Jadwiga Staniszkis: język nienawiści integruje, dyscyplinuje, kontroluje i demobilizuje
Ostrzejsze wypowiedzi polityków i ekstremalne stwierdzenia (plany?) radykałów (Palikot, Brunon K., Braun) każą zastanowić się nad "mową nienawiści". Jakie funkcje społeczne spełnia? Czy doprowadzi do realnej (a nie tylko - słownej) agresji w skali masowej? I czy polaryzacja stanowisk między PO a PiS w kwestii tragedii smoleńskiej przekłada się na polaryzację emocji wśród Polaków? - zastanawia się w felietonie dla Wirtualnej Polski Jadwiga Staniszkis.
"Mowa nienawiści" może oznaczać różne rzeczy. I mogą kryć się pod nią bardzo różne motywy.
Po pierwsze - może być pastiszem, świadomie doprowadzającym do skrajności - wyselekcjonowane argumenty krążące w dyskursie publicznym. Także po to - aby je skompromitować. Taki zamysł wymaga wprowadzenia do wypowiedzi elementów autoironii, czego nie było ani u Palikota ani Brauna, i na pewno nie - u Brunona K.
Po drugie - radykalne, naładowane emocjami (i wskazujące "wroga") wypowiedzi mają służyć integracji każdego z obozów. Poprzez apelowanie do ich specyficznego mitu założycielskiego i wizji świata. Taki radykalizm jest znakiem słabości i korozji obu obozów. Co nie oznacza, że konflikt interesów, światopoglądów i diagnoz nie jest rzeczywisty.
Po trzecie, "język nienawiści" dyscyplinuje. I z tego względu staje się szczególnym rytuałem. Walki frakcyjne w obu partiach powodują, że ludzie którzy mogą być postrzegani jako ewentualni defektorzy czy - rozłamowcy, pokazują swoją lojalność używając radykalnego języka. Bo to blokuje szanse przejścia na drugą stronę i zmianę frontu. Albo - buntu przeciw liderowi.
Dlatego to Schetyna (dobrowolnie? zmuszony?) składa wniosek o Trybunał Stanu dla prezesa Kaczyńskiego. A Tusk i Sikorski krygują się, że są przeciw. Trochę z realnego strachu. Chodzi nie tylko o polityczny błąd przy wyborze ścieżki śledztwa smoleńskiego (a to już jest bezsporne). Ale także o możliwe konsekwencje gdy Pawlak, jak sam powiedział (i to powiedzenie może stać się bon motem III RP), "uporządkuje swoje notatki z ostatnich 5 lat".
"Mowa nienawiści" radykalnie upraszcza i ładuje emocjami obraz świata. Takie emocje, cyklicznie, pojawiają się w demonstracjach ulicznych, bo to logika tłumu. I logika prowokacji. Ale w samym społeczeństwie dominuje znużenie walki o przetrwanie. Zainteresowanie sprawami państwa rośnie, ale pragmatycznie - chodzi o elementarną racjonalność i przyzwoitość w najbliższym otoczeniu. A PO (i sympatyzujące z nią media), wzmacnia emocje przez uparte cytowanie wyrwanych z kontekstu zdań) i utrwala polaryzację. A także - uświadamia ludziom jaka jest cena zmiany frontu politycznego. Bo to pociąga za sobą zasadniczo odmienny obraz świata.
"Mowa nienawiści" jako narzędzie kontroli demobilizuje raczej, niż mobilizuje. I to służy rządowi Tuska - z jego doraźną arbitralnością, brakiem długofalowej strategii rozwoju, a nawet - woli politycznej by taką strategię stworzyć i walczyć o jej realizację w UE.
Tak więc "mowa nienawiści" integruje, dyscyplinuje, kontroluje i - demobilizuje. Ostry konflikt jako metoda stabilizacji był używany przez SB w czasach "Solidarności". Bo najbardziej bali się porozumień ponad podziałami np. między dołami "S" a strukturami poziomymi PZPR. Dlatego agresja służy status quo. A racjonalny konflikt - zmianie.
Jadwiga Staniszkis specjalnie dla Wirtualnej Polski