Jak Niemcy przygotowują się na integrację uchodźców?
Tylko od początku września do Niemiec przybyło 400 tysięcy uchodźców. Po euforii przyszła jednak codzienność. Jak pomóc uchodźcom zintegrować się i zacząć nowe życie? - to pytanie, które stawiają sobie urzędnicy, politycy i media - pisze z Berlina dla Wirtualnej Polski Agnieszka Hreczuk.
Przed punktem rejestracji uchodźców w centrum Berlina kolejka skręca jak długi wąż. Setki mężczyzn, kobiet i dzieci stoją po kilka dni, by w końcu dostać się do biura, gdzie będą mogli zarejestrować się wstępnie jako azylanci, otrzymać przydział na miejsce do spania, wyżywienie. Jest zimno i mokro. Wiele z nich tylko w klapkach i T-shirtach. Wolontariusze rozdają koce, śpiwory, których ciągle jest za mało. W deszczu nic nie schnie. Dzieci jeszcze radośnie skaczą po kałużach, rodzicom nie jest do śmiechu. Przeziębienia i infekcje grypopodobne są na porządku dziennym, podobnie jak kłopoty żołądkowe - na ulicy utrzymanie higieny nie jest łatwą sprawą. Lekarze wolontariusze, którzy mają tu swój punkt, udzielają pomocy tylko w poważnych przypadkach. Zwykłe choroby muszą poczekać, aż uchodźcy dostaną uprawnienia do podstawowej opieki.
Większość z nich jest przekonanych, że wkrótce wszystko się dla nich ułoży. Syryjczyk w średnim wieku, aptekarz z okolic Aleppo, liczy że i tu znajdzie pracę w swoim zawodzie. Młody chłopak, student anglistyki, mówi, że mógłby uczyć angielskiego w szkole. - Wszystko będzie dobrze, żeby już tylko dostać się do rejestracji - przestępuje zziębnięty z nogi na nogę. Mieszkanie, praca, studia, spokój - tak wyobrażają sobie następne lata.
Zobacz również wideo. Syryjczyk dla WP: nie chcecie wojny? Przestańcie produkować broń.
Problemy z zakwaterowaniem i nie tylko
Wyidealizowanych wizji obawiają się jednak komentatorzy. Przez pierwsze miesiące uchodźców czekają tylko formalności i pobyt w zamkniętym ośrodku. A i to staje się problemem. Wcześniej - tak jak uchodźcy z Polski w latach 80. ub. wieku - osoba starająca się o azyl trafiała do państwowego ośrodka. Dziś są one przepełnione. Władze kwaterują więc uciekinierów w halach sportowych, na łóżkach polowych czy stawiają naprędce wojskowe namioty. Te ostatnie nie sprawdzą się w zimowych warunkach, sportowe hale są również problematyczne, ze względu na ścisk, brak prywatności gorszy niż w schroniskach dla bezdomnych oraz niewystarczające zaplecze sanitarne: liczba pryszniców i toalet nie jest w nich dostosowana do setek stale przebywających tam ludzi. A to dopiero wierzchołek góry.
Azylanci mają obowiązek przebywać w ośrodkach przez przynajmniej trzy miesiące (w zależności od landu). Potem mogą zamieszkać poza schroniskiem. Kwaterę muszą sobie znaleźć sami, na zasadach obowiązujących obywateli Niemiec i UE. Tylko że mieszkań brakuje. Oczywiście nie wszędzie - w Saksonii władze planują właśnie zburzenie 3 tys. pustych od lat mieszkań, bo koszty ich utrzymania są za wysokie. Podobny los spotkał bloki z wielkiej płyty w wielu miasteczkach Brandenburgii czy Meklemburgii. Jednak ani migranci z Europy Środkowej, ani uchodźcy z Syrii czy Afganistanu nie ciągną do małych miasteczek, ale dużych miast, gdzie są większe szansę na pracę i wykształcenie. Dodatkowo, w Niemczech obowiązują kwoty lokowania uchodźców, zróżnicowane dla każdego landu w zależności od jego dochodów. To oznacza, że właśnie w biedniejszych landach, skąd wyemigrowało sporo Niemców i nie brak mieszkań, osadza się najmniej uchodźców. Meklemburgia przyjmuje ich ok. 2 proc., a np. Nadrenia-Północna Westfalia aż 21 procent.
Tymczasem największe niemieckie miasta od lat borykają się z chronicznym deficytem, zwłaszcza tańszych, lokali. Po wejściu na rynek mieszkaniowy tysięcy uchodźców sytuacja jeszcze bardziej się zaostrzy. Rząd federalny zapowiada wsparcie projektów budownictwa mieszkaniowego, rządy landów obiecują preferencyjne kredyty deweloperom, którzy zobowiążą się do podnajmowania mieszkań azylantom przez określony czas (analogiczny program z nastawieniem na uboższych mieszkańców istnieje już od wielu lat). Ale to rozwiązanie długofalowe, a mieszkania potrzebne są już dziś. W Berlinie w przyszłym roku oddanych zostanie 15 tys. mieszkań, ale to nie wystarczy na pokrycie aktualnych potrzeb. Zwłaszcza że cudzoziemcom mieszkania wynajmuje się mniej chętnie - czy to z powodów uprzedzeń, czy bariery językowej.
