Jak PiS majstruje przy lustracji?
Według PiS należy przenieść wszystkie procedury do IPN, "który po prostu by stwierdzał, czy dana osoba jest zarejestrowana w zespole ewidencyjnym tajnych współpracowników, czy nie, w jakim charakterze i co z tego wynika" - powiedział wicepremier Ludwik Dorn w Radiu Maryja, opowiadając o planowanych zmianach w ustawie lustracyjnej, pisze "Gazeta Wyborcza".
Osoby, które czułyby się tym pokrzywdzone, odwoływałyby się do sądu- wyjaśnił wicepremier. Jego zdaniem zmiana ustawy lustracyjnej jest konieczna, bo po wyroku Trybunału Konstytucyjnego "zaostrzyły się prawne kryteria orzekania o tym, kto był, a kto nie był tajnym współpracownikiem komunistycznych służb bezpieczeństwa".
Dornowi chodzi o to - wyjaśnia "Gazeta Wyborcza" - że po tym wyroku osoby, które kiedyś były agentami, na równi z pokrzywdzonymi przez komunistyczny aparat ścigania mogą zaglądać do swoich akt, jeszcze przed złożeniem oświadczenia lustracyjnego. I sprawdzać, czy są tam obciążające ich materiały. Dla większości polityków prawicy oznacza to "wyrwanie zębów" lustracji, bo według prawa karane jest tylko kłamstwo lustracyjne, a nie współpraca z SB.
Dorn skrytykował też działanie sądu lustracyjnego. - Wielokrotnie odnosiłem wrażenie, że osoby, które w sposób oczywisty były winne kłamstwa lustracyjnego i co do których istniała daleko posunięta dokumentacja, nie były uznawane za takie przez sąd, ponieważ trzeba było - mówiąc w przenośni - zostawić na miejscu popełnienia tego kłamstwa nie tylko odcisk palca, bo to nie wystarczało, ale także własny dowód osobisty, żeby zostać uznanym za kłamcę - powiedział.
Jak w tej sytuacji miałby działać IPN? - Publikowałby informacje o wszystkich tajnych współpracownikach, a zwłaszcza tych, którzy pełnią funkcje publiczne bądź są kandydatami na te funkcje - podkreślił Dorn.
Według Bogdana Borusewicza (PiS), marszałka Senatu i znanego działacza opozycji w PRL, propozycja ta "porządkuje panujący obecnie chaos". - Dzisiaj lustracja prowadzona jest dwoma kanałami. Jeden to sąd, drugi IPN. Wydawane przez IPN zaświadczenia o tym, że ktoś był tajnym współpracownikiem SB, są faktyczną formą lustracji. Albo trzeba tę procedurę przenieść całkiem do sądu, albo całkiem do IPN, zatrudniając do tego pion prokuratorski Instytutu - mówi Borusewicz. - A kto kontrolowałyby orzeczenia IPN? Borusewicz: - Sąd byłby drugą instancją.
Ustępujący prezes IPN prof. Leon Kieres mówi, że o takim pomyśle słyszał już od Mariusza Kamińskiego z PiS. - Po wyroku Trybunału Konstytucyjnego ten pomysł ma na celu utrzymanie lustracji. Kompetencje Rzecznika Interesu Publicznego przejąłby pion śledczy IPN. Ale zniesienie sądu lustracyjnego to pomysł kontrowersyjny. Musi być jasno wskazana instancja odwoławcza. Tylko tak można zachować konstytucyjne prawo lustrowanego do sądu. Powinno się też poszerzyć krąg osób mających prawo do lustracji do wszystkich, którzy zostaliby publicznie wskazani jako tajni współpracownicy, a nie zgadzaliby się z takim stwierdzeniem.
Na pytanie, czy nie boi się, że rola IPN może zostać sprowadzona do ścigania b. agentów, Kieres mówi: - Wszystko zależy od ludzi, którzy będą kierować Instytutem. (PAP)