Jacek Żakowski: zróbmy w końcu porządek z umowami śmieciowymi
- Ewa Kopacz zapowiada, że znajdzie rozwiązanie problemu umów śmieciowych. Ryszard Petru ma walczyć z ich nadużywaniem. Leszek Miller chce ograniczyć czas pracy na śmieciówkach. I co z tego wszystkiego wynika? Nic. W najlepszym razie delikatne pudrowanie trupa, jak łatwe do obejścia "zmiany" uchwalone w Sejmie w piątek - pisze Jacek Żakowski w felietonie dla Wirtualnej Polski. Publicysta krytykuje polityków, którzy obmyślają, co zrobić ze śmieciówkami tak, by nic z nimi nie robić oraz podkreśla, że istnieje już gotowy i sensowny projekt zmian, dzięki któremu problem może zostać rozwiązany. O czym mowa? I czy nasi politycy zainteresują się tą propozycją?
Politycy już wiedzą, że kluczowym problemem polskiej polityki nie jest katastrofa smoleńska, agentura, korupcja ani historia. Teraz ich zdaniem są nim umowy śmieciowe. Będą się więc ścigali w wymyślaniu różnych wygibasów, które można by zrobić, oferując wyborcom złudzenie, że zamiast śmieciowej będą teraz mieli normalną, bezpieczną pracę. W piątek Sejm przegłosował, że okres zatrudnienia na umowy terminowe nie może być dłuższy niż 33 miesiące. Przy okazji wprowadzono nowe długości okresów wypowiedzenia dla umów na czas określony. Wszystkie te "zmiany" to w najlepszym razie delikatne pudrowanie trupa. Są one łatwe do obejścia i w istocie trudno je w ogóle nazwać rzeczywistymi zmianami.
Dolary przeciw orzechom, że nim nadejdzie jesień, każda szanująca się partia hucznie ogłosi swój pomysł na śmieciówki. I jeszcze raz dolary przeciw orzechom, że żaden z tych pomysłów nie rozwiąże problemu, co jednak okaże się dużo później. Bo żadna partia nie będzie chciała narazić się tym, którym inwazja śmieciówek się opłaca. Albo raczej tym, którzy sądzą, że im się opłaca. Bo opłacalność wszelkiego rodzaju śmieciówek dla kogokolwiek to kosztowne złudzenie. Na dłuższą metę wszyscy na nich tracą i będą tracili.
Ci, którzy nie płacą dziś składek emerytalnych lub płacą składki minimalne, na swoich kontach emerytalnych zbiorą jakiś malutki kapitał, nie będą przecież umierać z głodu. Trudno sobie wyobrazić Polskę, w której ludzie masowo umierają na chodnikach. Już widać, że przy obecnym systemie będzie ich wystarczająco wielu, by jakaś partia kupiła ich głosy. Dołoży im do emerytury albo przyzna renty, dodatki czynszowe, miejsca w domach opieki. Wszyscy pracujący będą finansowali ich starość. Może skromnie w pojedynczym wymiarze, ale w skali państwa będą to miliardy złotych obciążające każdego zatrudnionego.
Podobnie już dziś jest z tymi, którzy nie płacą składek na NFZ lub płacą je w minimalnym wymiarze. Może nie chodzą na co dzień do lekarza, może chodzą prywatnie, ale gdy zachorują na raka czy inną kosztowną w leczeniu chorobę, system nie skaże ich przecież na cierpienie i śmierć. Po latach niepłacenia zapłacą symboliczną składkę i tego samego dnia będzie im przysługiwała kosztująca dziesiątki lub setki tysięcy pomoc - podobnie jak wszystkim tym, którzy latami regularnie płacą duże kwoty. Zapłacą za nią inni swoimi składkami. A jeśli będą to ludzie, którzy nic nie mają i nawet minimalnej składki nie zapłacą, zapłaci gmina, której zrefunduje to budżet.
Prawda jest więc taka, że umowy śmieciowe, według neoliberalnej narracji mające zmniejszyć koszt pracy, faktycznie przenoszą koszty ze stosujących je pracodawców i ich pracowników na innych, którzy płacą i będą płacili. W ten sposób rząd okrada jednych, by drudzy mogli się wzbogacić. Dziś albo w przyszłości. Ale raczej w przyszłości, bo taki system generuje długi, które ktoś kiedyś będzie musiał spłacić lub obsługiwać jako odsetki od obligacji.
Dziś ważne jest to, że kiedy politycy łamią sobie głowy, co zrobić, żeby nic ze śmieciówkami nie zrobić, robiąc wokół nich możliwie dużo szumu, na stole leży gotowe, skuteczne rozwiązanie. I to nie jakiś pomysł od czapy wyssany z czyjegoś brudnego palucha, ale projekt kompletny i spójny, w dodatku taki, który jednym cięciem rozwiązuje problem dostępu do służby zdrowia, powszechnego zabezpieczenia na starość i nadmiernego obciążenia pracy kosztami pozapłacowymi.
