PublicystykaJacek Żakowski: Światowy rok patologicznej rodziny

Jacek Żakowski: Światowy rok patologicznej rodziny

Nic się wielkiego nie stało. To jest najważniejszy problem mijającego roku. W świetle łuny pożarów widać sylwetki strażaków, którzy zamiast gasić, walą się toporkami po głowach i próbują nawzajem wyciągać sobie portfele z kieszeni.

Jacek Żakowski: Światowy rok patologicznej rodziny
Źródło zdjęć: © PAP | Bartłomiej Zborowski
Jacek Żakowski

27.12.2018 | aktual.: 27.12.2018 15:26

Schrzaniliśmy ten rok koncertowo. Jako tak zwana wspólnota międzynarodowa. Jako tak zwany Zachód. Jako Unia Europejska. Jako Polska. Jako obóz rządzący i jako demokratyczna opozycja w Polsce.

Schrzaniliśmy rok 2018 głupio, jak mało który. Bo mieliśmy, jak rzadko, dużo dobrych kart, a nie użyliśmy ich. Wszystkich nas te zmarnowane szanse będą w przyszłości bolały. I to mocno, choć trudno wskazać konkretne zdarzenia, za które będziemy płacili.

To nie był rok pamiętny - jak 2008, kiedy po krachu bankowym wybuchł kryzys turbo kapitalizmu; jak 2001, kiedy po ataku na WTC upadło marzenie o globalnej demokracji; jak 1989, kiedy po obaleniu Muru Berlińskiego komunizm przegrał z kapitalizmem, a autorytaryzm z demokracją; jak 1968, kiedy po protestach studenckich załamała się stara, hierarchiczna kultura Zachodu; ani jak 1945, kiedy z końcem II Wojny zaczęło się amerykańskie stulecie.

Na pozór był to rok bezbarwny i banalny. Mimo wielu ostrych słów, które z wielu stron padały - żadne straszne rzeczy się nie wydarzyły i żadne wielkie wydarzenia szczególnie się nie zapisały w pamięci. W normalnej sytuacji nie był by to więc zły rok. Sęk w tym, że sytuacja jest całkiem nienormalna. Niemal wszyscy są bardzo słusznie zgodni, iż - inaczej niż zwykle - by przetrwać potrzebujemy istotnych przełomów w wielu poważnych sprawach. A ich nie potrafimy dokonać.

Polska

W Polsce ten rok wygrał Władimir Putin. Jest to jeden z jego coraz mniej licznych sukcesów. Ale bardzo ważny. Bo zapowiadający, że jeden z kluczowych sąsiadów znów się stanie łatwym kąskiem.

Nawet z daleka widać, że się pogubiliśmy, co ogłaszają zagraniczne media, organizacje, a także zaprzyjaźnione rządy. Bo w ciągu tego roku jednocześnie załamała się moralna legitymizacja rewolucyjnej władzy i broniącej konstytucyjnego ładu opozycji, a nikt nie zdołał wypełnić powstającej politycznej pustki, choć niby są chętni pretendenci.

Jeśli dodamy moralną katastrofę Kościoła, regres ruchów broniących demokracji, renesans (zwykle zasadnych, ale egoistycznych) protestów ekonomicznych i trwałość rozkładu politycznych sił, trudno nie zauważyć, że Polska znów wchodzi w fazę smuty mogącej doprowadzić do stopniowego rozkładu.

Władza „dobrej zmiany” od początku miała mocno pod górę, ale w tym roku jej słabości zawyły. Zaczęło się od spowodowanej rewolucyjnym zapałem i dyletanckim podejściem do stosunków międzynarodowych afery z nowelizacją ustawy o IPN, która wywołała konflikt z USA, Izraelem i światowymi mediami. W czerwcu pod naciskiem z zewnątrz Sejm musiał uchwalić pisane w Izraelu poprawki do poprawek.

Podobne upokorzenie czekało nas w końcu roku, gdy - również pod naciskiem zewnętrznym - Sejm musiał nowelizować nowelizację ustawy o Sądzie Najwyższym.

Renesans godności i suwerenności obiecywany przez PiS zamienił się w upokarzający spektakl podległości. Podobnie stało się z hasłem uczciwej władzy. Od afery z gigantycznymi premiami dla rządu, mnożące się kolizje rządowych limuzyn, sprawę Stachowiaka i reakcję na "urodziny Hitlera", przez niezliczone awanse i przywileje "samych swoich", po sprawę KNF, SKOK-ów i zarabiających po kilkadziesiąt tysięcy "aniołków" Glapińskiego, "dobra zmiana" okazała się wyjątkowo dobra głównie w rozpasaniu, mataczeniu, pazerności, nepotyzmie.

