Jacek Żakowski: PiSrrusowe zwycięstwo. PiS skoczył na główkę. Cała Polska leci z PiS-em
Polska znów pokazała się w Strasburgu jako odstający od głównego unijnego nurtu kraj, zdominowany przez eurosceptyków rozmaitej barwy. I, co gorsze, tym razem wystąpiliśmy w wyraźnym sojuszu ze skrajnie eurosceptycznymi partiami i partyjkami oskarżonymi lub podejrzewanymi o flirtowanie z Putinem, a nawet o realizowanie jego antyunijnej i antyzachodniej strategii - pisze Jacek Żakowski dla Wirtualnej Polski.
Tylko dwie osoby mają powód do zadowolenia z przebiegu strasburskiej debaty o Polsce. Król Pyrrus i Władimir Putin.
PiS skoczył na główkę. I zgodnie z prawami fizyki, leci w dół ruchem jednostajnie przyspieszonym. Cała Polska leci z PiS-em. Akcje lecą. Złotówka leci. Rating leci. Prestiż Polski leci. Lecą szanse na bazy NATO między Odrą a Bugiem, na wzmocnienie polskiego frontu w planach ewentualnościowych Sojuszu i na obronę naszej części nowej budżetowej perspektywy Unii podczas nadchodzącego przeglądu. Prędkość jest już zawrotna. Rośnie szybciej niż się ktokolwiek - chyba łącznie z prezesem Kaczyńskim - spodziewał. To są fakty.
Są też niemal pewne prognozy dotyczące tego, co jeszcze poleci w dół i w górę. W górę polecą koszty obsługi długu publicznego i prywatnych kredytów (zwłaszcza walutowych), wysokość zadłużenia państwa, firm i rodzin, deficyt, bezrobocie, podatki i składki. W dół poleci PKB, nasza siła nabywcza, inwestycje, miejsce Polski w rankingach - praw człowieka, wolności mediów, przyjazności dla biznesu, atrakcyjności inwestycyjnej. Wzrośnie skala podsłuchów, polaryzacja opinii publicznej, napięcie polityczne, liczba demonstracji oraz demonstrantów.
Wszystko, co wiemy z teorii i doświadczenia rynkowych demokracji wskazuje, że jest już najwyższy czas, żeby PiS rozpiął spadochron i szybko wyhamował, a może też rozprostował skrzydła i zaczął szukać jakiegoś prądu wznoszącego. Ale prezes zapowiada, że nic go nie zatrzyma. Za prezesem w niezmiennie zwartym szyku lecą zaś 234 posłanki i posłowie PiS. A za nimi lecą PiS-owscy europarlamentarzyści, PiS-owskie media, PiS-owscy dziennikarze, PiS-owscy eksperci od socjologii, spraw międzynarodowych, gospodarki, sondaży, marketingu politycznego.
Wygląda to na lot ku totalnej katastrofie, która w drobiazgi rozwali PiS, całą jego rewolucję, polskie państwo, gospodarkę i życie nas wszystkich. Ale pewności nie ma. Bo Ziemi pod nami nie widać. Nie wiadomo, ku czemu lecimy. Nie wiemy, gdzie PiS chce wylądować i kiedy. Po strasburskiej debacie tylko jedno wydaje się pewne. Kontynuując dotychczasowy lot, PiS ani Polska nie mają szans bezpiecznie wylądować w Unii Europejskiej, w Wolnym Świecie ani na szeroko rozumianym Zachodzie.
