Teflonowy Tony", którego jeszcze parę lat temu problemy się nie imały, zastąpił "Toksyczny Tony", a hasło "polityki bielszej niż biel", z którym brytyjski premier szedł 10 lat temu do wyborów, brzmi dziś jak kpina.
Londyńskie dzienniki ogłaszają konkursy pomysłów na prezent pożegnalny dla Blaira - w rankingu prowadzą bilet do Iraku oraz tytuł szlachecki. Prezenty są nieprzypadkowe. Jeśli niepopularna wojna podważyła zaufanie wyborców do Tony'ego Blaira, to skandal z rozdawnictwem miejsc w Izbie Lordów potwierdził najgorsze przeczucia Brytyjczyków: że Nowa Partia Pracy jest równie podatna na korupcję i zepsucie władzą jak wszystkie inne partie, a sam Blair powinien odejść.
Afera z tytułami szlacheckimi może nie tylko przyspieszyć jego dymisję, ale zrujnować zasłużony wizerunek reformatora, na który pracował przez ostatnich 10 lat. A śledztwo jeszcze wciąż trwa. Jestem Malcolm, chcę być lordem 21 stycznia Ruth Turner, dyrektor kancelarii premiera do spraw kontaktów z parlamentem, musiała przyjąć poranną wizytę. Po zwiewną pannę Turner przyjechało bladym świtem czterech uzbrojonych po zęby policjantów. Aresztowanie jednej z najbliższych współpracownic Blaira postawiło na nogi całe Downing Street, zwłaszcza że kilka dni wcześniej Scotland Yard przesłuchał jako podejrzanego szefa kancelarii Jonathana Powella.
Po 11-miesięcznym śledztwie policja nieoczekiwanie uderzyła bardzo blisko samego premiera. Pierwszy sygnał afery, która zagraża dziś Blairowi, pojawił się ponad rok temu. 15 stycznia ubiegłego roku do Desa Smitha, członka Fundacji Szkół Specjalistycznych i Akademii, przyszedł niejaki Malcolm - biznesmen pałający chęcią zasponsorowania dowolnej uczelni. Smith przyjął gościa z entuzjazmem, właśnie takich ludzi szukał. Fundacja to oczko w głowie Blaira - dzięki niej w najbiedniejszych regionach kraju miały powstać placówki naukowe. 200 szkół na 2010 rok - tak brzmiało ambitne zadanie. Brakowało tylko bogatych fundatorów.
Des Smith przedstawił Malcolmowi ofertę: w zależności od wysokości dotacji mógł otrzymać tytuł Oficera, Komandora albo wręcz Kawalera Orderu Brytyjskiego Imperium. Ten ostatni to największa gratka, bo wiąże się z rycerskim tytułem "sir" i przynależnością do ekskluzywnego grona, w którym są już tacy rycerze, jak Richard Branson, Paul McCartney czy Alex Ferguson. A dla najhojniejszych pan Smith miał specjalną nagrodę: tytuł lordowski, czyli prawo zasiadania w izbie wyższej brytyjskiego parlamentu. - Premier po prostu zarekomenduje pana do Izby Lordów. To nasza normalna praktyka - wyjaśnił dobrotliwie biznesmenowi. Na jego nieszczęście Malcolm okazał się dziennikarzem "Sunday Timesa". - Ta historia to nonsens - dementował nazajutrz sensacyjną publikację rzecznik premiera.
Śledztwo ruszyło dopiero dwa miesiące później, Smitha aresztowano po raz pierwszy 13 kwietnia. I nawet wtedy nikt nie przypuszczał, że afera "szlachectwo za gotówkę" dosięgnie samego Blaira. Szpitale łożą na wybory Reorganizacja Izby Lordów była sztandarowym hasłem laburzystów w zwycięskiej kampanii wyborczej z 1997 roku. Niektórzy członkowie Partii Pracy mówili nawet o likwidacji feudalnego przeżytku, jakim jest House of Lords. Przez opór samych lordów skończyło się jednak na niewielkim ograniczeniu ich liczby. I wprowadzeniu do Izby kilku cennych sponsorów Nowej Partii Pracy.
Dziś w Izbie zasiada już tylko 90 lordów dziedzicznych, w tym kilku biskupów. Reszta, ponad 700, to lordowie z nadania, których tytuł wygasa wraz ze śmiercią. Na tej drugiej liście znajdują się naukowcy, przedsiębiorcy i ludzie zasłużeni dla brytyjskiej korony. Formalnie mianuje ich królowa, ale listę kandydatów przygotowuje premier. I tu tkwi pokusa, której ulegała po kolei większość brytyjskich rządów. W marcu z Izby Lordów wyciekło pismo, które zaalarmowało całą Brytanię. "Doszły mnie wieści, że doradziliście premierowi wycofać moją kandydaturę z listy nominacji do Izby Lordów. Jestem tym głęboko rozczarowany. Moja reputacja znowu cierpi" - napisał do komisji weryfikującej nominacje biznesmen Chai Patel.
Reputacja pana Patela ucierpiała nie po raz pierwszy. Najbardziej, gdy oskarżono go o matactwa w publicznej służbie zdrowia. Jako dyrektor państwowych szpitali i domów opieki wypłacał sobie wielotysięczne pensje, choć kierowane przez niego placówki tonęły w długach. Teraz Brytyjczycy dowiedzieli się, na co doktor Chai wydawał swoje tysiące. Na Partię Pracy. A ściślej - na niskooprocentowane pożyczki udzielone na kampanię wyborczą New Labour w 2005 roku. Gdy lordowska komisja zakwestionowała nominację Patela, ten wyznał dziennikarzom, że żałuje swojej hojności. Bo laburzyści nie dotrzymali słowa i wbrew umowie nie zapewnili mu miejsca w Izbie Lordów.