Coraz gorzej radziła zaś sobie z gaszeniem wywoływanych przez siebie kryzysów. "Się należało" (Szydło o premiach rządu), "plan Zdzisława" (Chrzanowskiego w rozmowie z Czarneckim), "najwyższe standardy (…) patriotyzmu" (Glapiński o Chrzanowskim), "Nie zawsze jest tak, że bandyta bije tego dobrego" (Bierecki o pobiciu Kwaśniaka), "wyimaginowana wspólnota" (Duda o UE), stały się symbolami odklejania się władzy i jej arogancji.

Kontredanse z cenami prądu, z protestem niepełnosprawnych, z Marszem Niepodległości, z podwyżkami dla policji, pracowników prokuratury i sądów, z węglem w obliczu szczytu klimatycznego, z nieustannym poprawianiem przez sejm poprawek do poprawek, pokazały chaotyczność rządów Zjednoczonej Prawicy całkowicie skoncentrowanych na utrzymaniu władzy, a w niewielkim stopniu na jej dobrym sprawowaniu. Po roku okazało się, że zamiana Szydło na Morawieckiego nic dobrego nie wniosła. W ten sposób padł mit "dobrej zmiany".

Opozycja, której głównym celem jest odsunięcie PiS, też przegrała ten rok. Platformie udało się połknąć wyborców Nowoczesnej i dużą część jej samej; zatrzymać i odeprzeć natarcie liderów antyPISowskiego protestu na scenę polityczną; podzielić lewicę przytulając grupkę Barbary Nowackiej; obronić większe miasta w wyborach samorządowych; odnieść istotne sukcesy na arenie międzynarodowej. Udało się jej wreszcie stać niekwestionowanym liderem obozu demokratycznego w Polsce.

Wszystko to nie dało jednak sondażowego wzmocnienia anty-PiS-u.

Sukces Grzegorza Schetyny został okupiony zgaszeniem zrodzonej pod rządami PiS nowej politycznej energii. PO tak skupiła się na wewnątrzpartyjnej i wewnątrz opozycyjnej rozgrywce, że poza obroną sądów w żadnym sporze społeczeństwa z władzą nie zaproponowała jasnej alternatywy.

Od ruchu obrony oświaty przed deformą i Puszczy Białowieskiej przed wycinką, przez sprzeciw wobec demoralizacji Kościoła i walkę ze smogiem, po protesty płacowe policjantów, lekarzy, nauczycieli, pracowników LOT i problem koniecznej podwyżki cen prądu, Platforma była praktycznie niewidoczna albo nieistotna.

Podobnie zresztą, jak wciąż niezdolne do zjednoczenia ugrupowania lewicy. Sondaże stoją w miejscu, bo słabość opozycji utrwala pozycję władzy, której słabości utrwalają pozycję opozycji. Koniec roku zamroził tę sytuację, gdy w Radzie Warszawy podczas telewizyjnej transmisji Koalicja Obywatelska pod wodzą radnej Grupińskiej zamknęła dyskusję o bonifikatach, zanim się ona zaczęła, czyli zachowała się tak, jak w komisji sejmowej zachowuje się Zjednoczona Prawica pod wodzą posła Piotrowicza. W ten sposób runął mit demokratycznej PO walczącej z antydemokratycznym PiS.

Kościół też miał fatalny rok. "Kler" Wojciecha Smarzowskiego idealnie wpisał się w narastające nastroje antyklerykalne wywołane ostentacyjną służalczością władzy wobec księży i ich postępującą demoralizacją. Kościół nie umiał ani odpowiedzieć w sposób przekonujący na falę skandali seksualnych, ani odlepić się od polityków prawicy.

Symbolem tej patologii stały się obrazy rządu pląsającego w Toruniu przy dźwiękach "Abba, Ojcze!", niemowlęce buciki przed kościelnymi nieruchomościami, słowa abp Michalika o dzieciach, która "same lgną" do duchownych i bezradność wobec skandalu wokół księdza Jankowskiego.

Europa

W Europie ten rok należał do wrogów Unii, chociaż pod koniec tendencja się jakby zachwiała. Zdecydowanie osłabł francusko-niemiecki silnik, bo osłabła pozycja kanclerz Merkel i prezydenta Macrona.

To osłabiło Unię, ale - paradoksalnie - skłoniło Komisję Europejską do bardziej zdecydowanych zachowań, które przyniosły niewielkie lecz symbolicznie znaczące sukcesy. Włochy ustąpiły Komisji dostosowując budżet do jej oczekiwań i ograniczając deficyt.

Polska podporządkowała się wydanemu na wniosek Komisji postanowieniu Trybunału Sprawiedliwości UE i podwyższyła wiek emerytalny sędziów.

Brytyjski rząd zrozumiał, że Wielka Brytania sama musi ponieść koszty Brexitu i zaakceptował pozostawienie otwartej granicy między Irlandią (należącą do Unii) a Irlandią Północną (należącą do Wielkiej Brytanii). Donald Trump zrozumiał, że nie opłaci mu się handlowa wojna z Europą i odpuścił sankcje.

Dzięki temu stało się wreszcie jasne, że Unia, która zawsze z uporem szuka zgody, ma jednak polityczne granice, poza które się przed nikim nie cofnie. To wzmacnia jej autorytet, co jest ważne w obliczu nadchodzących wyborów europejskich, ale nie zmienia faktu, że plany dalszej integracji zawisły na kołku, a w następnym Parlamencie Europejskim eurosceptyków będzie dużo więcej, niż w obecnym.

Wciąż nie ma realistycznej i sensownej odpowiedzi na rzucające się w oczy wyzwanie, jakim jest zatarcie się projektu europejskiego. Nie ma jej z mniej więcej tego samego powodu, który stoi za porażkami PiS i jego niezatapialnością, sondażową bezowocnością sukcesów PO, bezradnością Kościoła wobec kryzysu moralnego i bezradnością świata wobec kryzysów globalnych.

Światowy wspólny mianownik

Kiedy popatrzy się szerzej, widać, że wszyscy mamy podobne problemy, a w gruncie rzeczy jeden zasadniczy problem.

Przez dobre kilkaset lat ludzie ze zmiennym szczęściem pracowali na to, by nasze relacje można było oprzeć na przewidywalności i uzgodnionych w miarę powszechnie regułach, których fundamentem była zasada zaufania. Dzięki temu działały traktaty pokojowe, umowy handlowe, systemy konstytucyjne, demokracje przedstawicielskie itd. A teraz zaufanie znikło. Ponieważ zasadniczo nikt już nikomu nie ufa lub ufa tylko swoim w najściślejszym sensie, racjonalność zbiorowej korzyści została zastąpiona przez racjonalność korzyści osobistej.

Jak w klasycznej patologicznej rodzinie, każdy myśli teraz wyłącznie o sobie i ciągnie ku sobie, ile może. Dlatego kontrola zbrojeń przestała być możliwa. Dlatego dalsza eurointegracja przestała być możliwa.

Dlatego w Katowicach nie udał się krok do przodu w sprawie ochrony klimatu. Dlatego PiS mianuje swoich dyletantów zamiast niezależnych fachowców, w których niezależność i kompetencje (częściowo słusznie) nie wierzy.

Dlatego trwają absurdalne wojenki. Dlatego minister chce kontrolować sądy i wyroki. Dlatego zrywa się związek między coraz ostrzejszymi słowami, dlatego opozycja nie może się integrować, a może się tylko pożerać. Dlatego biskupi bronią do upadłego księży przed oskarżeniami świeckich. Dlatego opozycja przejmuje antydemokratyczne obyczaje władzy. Dlatego wojny handlowe zastępują porozumienia handlowe itd.

Ten rok, w którym nic szczególnego się pozornie nie stało, miał w Polsce, w Europie i niestety na świecie, jeden wspólny mianownik, który od bardzo dawna nie istniał z taką intensywnością. Nasza najszerzej rozumiana rodzina stała się rodziną patologiczną, w której każdy śmieci, brudzi, niszczy, zużywa, wyjada, oszukuje innych uważając, że nie warto narzucać sobie samoograniczeń, skoro inni też tego nie zrobią. A prawie nikt już nie wierzy, że inni to zrobią. Zdecydowana większość sądzi, że inni źle postępują lub by postępowali, więc też tak postępuje.

Dlatego, ogólnie mówiąc, wszystko się rozwala, a nic nowego nie może trwale powstać, by zastąpić dotychczasowy porządek czymś lepszym. Jeśli jakimś sposobem nie odbudujemy minimum zaufania, będziemy zastępowali dotychczasowy porządek czymś gorszym. Coraz gorszym. I jeszcze bardziej gorszym. Jak patologiczna rodzina, która sama sobie dewastuje życie i może się pozabijać jeśli na porę nie przyjedzie policja. A niestety policja dla świata chwilowo nie istnieje. Ten rok to pokazał.

Źródło artykułu:WP Opinie
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)