W tym sensie król Pyrrus, który - jak wiadomo - za wygraną w lokalnej bitwie zapłacił upadkiem rządzonego przez siebie królestwa Epiru, znalazł w Beacie Szydło niezwykle zdolną uczennicę. Bo wprawdzie nie zrobiła w Strasburgu ani kroku wstecz. Konsekwentnie broniła każdej decyzji PiS-u, odparła każdy zarzut postawiony rządzącej w Polsce większości i otrzymała poparcie licznych uczestników dyskusji, ale jeśli jej celem było wyciszenie krytyki wobec polskiego rządu i zahamowanie wszczętych przeciw jej rządowi procedur, to osiągnęła dokładnie przeciwny efekt. Nie dlatego, że zrobiła albo powiedziała coś wyjątkowo złego, ale dlatego, że chyba nie zrozumiała powagi obaw odczuwanych przez wielu zachodnich krytyków polityki Prawa i Sprawiedliwości. A ci, którzy chcieli jej pomóc, tylko utrudnili jej misję.
Pani premier może teraz za swoim antycznym mistrzem powtórzyć: "Jeszcze jedno takie zwycięstwo i Polska będzie zgubiona". To dotyczy nas wszystkich, bo w Strasburgu Beata Szydło reprezentowała Polskę, czyli ogół obywateli. I żaden polski głos nie był wobec niej czytelnie polemiczny. Poza panią premier reprezentowali nas eurosceptycy z Januszem Korwinem-Mikke na czele i notorycznie bezbarwny Jan Olbrycht, który, nie wiedzieć czemu, wciąż stoi na przodzie delegacji PO-PSL do Parlamentu Europejskiego. Niemal identycznie było w jesiennej debacie o uchodźcach. Zostało po niej dojmujące wrażenie, że Polska ma twarz Janusza Korwina-Mikkego. Teraz się ono ugruntowało. Spóźnione wysiłki Donalda Tuska i Janusza Lewandowskiego już tego nie zmienią.
Polska znów pokazała się w Strasburgu jako odstający od głównego unijnego nurtu kraj, zdominowany przez eurosceptyków rozmaitej barwy. I, co gorsze, tym razem wystąpiliśmy w wyraźnym sojuszu ze skrajnie eurosceptycznymi partiami i partyjkami, oskarżonymi lub podejrzewanymi o flirtowanie z Putinem, a nawet o realizowanie jego antyunijnej i antyzachodniej strategii.
Tak się dla nas nieszczęśliwie złożyło, że unijne debaty o Polsce i wokół polskich problemów zbiegły się z głośnym, zamieszczonym w "Sunday Telegraph" tekstem, opisującym podjęcie przez amerykański wywiad na zlecenie Kongresu operacji weryfikowania podejrzeń, że partie radykalnej europejskiej prawicy, które w krajach Unii i NATO coraz więcej mają do powiedzenia, są finansowane przez Kreml i realizują rosyjską strategię rozbijania Zachodu. O Polsce, polskich politykach ani wprost o Prawie i Sprawiedliwości w tym kontekście bezpośrednio się nie mówi i nie pisze. Ale fakt, że "partia rosyjska" w europarlamencie jednogłośnie i radykalnie poparła politykę PiS, musiał zwrócić uwagę wielu obserwatorów.
"Sunday Telegraph" pisze, że "śledztwo amerykańskiego wywiadu ma określić, czy rosyjskie służby specjalne finansują europejskie partie polityczne i organizacje charytatywne z zamiarem podkopania politycznej spójności, popierania agitacji przeciwko natowskiemu programowi obrony przeciwrakietowej i sabotowania prób znalezienia alternatywy dla rosyjskich surowców energetycznych" oraz "spowodowania cofnięcia sankcji gospodarczych nałożonych na Rosję po aneksji Krymu".
