Jak kombinują kandydaci do europarlamentu
Kandydaci na europosłów z PO i PiS znaleźli sposób na partyjne ograniczeń w finansowaniu kampanii - ustalił portal tvp.info. Osoby z dalszych miejsc na liście oddają przyznane im przez partię limity na wydatki partyjnym "pewniakom".
Komitety wyborcze startujące w czerwcowych wyborach nie mogą wydać więcej niż 10,3 mln zł. Ten limit władze krajowe partii dzielą na kampanię ogólnokrajową i promocję w 13 okręgach wyborczych.
- Każdy okręg ma określoną sumę do zagospodarowania i dopiero władze regionalne decydują, ile poszczególni kandydaci na europosłów mogą wydać - wyjaśnia Grzegorz Dolniak, szef kampanii PO do Parlamentu Europejskiego.
I tak np. w okręgu wielkopolskim jedynka wyborcza PO Filip Kaczmarek będzie mógł wydać na swoją kampanię ok. 100 tysięcy złotych. Ale już Sidonia Jędrzejewska, startująca z miejsca drugiego, ma do dyspozycji 60 tys. złotych, a walczący o mandat z ostatniego miejsca Jerzy Stępień - tylko 21 tys. zł.
Te wewnątrzpartyjne zasady są jednak obchodzone. Jak ustalił serwis tvp.info, kandydaci, którzy mają najmniejsze szanse na fotel europosła, oddają swoje limity "pewniakom" na liście. Jeden z kandydatów z okręgu małopolsko-świętokrzyskiego zebrał w ten sposób limity od czterech innych kandydatów. Wystarczyło, że jego koledzy podpisali odpowiednie oświadczenia.
- To naturalna praktyka, zawsze na listy trafiają "słupy" wyborcze, czyli osoby, które nie marzą o mandacie, ale są, by podbić liczbę głosów zdobytych na listę - mówi anonimowo jeden z polityków PO.
Grzegorz Dolniak przyznaje, że taka praktyka w PO występuje, ale jest zgodna z prawem. - Nie ma w tym nic nagannego, dopóki kwota, którą mamy do wydania w kraju, nie zostanie przekroczona - mówi.
Legalność takich zabiegów potwierdza także Kazimierz Czaplicki, szef Krajowego Biura Wyborczego przy Państwowje Komisj Wyborczej. - To nie jest łamanie prawa. Dopóki partie nie przekraczają ustawowo wyznaczonego limitu, nie ma znaczenia ile wydają poszczególni kandydaci - przyznaje w rozmowie z portalem tvp.info.
Limity będą też obowiązywać w PiS. - Jest bowiem ryzyko, że przekroczymy możliwy limit 10 mln - przyznaje jeden z europosłów, który teraz stara się o reelekcję. Kandydaci nie dostali jeszcze jednak szczegółowych wytycznych, ile będą mogli wydać na kampanię. Z ich relacji wynika jednak, że tak jak w PO, już w poprzednich kampania te limity były przekazywane pomiędzy kandydatami.
Serwis tvp.info dowiedział się, że w SLD "jedynki" mogą wydać na kampanię do 75 tys. zł, a pozostali z listy do 10 tys. Jeśli zaś chcą wydać więcej, muszą zawiadomić centralę. SLD liczy, że wyda od czterech do sześciu milionów, dlatego limitów nie traktuje bardzo restrykcyjnie.
Ten problem nie dotyczy już mniejszych ugrupowań. Politycy Centrolewicy przyznają, że limitów nie będzie, bo partia nie ma zbyt dużych możliwości finansowych i nie ma obawy, że próg ustanowiony przez ordynację zostanie przekroczony. Kandydaci z Centrolewicy sami mogą zbierać pieniądze na kampanię. Większość materiałów wyborczych dostaną jednak z centrali. - Będą ulotki, plakaty. Także w centrali zdecydują, czy kupować dodatkowy czas antenowy - przyznaje jeden z kandydatów.
W PSL, z tych samych powodów co na Centrolewicy, nie obowiązują żadne limity.
Agata Kondzińska
Karolina Woźniak