Razem z nim Partię Pracy finansowało jeszcze 13 biznesmenów, łącznie wyłożyli na kampanię 14 milionów funtów, a czterech z nich Tony Blair zarekomendował potem do tytułu szlacheckiego. - Traktowali nas jak marionetki. Bogaczy, którzy chcą zdobyć błyskotkę. Tą błyskotką był tytuł lorda - zwierzał się rozżalony Patel. - Nikt nie rozmawiał z nami o naszych osiągnięciach ani o naszym życiu. Nikt nie interesował się, czy znamy się na ustawodawstwie i jakie mamy poglądy polityczne. - Korupcja zawsze była obecna w polityce. Tu chodzi jednak o mechanizm, który sam w sobie jest korupcjogenny. Izba Lordów już dawno powinna zostać zreformowana, a partyjne finanse powinny być jak najbardziej przejrzyste - mówi Maria Sciara z Constitutional Unit, brytyjskiego think tanku zajmującego się reformą ustrojową.
Lord bankomat idzie siedzieć
Śledztwo Scotland Yardu ruszyło 21 marca. Sprawą zajął się detektyw John Yates, specjalista od zabójstw. Bezkompromisowy, głoszący, że nikt nie stoi ponad prawem, szybko doprowadził do zatrzymania Desa Smitha. Ale Yates chciał dorwać grubsze ryby. Trop dotacji doprowadził go do lorda Michaela Levy'ego, zaufanego skarbnika Blaira, który zajmował się gromadzeniem funduszy na kampanie New Labour. Wśród laburzystów wybuchła panika. Levy świetnie nadawał się do kaptowania zamożnych fundatorów. Były impresario brytyjskich gwiazd muzycznych ma sporo przyjaciół w show-biznesie i nosa do interesów. Tytułu lordowskiego dorobił się, wytrwale wyszukując ofiarodawców - pieniądze na Partię Pracy zbiera już od 10 lat.
Aresztowanie Levy'ego było sygnałem, że detektyw Yates nie boi się premiera. Londyn huczał od plotek, że Blair będzie następny, ale premier został tylko dwukrotnie przesłuchany, każdorazowo w roli świadka. Zapewnienia, że nie wiedział nic o kupczeniu szlachectwami przez jego własną partię, potwierdziły tylko opinię kłamcy, którą premier cieszy się od wojny w Iraku. Śledztwo zdawało się tracić impet, a oskarżenia omijały Downing Street.
Aż do stycznia tego roku, kiedy Metropolitan Police aresztowała Ruth Turner i przesłuchała szefa kancelarii Blaira. Sami laburzyści przyznają, że Turner była wymarzonym kozłem ofiarnym. 36-letnia, samotna, cicha córka profesora teologii - jedyne, co można jej wypomnieć, to rozbrajające zwierzenie z lubością cytowane przez prasę: - Nigdy nie miałam zamiaru wstąpić do Partii Pracy. Po prostu dałam się porwać niewłaściwemu tłumowi.
Najwierniejsi sojusznicy Blaira komentowali, że śledztwo służy wyłącznie dyskredytacji premiera. - Ostrzegam was, żebyście się zamknęli - odpalił dwóm byłym ministrom Len Duvall, szef komisji nadzorującej Metropolitan Police i członek Partii Pracy. - Przestańcie stękać, jęczeć i zawodzić. Kiedy wszystkie informacje wyjdą na jaw, możecie żałować swoich słów. I będziecie wtedy wyglądać jak pieprzeni idioci.
Co to za informacje? Jakimi dowodami dysponuje policja? Te pytania stawia sobie cały Londyn, ale dowody wcale nie muszą być rozstrzygające. Yates może oskarżyć ekipę Blaira nie o karalne kupczenie tytułami (co jest trudne do udowodnienia), ale o utrudnianie śledztwa w tej sprawie. Ten właśnie zarzut postawiono Turner, która miała zniszczyć e-maile wymieniane z premierem w sprawie dobijania targów "tytuły za kasę". Brzmi niegroźnie, tyle że osiem lat temu za "utrudnianie śledztwa" poszedł siedzieć Jonathan Aitken, sekretarz stanu w rządzie Johna Majora (nie zdołano mu udowodnić przekrętów w kontrakcie zbrojeniowym z Saudyjczykami). Nic dziwnego, że aresztowanie Turner wywołało na Downing Street panikę.
Niechciany kochany przywódca
Wątpliwe, by Scotland Yard postawił zarzuty samemu Blairowi, ale skazanie jego najbliższych współpracowników może definitywnie przekreślić dorobek jego 10-letnich rządów. Kłopoty z prawem nakładają się na słabnącą pozycję premiera we własnej partii. Od wojny w Iraku Blair jest dla New Labour rosnącym obciążeniem, a sami Brytyjczycy chętnie zobaczyliby przy Downing Street kogoś nowego. Z drugiej strony Partia Pracy nie ma w swoich szeregach równie charyzmatycznego lidera. Nie jest nim na pewno Gordon Brown, który w maju ma przejąć od Blaira tekę premiera (patrz ramka). Rosnąca w siłę partyjna opozycja domaga się przyspieszenia zmiany przy Downing Street, bo kłopoty Blaira ciągną laburzystów w dół.
Według najnowszego sondażu agencji IMC 56 procent pytanych Brytyjczyków chce rezygnacji premiera, a 66 procent uważa, że Blair utrudnia śledztwo w sprawie kupczenia tytułami lordowskimi. Blair jednak trwa. Za wszelką cenę chce pozostać premierem do 2 maja, kiedy minie 10 lat od objęcia przez niego rządów. Jednocześnie po cichu przygotowuje swoje odejście.
Joanna Woźniczko, Łukasz Wójcik