Wiarygodność tego projektu gwarantuje osoba autorki, szanowanej ekonomistki z warszawskiej Szkoły Głównej Handlowej i prezeski Polskiego Towarzystwa Ekonomicznego, prof. Elżbiety Mączyńskiej. Propozycja prof. Mączyńskiej jest elementem projektu inkluzywnej gospodarki stanowiącego części raportu "Reforma Kulturowa 2020, 2030, 2040", którego współautorem jest też m.in. były minister finansów, Andrzej Olechowski.
Propozycja składa się z kilku elementów. Najważniejsze to:
- objęcie wszystkich dochodów osobistych (z pracy, kapitału, własnej działalności, praw autorskich, rolnictwa itd.) jednolitym systemem składkowym
- włączenie wszystkich osób uzyskujących jakiekolwiek dochody do jednego systemu zabezpieczeń społecznych (emerytalnych, rentowych, urlopowych, od bezrobocia itp.)
- zastąpienie obecnego ubezpieczenia zdrowotnego powszechną obywatelską opieką zdrowotną finansowaną z części powszechnej składki od dochodów osobistych
- powszechne prawo przynależności do związków zawodowych
- wprowadzenie minimalnej godzinowej stawki płac stanowiącej odpowiednią część minimalnej płacy miesięcznej
- egzekwowanie maksymalnego czasu pracy
- urealnienie państwowej inspekcji pracy.
W systemie, który proponuje prof. Mączyńska składki mogą być znacznie niższe (bo płacą je wszyscy - także np. właściciele firm, rentierzy zarabiający na giełdzie lub wynajmie mieszkań, księża, rolnicy itp.), a prawa socjalne stają się powszechne. Znika więc różnica między formami zatrudniania i zachęta do stosowania umów śmieciowych, żonglowania formami zatrudnienia, przerzucania kosztów firm na podatników i przyszłych podatników. Z drugiej strony, każdy ma prawo do służby zdrowia, a wszyscy pracujący prawo do urlopów, ochrony związkowej i sądowej.
Różne formy zatrudnienia przestają być więc różnymi formami oszukiwania ZUS, NFZ, budżetu itd., a stają się tym, czym powinny być: umowa o pracę - umową o pracę przez dłuższy okres wykonywaną w ramach określonej firmy; umowa o dzieło - umową na stworzenie konkretnego dzieła; umowa zlecenie - umową na wykonanie jakiejś zleconej czynności; samozatrudnienie - formą indywidualnej przedsiębiorczości. Najkrócej mówiąc, relacje gospodarcze stają się uczciwe, czytelne dla wszystkich i równe bez szkody dla wolności rynku.
Strategicznym uzupełnieniem propozycji prof. Mączyńskiej jest wprowadzany stopniowo system flexecurity, czyli publicznego ubezpieczenia, dzięki któremu pracodawcy korzystają z możliwości swobodnego zatrudniania i zwalniania pracowników, a pracownicze ryzyko, które za tym idzie, przejmuje ubezpieczyciel.
Tak z grubsza działa rynek pracy w tych europejskich krajach, które przez ostatnie pół wieku najlepiej się rozwijają, czyli w Skandynawii, Niemczech, Szwajcarii itd. Źródłem ich sukcesu jest zaangażowanie pracowników, którzy mają pozytywny stosunek do pracodawców i stabilność polityczna, której sprzyjają czytelne reguły i poczucie egzystencjalnego bezpieczeństwa wyborców.
Projekt prof. Mączyńskiej jest powszechnie dostępny (w PDF można go znaleźć tu: http://www.kig.pl/raport-reforma-kulturowa-2020-2030-2040.html, audiobook można bezpłatnie pobrać w audiotece.pl). Przed ogłoszeniem na Kongresie Innowacyjnej Gospodarki dostali go przedstawiciele wszystkich głównych partii. Żadna się do niego poważnie nie ustosunkowała, choć stoi za nim nie tylko autorytet autorki, ale też duży związek pracodawców, jakim jest Krajowa Izba Gospodarcza. Dlaczego tak się stało?
Myślę, że odpowiedź jest prosta - żadna z głównych partii nie jest szczerze zainteresowana istotnymi zmianami. Nie tylko dlatego, że same zatrudniają ludzi na śmieciówkach. Duże partie są zainteresowane robieniem wrażenia, że coś zmienią. Realna zmiana naruszałaby przecież status quo, które przez lata wspólnym wysiłkiem tworzyły i któremu zawdzięczają swoją obecną pozycję. A nie tworzyły go przecież przypadkiem. W dużym stopniu tworzyły go właśnie tak, dlatego że śmieciówki, które dziś przynoszą ulgę gospodarce i części wyborców, przenoszą część kosztów w przyszłość sięgającą dalej, niż obecna kadencja. A tak odległe czasy naszych polityków przecież nie interesują.
Jacek Żakowski dla Wirtualnej Polski
Jacek Żakowski (ur. 1957) - publicysta "Polityki", kierownik Katedry Dziennikarstwa Collegium Civitas, autor piątkowych "Poranków TOK FM", kilkunastu książek i programów TV. "Dziennikarz Roku 1997", laureat m.in. Superwiktora, dwóch Wiktorów i nagrody PEN Clubu, nagrody im. Eugeniusza Kwiatkowskiego. Członek Towarzystwa Dziennikarskiego i Rady Funduszu Mediów.