Jak SB "chroniła" papieża
"Papież jest pierwszym Polakiem na tym stołku i jako pierwszy zginie w Polsce, a tym który go sprzątnie będę ja. Panie Ministrze! Na nic się nie zdadzą środki ostrożności, strzelał będę nie w kamizelkę kuloodporną, tylko z bliskiej odległości w papieska głowę" - list takiej treści wraz ze specjalnym raportem Służby Bezpieczeństwa miał trafić w 1987 roku na biurko generała Czesława Kiszczaka. O planach zamachu na Jana Pawła II w 1987 r. pisze w "Polsce" historyk Leszek Pietrzak.
Zamachowiec podpisujący się Jan N. jako motyw zamachu wskazał pragnienie bycia znanym. Czy rzeczywiście w PRL był ktoś, kto chciał zabić papieża Polaka? Poszlaki wskazują, że groźby wobec papieża były elementem gry operacyjnej peerelowskiej bezpieki noszącej kryptonim Zorza II. Według "Polski" groźba zamachu stała się dla władz PRL pretekstem do wzmożenia inwigilacji duchownych i działaczy opozycji
Raport z 12 lutego 1987 r. wywołał natychmiastową reakcję Kiszczaka, który zwołał naradę ścisłego kierownictwa resortu. Jej celem było sprecyzowanie dalszych działań profilaktycznych wobec prawdopodobnej jego zdaniem groźby zamachu. Uczestnicy narady uznali, że nie można zbagatelizować listu zamachowca, nawet jeśli jego autor byłby osobą niepoczytalną.
Historyk twierdzi, że stworzenie w kraju atmosfery potencjalnego zagrożenia dla osoby Jana Pawła II było według gen. Kiszczaka najlepszym pretekstem do niespotykanej od czasów wprowadzenia stanu wojennego mobilizacji aparatu MSW. Władze PRL chciały wykorzystać potencjalny zamach do swoich celów. Należało zatem wyreżyserować jak najwięcej zagrożeń. Kreowanie przez SB informacji o anonimowych zamachowcach, rejestrowanie faktów kolportowania ulotek rzekomo nawołujących do zamachu na papieża, czy list zamachowca spełniły kryteria poważnego zagrożenia. I tak z kilku miast Polski napłynęły informacje pochodzące zazwyczaj od tajnych współpracowników SB, że może dojść do prób zamachu na życie Jana Pawła II. Wszystkie tego typu sygnały uzasadniały powszechną mobilizację sił resortu i szczegółowe działania prewencyjne - czytamy w "Polsce".
- Władzom PRL bezpieczeństwo papieża było obojętne. Gra toczyła się o zupełnie inną stawkę - twierdzi Pietrzak. W 1986 r. sytuacja ekonomiczna w Polsce uległa pogorszeniu. Zgoda rządzących na przyjazd papieża dawała propagandową szansę pokazania rzekomej normalizacji w kraju i przyjaznego kursu władzy wobec kościoła i społeczeństwa. Minusem było ryzyko, że w jej trakcie dojdzie do antypaństwowych wystąpień społeczeństwa. Aby to uczynić należało wbić klin pomiędzy kościołem a narodem. Idealnym pretekstem była groźba zamachu na papieża. Za osobą Jana N. planującego zabić papieża ukrywają się zapewne mroczne tajemnice MSW i jego kierownictwa - mówi gazecie historyk.
Historia ta objawiła bezduszność peerelowskich władz i została wykorzystana do prewencyjnych zatrzymań wielu działaczy opozycji oraz poszukiwania materiałów propagandowych rzekomo przygotowanych na czas papieskiej wizyty. Kilkadziesiąt tysięcy funkcjonariuszy SB, MO, ZOMO i innych służb resortu MSW bezpośrednio znalazło się w miejscach, w których przebywał papież. Historia ta może zostanie wyjaśniona w ramach kolejnego śledztwa IPN. Oby jednak nie trwało ono zbyt wiele lat - podsumowuje historyk.