Na początek władze kilku miast zdecydowały się więc na szybką budowę modułów mieszkaniowych z prefabrykatów, rodzaju kontenerowych budynków od jedno do pięciopiętrowych, rozrzuconych po mieście, by uniknąć tworzenia gett. Zakwaterowanie kilkudziesięciu uchodźców w jednym miejscu nie jest idealnym rozwiązaniem, podkreślają też politycy, ale lepszym niż lokowanie ludzi w namiotach. W samej stolicy ma powstać 60 takich kompleksów, oferujących proste, ale humanitarne warunki dla ponad 20 tys. uchodźców.
Niemieccy urzędnicy obawiają się, że sytuacja zaostrzy się za kilka miesięcy, kiedy przybyli wcześniej uchodźcy będą mieli prawo sukcesywnie opuszczać ośrodki. To łączy się nie tylko ze znalezieniem mieszkania, ale i załatwianiem formalności: szkoła, ubezpieczenie, poszukiwanie pracy, zasiłki rodzinne. Już dziś uchodźcy tygodniami czekają na papiery uprawniające do podstawowej opieki medycznej. - Bez wzmocnienia personelu w urzędach, praca zostanie sparaliżowana przy takim wzroście liczby petentów - mówił gazecie "Tagesspiegel" Berndt Szczepanski, radny z berlińskiej dzielnicy Neukoelln, gdzie jest duży odsetek migrantów. Przynajmniej na początku uchodźcy staną się bowiem petentami opieki społecznej: bez dopłat na mieszkania, bonów edukacyjnych na szkolenia dla dorosłych, zasiłków socjalnych, kursów językowych, nieznający niemieckiego i bez uznanych kwalifikacji uchodźcy nie mają dużych szans na wejście na rynek pracy. Eksperci zakładają, że dopiero po roku połowa z nich znajdzie zatrudnienie.
Jak wejść na rynek pracy?
Zintegrowanie ich na niemieckim rynku pracy to podstawowe wyzwanie. W pilotażowym programie niemieckiego ministerstwa pracy, mającym miejsce w kilku ośrodkach dla azylantów, udało się znaleźć pracę dla 270 uchodźców.
Niemiecki Urząd Federalny ds. Migracji i Uchodźców (BAMF) wykazuje, że co drugi uciekinier z Syrii ma maturę, większość jest poniżej 30. roku życia, a więc w wieku, w którym mieszkańcy Niemiec zdobywają szlify zawodowe. To powód, dla którego uchodźcami zainteresowane są niemieckie organizacje pracodawców. Wnieśli oni wysyłają do rządu federalnego petycje, z prośbą o ułatwienie wejścia na rynek dla azylantów. W tej chwili obowiązuje dla nich zakaz pracy przez pół roku, a przez 15 miesięcy mają prawo do pracy na danym stanowisku tylko wtedy, jeśli nie ma na nie chętnego wśród obywateli państw UE o równych kwalifikacjach.
Zakaz pracy miał zostać ograniczony do trzech miesięcy, a dostęp zrównany przynajmniej w tych dziedzinach, do których Niemcy się nie garną, jak choćby gastronomia i hotelarstwo. Niemcy chcą też inwestować w uchodźców, którzy pracują w zawodach deficytowych w Niemczech, jak choćby lekarze, inżynierowie czy programiści. Tu utrudnieniem jest nieuznawanie ich kwalifikacji. Aptekarz z okolic Aleppo, który stał w kolejce do rejestracji w Berlinie, ma - według obecnego prawa - znikome szanse, by wykonywać swój zawód, nawet gdyby opanował język niemiecki. To samo dotyczy nauczyciela angielskiego. Według nowego prawa nostryfikacja dyplomów syryjskich miałaby być łatwiejsza. Już dziś prowadzone są specjalne projekty dla uchodźców, których dyplomy nie zostały uznane lub którzy nie mogli oficjalnie potwierdzić swoich kwalifikacji. Kilkunastu Syryjczyków udowadnia swoją wiedzę w ramach praktyk w przedsiębiorstwie farmaceutycznym w Getyndze.
By opłacało się szkolić młodych ludzi, rząd ma zapewnić, iż będą oni mogli - bez względu na sytuację w ich kraju pochodzenia - zostać w Niemczech minimum dwa lata po zakończeniu szkolenia zawodowego. Z założenia azyl jest przyznawany na czas trwania niebezpieczeństwa w kraju pochodzenia. Po tym czasie azyl może być cofnięty. Tak stało się np. w wypadku uchodźców z byłej Jugosławii w latach 90. Ta zasada odstraszała przedsiębiorców, którzy nie byli pewni, czy czeladnicy, w których zainwestowali pieniądze, będą mogli u nich pracować (w Niemczech szkolenie zawodowe trwa 2-3 lata i odbywa się w przedsiębiorstwie).
Kompleksowy program integracji zawodowej uchodźców już przebywających w Niemczech ma obciążyć budżet na od 600 milionów do 1,1 miliarda euro. Program kursów językowych dla dorosłych - dodatkowe 180 milionów. Ale - jak podkreślają specjaliści - ma się to opłacać, przynajmniej w wypadku stosunkowo dobrze wykształconych i młodych uchodźców z Syrii. Ci mogą w efekcie odciążyć budżet państwa: staną się potencjalnymi płatnikami składek, a sami, z racji wieku, nie będą np. nadmiernie korzystać ze służby zdrowia.
Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji.