PublicystykaJacek Żakowski: Rubikon Jarosława Gowina

Jacek Żakowski: Rubikon Jarosława Gowina

Czy można sobie wyobrazić prawo tak złe i tak szkodliwe dla Polski, że Jarosław Gowin zagłosowałby przeciw, gdy poparłby je Kaczyński? Moja wyobraźnia jest tutaj bezradna. Dla Jarosława Gowina najwyższą polityczną wartością przestała być władza suwerena czyli ogółu wyborców i pomyślność Polski. Stała się nią władza Zjednoczonej Prawicy i jego osobista pomyślność, czyli własna kariera i udział Polski Razem we władzy.

Jacek Żakowski: Rubikon Jarosława Gowina
Źródło zdjęć: © East News | Stanisław Kowalczuk
Jacek Żakowski

"Ustawa o Sądzie Najwyższym wyszła z parlamentu w złym kształcie. Dobrze, że prezydent ją zawetował. (…)" - mówi Jarosław Gowin w pierwszych słowach wywiadu dla "Polska. The Times". Przytomny Agaton Koziński się dziwi "a mimo to [pan] zagłosował za nią w Sejmie". Aż słychać jak jego rozmówca sapie pod ciężarem potężnych dylematów, gdy dzieli się z dziennikarzem swoimi troskami: "Polityka - mówi wicepremier - jest pełna trudnych wyborów. Ten był dla mnie dramatycznie trudny. Reforma wymiaru sprawiedliwości to najważniejszy element programu PiS. Gdybym wraz z moimi posłami zagłosował przeciw lub się wstrzymał, w oczywisty sposób oznaczałoby to rozpad koalicji rządowej i szybkie przedterminowe wybory. A więc chaos, kryzys państwa i duże prawdopodobieństwo utraty władzy przez prawicę. Dlatego zdecydowaliśmy się głosować za, jednocześnie licząc na korektę ustawy w senacie, interwencję prezydenta lub - w najgorszym razie - bezzwłoczną nowelizację".

Krótka wypowiedź fantastycznie oddaje stan umysłu byka, który zderzył się z parowozem. Wszystko jest na wierzchu i każdy to widzi - poza bykiem, który nawet nie wie, że już (w tym przypadku politycznie) nie żyje. Parowóz (polityczny i już lekko rozklekotany) to w tym przypadku Jarosław Kaczyński, byk to oczywiście wicepremier z Krakowa. A każdy to każdy. Warto ten akapit poddać analizie, żeby - ku przestrodze dla ewentualnych następców - otrzymać obraz zakłamania i moralnego upadku, którego widmo - jak miecz Damoklesa - wisi nad każdym oportunistą szukającym politycznej kariery pod skrzydłami budującej się dyktatury.

Wcześniejsze wybory to ryzykowna gra

Po usypiającym banale, budzącym współczucie wyznaniu i dość oczywistym stwierdzeniu, wicepremier przeszedł do tezy, że gdyby Polska Razem nie poparła ustawy o Sądzie Najwyższym, "w oczywisty sposób oznaczałoby to rozpad koalicji rządowej i szybkie przedterminowe wybory". Czy teza o rozpadzie koalicji jest trafna?

Prawdopodobnie Prezes by się wściekł i Gowin straciłby rządową posadę. Jego miejsce w rządzie zająłby ktoś od Kukiza, Adam Bielan straciłby fotel wicemarszałka Senatu, a Marek Zagórski wyleciałby z posady sekretarza stanu w MAC. Czy Polska by się od tego zawaliła? Kilku kukizowców oddałoby swoje szable Kaczyńskiemu i tyle by było burzy w szklance wody. Najbardziej prawdopodobny wariant jest taki, że w obozie władzy miejsce dziewięciu posłów bezbarwnej Polski Razem zajęliby narodowcy i ewentualnie Kornel Morawiecki. Więc po co wybory?

Załóżmy jednak, że Jarosław Kaczyński uznałby wylanie Gowina za dobry pretekst do rozpisania wyborów. Nie bardzo wiadomo, dlaczego "szybkie przedterminowe wybory" to zdaniem Gowina "chaos, kryzys państwa i duże prawdopodobieństwo utraty władzy przez prawicę". Jaki chaos? Komisje wyborcze istnieją. Ordynacja istnieje. Jesienne wybory nie są w Polsce niczym niezwykłym. Chaos mógłby dotyczyć głównie kariery Jarosława Gowina i kilku jego kolegów.

A dlaczego wicepremier sądzi, że "szybkie przedterminowe wybory" przyniosłyby "kryzys państwa". Wiele razy mieliśmy już w Polsce wybory i żadnego kryzysu państwa nie było. Kryzys państwa jest teraz. I to fundamentalny. Posłowie wbrew sobie (jak Gowin etc.) głosują za ustawami sprzecznymi z konstytucją i zobowiązaniami międzynarodowymi. Państwem rządzi "szeregowy poseł", którego nawet regulamin sejmu nie obowiązuje. Trybunał Konstytucyjny został de facto zlikwidowany i w praktyce nie działa. Ministrem obrony jest facet otoczony siecią podejrzanych rosyjskich powiązań. Parlament pracuje z naruszeniem bezliku procedur, prawo tworzy się na kolanie, rząd nie zwraca przedsiębiorcom VAT. Szyszko dewastuje skarby polskiej przyrody, podejrzane finansowanie partii ministra sprawiedliwości pozostaje bezkarne. Protestują setki tysięcy ludzi, deforma oświaty powstaje na zasadzie "wicie-rozumicie". Najlepsi generałowie odeszli ze służby. Państwowe media plotą jak poparzone, nawet Episkopat zaczyna tracić dla tej władzy cierpliwość... Co jeszcze musi się dziać, by mówić o kryzysie państwa? Czy Jarosław Gowin uważa, że państwo w kryzysie to takie, w którym on nie jest przynajmniej ministrem, a lepiej wicepremierem? Innych przesłanek dla tezy, że wybory oznaczają kryzys polskiego państwa - w świecie realnym - nie widać.

Nazywanie populistów prawicą psuje język

Z "dużym prawdopodobieństwem utraty władzy przez prawicę" sprawa jest bardziej złożona. Sondaże takiej tezy nie potwierdzają. Z Gowinem czy bez niego, PiS bierze tyle samo. Zresztą gdyby Kaczyński sądził, że w wyborach może stracić władzę, to by ich nie ogłaszał. Raz taki błąd zrobił i nie chce go powtarzać. Ale, gdyby jednak...

Czy zdaniem Gowina dla Polski rzeczywiście jest lepiej, gdy Ziobro ręcznie kieruje sądami i sędziami niż gdyby formacja, którą on nazywa prawicą, straciła szybko władzę? To jest może najciekawszy wątek. Bo Gowin ma swoje słabości, ale musi rozumieć, że istotą tej władzy jest nie prawicowość, lecz autorytarny, antydemokratyczny, antyrynkowy, nacjonalistyczny, ksenofobiczny, antykonstytucyjny, antyunijny i antyzachodni (czyli faktycznie pro-putinowski) populizm. Sam Gowin może jest prawicowy, ale co prawicowego jest w Ziobrze? A bezpośrednim powodem napięcia są ustawy dające Ziobrze niespotykaną w żadnej zachodniej demokracji władzę nad milionami Polaków. To przecież nie jest żaden konserwatyzm. To czystej krwi autorytarny populizm pozbawiony jakiegokolwiek ideowego sensu. Nazywanie populistów prawicą nie czyni ich prawicą. Tylko psuje język. Jako absolwent studiów filozoficznych Gowin musi to rozumieć.

Oczywiście Kaczyński jest inny, Macierewicz jest inny, Ziobro jest inny i Gowin jest inny. Jedyne, co ich łączy, to żądza władzy i odwetu na tych, którzy rządzili wcześniej. Gowin doskonale wie, że bez Kaczyńskiego i PiS jest politycznym zerem. Sam nie zdobyłby nawet mandatu radnego w Krakowie, nie mówiąc o parlamentarnym mandacie i tece wicepremiera. Wie też, że - z nim, czy bez niego - z Ziobrą, Macierewiczem, Rydzykiem i ewentualnie z częścią posłów Kukiza albo PSL, Kaczyński zrobi wszystko, by zrealizować swój plan zemsty na Platformie (do której należał) oraz utrzymania bezterminowej władzy, która mogłaby dosięgnąć i Gowina. To musi być przykra świadomość. Można to zrozumieć. Ale czy jest to wystarczający powód, by popierać prawo niszczące wymiar sprawiedliwości, czyli fundament państwa? Bo - zwłaszcza jako były minister sprawiedliwości - Gowin wie przecież doskonale, że poparł bardzo złe i bardzo szkodliwe dla państwa polskiego prawo.

Tu dochodzimy do zasadniczego pytania: czy można sobie wyobrazić prawo tak złe i tak szkodliwe dla Polski, że Gowin zagłosowałby przeciw, gdyby poparł je Kaczyński? Czy cokolwiek może unieważnić logikę, w myśl której poseł głosuje wbrew swoim przekonaniom, by nie ryzykować rozpadu koalicji, wcześniejszych wyborów i ich ewentualnych skutków? Moja wyobraźnia niczego takiego nie umie odnaleźć.

Skoro polityk (i to polityk jak na Sejm nieźle wykształcony) w wyborach widzi tylko nieszczęście, to znaczy, że nieszczęście (chaos, kryzys państwa, utratę władzy) widzi w dopuszczeniu społeczeństwa do głosu i w oddaniu decyzji wyborcom - czyli w demokracji i rządach prawa. I tu jest pies pogrzebany. Dla Jarosława Gowina najwyższą polityczną wartością przestała być władza suwerena, czyli ogółu wyborców i pomyślność Polski. Stała się nią władza Zjednoczonej Prawicy i jego własna pomyślność, czyli udział we władzy. Nawet nie chce mi się już tego nazywać.

Jacek Żakowski dla WP Opinii

Źródło artykułu:WP Opinie
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)