Jak politycy podsycają wojnę polsko-polską
Wydawało się, że po katastrofie smoleńskiej wszystko sprzyja nowemu porządkowi w polityce. W kampanii prezydenckiej pojawiły się obietnice złagodzenia tonu wypowiedzi i zakończenia wojny polsko-polskiej. Niestety, dzisiaj nie ma już żadnych złudzeń. Wszystko wróciło na dawne koleiny, zapowiada się nawet, że będą głębsze niż poprzednio - czytamy w "Tygodniku Powszechnym".
Zobacz galerię: Symbol, który wywołał polityczną burzę
Wyszło na jaw, że obietnica przemiany Jarosława Kaczyńskiego była jedynie manewrem wyborczym. Prezes PiS jako podstawę prowadzenia swojej polityki przyjął teraz katastrofę smoleńską oraz urazę i poczucie krzywdy. Zapowiedział, że "nie będzie współpracował z ludźmi, którzy nie byli w porządku wobec jego brata".
Zdaniem autora, Tadeusza Sławka, Jarosław Kaczyński akt przeprosin sprowadza wręcz do czynności religijnej, wymagającej pokajania się i uznania winy. Tego rodzaju stanowisko niszczy samą istotę przeprosin i sprowadza ją do roli karty przetargowej. Czyni z nich warunek rozmowy i współdziałania. Ktoś składa takie deklaracje zapowiada, iż będzie uczestniczył w polityce, ale w sposób destruktywny - dodaje autor.
Po katastrofie smoleńskiej politycy PiS wykorzystują słowo "prawda". Domagają się bowiem "prawdy", która posłuży do pognębienia oponenta, a najlepiej do skompromitowania go i wyeliminowania z życia publicznego - czytamy w "Tygodniku Powszechnym".