PolskaJak przeżyć polskie wesele

Jak przeżyć polskie wesele

Pamiętam pierwsze polskie wesele, na które mnie zaproszono. "Jak bardzo może się różnić?" - zapytałem sam siebie. Ta sama tradycja judeo-chrześcijańska, biała suknia, bukiety i księża. "To będzie łatwizna!" - pomyślałem. Nie była. Pogubiłem się jeszcze zanim wszystko się na dobre zaczęło. To było jak oglądanie aktorów z ulubionego filmu, ubranych w znajome kostiumy, ale odgrywających nieco inną historię - zwierza się Jamie Stokes w felietonie z cyklu "Okiem Angola".

Jak przeżyć polskie wesele

01.06.2010 | aktual.: 01.06.2010 09:51

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Przeczytaj felieton w oryginale!
Zajrzyj do wcześniejszych felietonów .

Na początku mocno zaintrygowała mnie nieobecność Pana Młodego przed ołtarzem. "Zaraz, zaraz" - pomyślałem, "Czyżby zapowiadało się na wstrząsającą akcję pod tytułem: "Porzucona Panna Młoda"? Ku mojemu rozczarowaniu okazało się, że nie. Na ślubach anglosaskich Pan Młody przybywa do kościoła pierwszy i czeka na swoją wybrankę. Otwiera to pole do nieskończonej ilości ślubnych wpadek, takich jak omdlenia przyszłego męża z powodu stresu lub omdlenia świadka z powodu zatrucia alkoholowego. Nie zdarzyło się, aby jakiś film z wątkiem ślubnym oparł się możliwości wykorzystania dramatycznego potencjału sceny, w której Panna lub Pan Młody zostaje porzucony przed ołtarzem. Na polskich ślubach szczęśliwa para przybywa do kościoła razem: rozwiązanie to wydaje się być bardzo sensowne, niweluje jednak możliwość ewentualnej rozrywki, jaka mogłaby być dostarczona gościom.

Ślub katolicki to w zasadzie standardowa msza wzbogacona o zabawę mikrofonem i obrączkami. Jak na każdej typowej mszy, mamy tu do czynienia z układem choreograficznym opartym na siadaniu, wstawaniu i klękaniu. My, bezbożni cudzoziemcy, radzimy sobie z nim, starając się jakoś naśladować resztę. Na ślubach sprawa jest jednak bardziej skomplikowana. Chociaż porządek mszy wszędzie jest standardowy, okazuje się, że w różnych miejscach kraju mamy do czynienia z różnymi wariacjami na temat momentów klękania. Ślub sprowadza w jedno miejsce dwie rodziny, często przynależące do innych parafii. Połowa gości nagle klęka, podczas gdy druga połowa cieszy się jeszcze kilkoma minutami siedzenia. Pojawia się konsternacja. Klęczący zauważają nieklęczących, nieklęczący - klęczących i następuje dłuższy moment pełnych wahań przyklęków i niepewnego kołysania się w górę i dół, dopóki równowaga nie zostanie przywrócona. Sytuacja taka nie sprzyja stawom kolanowym zagubionego obcokrajowca.

Nawet ja wiem, kiedy msza się kończy. Świeżo poślubieni byli już ustawieni do odwrotu od ołtarza, a ja poluzowałem pasek u spodni, ciesząc się na nadchodzące weselne przyjemności. Nagle para niespodziewanie skręciła w lewo i zniknęła w bocznej kaplicy, której wcześniej nie zauważyłem. Ukryli się, by za chwilę wykonać specjalne weselne wyjście? A może za moment zdarzy się coś, co znów będzie miało negatywny wpływ na moje kolana i pośladki? Na szczęście nie. Okazało się, że chodzi o dodatkowe błogosławieństwo przed świętym obrazem, relikwią czy czymś podobnym. Coś w rodzaju ślubnego bonusu: takie podwójne wiązanie sznurowadeł dla pewności.

Po wyjściu z kościoła młodzi w promieniach słońca obsypani zostają monetami; raczkowanie w poszukiwaniu drobnych uznawane jest, nie bez powodu, za odpowiednie wprowadzenie do świata małżeńskich finansów. Czekałem na rzut bukietem w wykonaniu Panny Młodej, ale miało miejsce znacznie później - po tym, jak wszystkim niezamężnym kobietom powyżej trzydziestki dano możliwość, by mogły się ukryć.

Bycie starszym drużbą na polskim ślubie to bułka z masłem. Wystarczy zdolność utrzymywania się w pionie i posiadanie ogromnych kieszeni. W Anglii starszy drużba jest odpowiedzialny za obrączki (zauważ: nie "obrączkę"). To także daje nieograniczone możliwości powstania zabawnych, około-kościelnych katastrof. Jedyne, co polski drużba musi robić, to maszerować za Państwem Młodym w stronę ołtarza i wkładać wypełnione pieniędzmi koperty do swych kieszeni. Jako nagrodę za te stosunkowo łatwe obowiązki otrzymuje gwarancję zaproszenia na wesele i kobietę, która będzie mu towarzyszyć.

Właśnie na weselu pojawia się jeszcze więcej rzeczy, które znacznie odbiegają od moich wyobrażeń. Spotkałem kiedyś znajomego Anglika, ubranego w swój najlepszy garnitur i szwendającego się po mieście około czwartej po południu. "Wyglądasz, jakbyś się zgubił" - powiedziałem, "Myślałem, że miałeś dziś być na weselu". "Byłem" - odpowiedział tonem sugerującym, że od dłuższego czasu jest w szoku. "To musiała być bardzo krótka impreza" - zaśmiałem się. "Nie zaproszono mnie na imprezę" - odpowiedział z ciężkim westchnieniem. "To znaczy, tylko na mszę?". Przez chwilę rozważaliśmy horror tej sytuacji w kompletnej ciszy. Polacy ciągle trwają w przekonaniu, że ślub jest znaczącym wydarzeniem, w którym ludzie bardzo chcą uczestniczyć, a nie nudnawym, ale koniecznym preludium do cholernie dobrej imprezy. Pomysł, że na tę imprezę po ślubie można nie być w ogóle zaproszonym, nigdy nie przyszedłby mi do głowy. Od tamtej pory wszystkie zaproszenia na ślub czytam niezwykle dokładnie.

Jamie Stokes specjalnie dla Wirtualnej Polski

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Zobacz także
Komentarze (302)