Po wtorkowej debacie w Strasburgu w wielu politycznych głowach na zachodzie Europy oraz w Ameryce zapaliły się czerwone lampki. Zaraz, zaraz, czy nowy polski minister obrony nie zakwestionował dotychczasowych wyników negocjacji na temat kupienia przez Polskę zestawów przeciwrakietowych Patriot? Czy nowy szef polskiego rządowego koncernu naftowego nie podpisał w błyskawicznym tempie rozszerzającego aneksu na dostawy rosyjskiej ropy? Czy nowy rząd nie zahamował programu energii odnawialnej? Czy Polska nie organizuje rozbijającej europejską jedność kampanii przeciw programowi dyslokacji uchodźców? Czy Viktor Orban, z którym Jarosław Kaczyński dopiero co tajnie negocjował w ustronnym pensjonacie, nie wybiera się właśnie do Moskwy, by rozmawiać o zniesieniu sankcji i zakupie rosyjskich śmigłowców bojowych? I czy wokół Polski rządzonej przez PiS nie gromadzą się w Parlamencie Europejskim wszyscy ci, którzy znajdują się na liście podejrzewanych o realizowanie rosyjskiej strategii dezintegrowania Zachodu?
Dobrze to nie wygląda. Żadnej poważnej tezy się z tych zebranych naprędce okruchów wyprowadzić oczywiście nie da, ale niepokój musi się pojawiać. Nie chodzi mi o mój własny niepokój, dotyczący faktycznych intencji nowego polskiego rządu i ich prawdziwych źródeł. W tej sprawie nie chcę publicznie spekulować. Niepokoi mnie to, co może wyniknąć, kiedy te fakty niewątpliwie składają się w głowach zachodnich polityków, w atmosferze skłaniającej amerykański Kongres do wezwania na pomoc wywiadu, a wysokich przedstawicieli brytyjskiego rządu do wyrażania wobec dziennikarzy obaw, że "Rosja ingeruje w sprawy państw europejskich na większą i głębszą skalę, niż wcześniej myślano".
Guy Verhofstadt, były premier Belgii i lider europejskich liberałów, mówił w Parlamencie Europejskim wprost, że "polityka pana Kaczyńskiego sprzyja panu Putinowi, który nie lubi europejskiej spójności". Pół roku temu byłaby to tylko ocena polityczna lub rodzaj obelgi. W atmosferze ostatnich tygodni jest to poważne i konkretne oskarżenie. Parlament przyjął je oklaskami. To pokazuje skalę dyplomatycznej i politycznej porażki rządu Beaty Szydło oraz powagę zagrożeń, jakie ona tworzy.
Nie trzeba być wielkim dyplomatą ani psychologiem, żeby zauważyć zasadniczą zmianę tonu wypowiedzi obu europejskich komisarzy otwierających i zamykających debatę w Strasburgu. Obaj, otwierając obrady na temat sytuacji w Polsce, byli konkretni i życzliwi, a zamykając obrady, byli już stanowczy i nieżyczliwi. To nie jest tylko wynik wystąpień Beaty Szydło. To wynik całej odbywającej się w kontekście szerszych obaw debaty, która wskazywała, że coś może być na rzeczy w obawach Brytyjczyków i Amerykanów.
Być może premier Beata Szydło, która ma tysiące spraw na głowie, nie zauważyła ani zmiany kontekstu, ani tego, jak przebieg debaty wpisał się w ujawnione niedawno niepokoje Zachodu. Być może zawiedli dyplomaci, którzy powinni ją o tej sytuacji uprzedzić. Ale teraz to nie ma już znaczenia. Polska premier nie wykorzystała szansy, by przynajmniej zmniejszyć te obawy w odniesieniu do Polski, więc mimo woli jakoś je potwierdziła. Mam nadzieję, że daleko jest jeszcze do tego, żeby zaczęły być one na Zachodzie otwarcie rozważane w odniesieniu do Polski. Wierzę, że rząd pani premier znajdzie zręczne sposoby, by uniknąć włączenia Polski i PiS-u do kręgu podejrzeń. Ale ryzyko wzrosło. A to znaczy, że wiele naszych celów będzie znacznie trudniej osiągnąć i łatwiej będzie z rozmaitych powodów stawiać nas pod pręgierzem, dopóki nie wróci pewność, że Polska wciąż jest i będzie lojalnym uczestnikiem wspólnoty Wolnego Świata.
Jacek Żakowski dla Wirtualnej Polski