Jacek Żakowski: opozycja się nie uczy
Wydawać by się mogło, że po wstrząsie, jakim dla wyborców i polityków nie-PiS-u było zdobycie przez PiS faktycznej pełni władzy w Polsce, partie opozycyjne zadadzą sobie pytanie, jak do tego doszło i zauważą potrzebę zmian w swoich politycznych programach. Ale wygląda na to, że się nic takiego nie stało. Przynajmniej w .Nowoczesnej, bo inne partie chyba jeszcze nie wyszły z wyborczego szoku i trudno powiedzieć, jaką twarz pokażą, kiedy się wreszcie ockną - pisze Jacek Żakowski dla Wirtualnej Polski.
W sprawie rządów Prawa i Sprawiedliwości chwilowo nie mam nic do dodania. "Wszystko jasne", jak mruczał pod nosem Mrożek, wręczając w latach 60. kompletnie puste karteczki osobom, które męczyły go rutynowym pytaniem, "co słychać?".
Różne zdarzenia mnie oczywiście mocno poruszają, ale w zasadzie jest tak, jak miało być. PiS zmienia ustrój. Zwolennicy poprzedniego ustroju protestują. PiS ich - zgodnie z regułami nowego ustroju - usuwa, udając, że działa wedle formalnie wciąż obowiązujących reguł starego ustroju. Jakiś czas tak będzie, bo PiS, jego wyborcy i rzecznicy, muszą sprawdzić swoje wyobrażenie dobrego porządku. Inni też muszą im się przyjrzeć, zanim ostatecznie wyrobią sobie zdanie.
Elementarna wiedza psychologiczna starczy, by wiedzieć, że ludziom trudno jest odciąć się od swoich decyzji, więc przynajmniej kilka miesięcy minie, nim istotna grupa wyborców pomyśli: "Ups! Ale się pomyliłem". Chwilowo nikt nikogo raczej nie przekona. Więc w miarę możliwości nie będę próbował. Chyba, że mnie poniesie.
Po drugiej stronie politycznego sporu jest całkiem inaczej. Nie tylko w takim sensie, że nic nie jest jasne. Przede wszystkim w takim, że jest dużo gorzej, niż można się było spodziewać. Partia Razem znikła. Zjednoczona Lewica gdzieś się rozpłynęła. PSL, jak zwykle, mówi mądrze, ale nie ma znaczenia, kiedy nie ma posad. PO obiecuje wyprowadzić milion osób na ulice, ale nie wiadomo, po co i w jakiej konkretnie sprawie - bo przecież nie po to, żeby przywrócić sytuację sprzed roku. A .Nowoczesna tryska wprawdzie energią i świeżością w Sejmie, kiedy trzeba obnażać grozę obecnej władzy, ale kiedy sama zgłasza jakieś pomysły, to wieje nie mniejszą grozą.
Dzięki Bogu, jest Komitet Obrony Demokracji. Ale to nie jest partia, która może pokonać PiS w wyborach, gdyby się zdarzyły na przykład za rok. KOD to przede wszystkim wentyl pozwalający zbolałym anty-PiS-owskim dwóm trzecim społeczeństwa upuścić złe emocje i naładować się jakąś dawką optymizmu oraz dobrej energii, którą daje świadomość, że nie jest się wyrzutkiem. Pożytek z demonstracji KOD polega też oczywiście na tym, że świat może zobaczyć, iż nie wszyscy Polacy są tacy, jak koledzy Jarosława Kaczyńskiego. Ale z tego chwilowo również wiele nie musi wyniknąć.
Dwa miesiące po powstaniu rządu Beaty Szydło polskie społeczeństwo trochę się przebudziło i zaktywizowało, ale politycznie jest w czarnej dziurze głębiej, niż kiedykolwiek od połowy lat 80. Bo władza robi, co chce i jak chce, wedle jakiegoś sztywno ułożonego planu, a przeciwna jej większość gubi się i nie wie, co robić. Opozycja od dawna straszyła społeczeństwo PiS-em, ale widać, że chyba sama nie bardzo wierzyła w swoje mroczne wizje, bo kiedy one się realizują, na kolanie wymyśla reakcje, potyka się o własne nogi, albo próbuje robić to, co zawsze.
Dramat opozycji, czyli anty-PiS-u polega dziś na tym, że krzycząc, iż świat się kończy, bo władza stawia porządek konstytucyjny na głowie, zachowuje się tak, jakby wszystko było po staremu. A w każdym razie, jakby nic się zasadniczo w Polsce nie zmieniło. Chociaż się zmieniło.
Najbardziej załamująca jest dla mnie .Nowoczesna. To nie jest partia mojego pierwszego wyboru, ale w pierwszych tygodniach kadencji zaczęła wyrastać na kluczową siłę opozycji. To właśnie posłanki .Nowoczesnej najtrafniej i w sposób najbardziej spójny krytykowały PiS-owskie projekty. Bywały zachwycające i sondaże szybko pokazały, że wyborcy potrafią takich polityków docenić. Ale niestety za nimi, lub raczej na ich czele, jest Petru. Ryszard Petru.
Na sejmowej trybunie Petru jest prawie taki dobry, jak jego koleżanki. Merytorycznie radzi sobie gorzej niż one, ale retorycznie jest super. Krytykowanie i wyśmiewanie PiS-u idzie mu wyśmienicie. Poza Sejmem mówi jednak tak, jakby jego maszyna czasu stanęła pół roku temu. To, że nie może uwolnić się z sideł "polityki dwóch wrogów", z których jednym jest PiS, a drugim PO, da się jeszcze zrozumieć. .Nowoczesna powstała przeciwko PO - nie przeciw PiS-owi. Była pomysłem na polityczne skapitalizowanie niezadowolenia ze zmian, jakie dotknęły OFE oraz na ukaranie Platformy za to, że nie posłuchała Leszka Balcerowicza i naruszyła interes sektora finansowego. To się doskonale udało. Dzięki Petru PO przegrała wybory i prędko się z tej porażki nie podniesie. Ale ci, na których niezadowoleniu .Nowoczesna wyrosła, też muszą słono płacić za jej sukces i klęskę PO. Petru nie jest w stanie uchronić sektora finansowego przed najbardziej wredną wersją podatku bankowego.
Podobnie, jak mimo wszelkich wysiłków swoich koleżanek, nie uratuje przed PiS-em państwa prawa, do którego przywiązani są jego wyborcy.
Na razie sondażowe powodzenie .Nowoczesnej maskuje pyrrusową naturę sukcesu politycznej strategii, jaką rok temu obrało środowisko dużego biznesu reprezentowanego przez FOR i Balcerowicza. Ale szydło zaczyna już wychodzić z worka. Dobrze to pokazują trzy pierwsze projekty ustaw, które w sytuacji dramatycznego kryzysu politycznego zapowiedział Petru. Pierwszy projekt ma ograniczyć stopień finansowania partii politycznych z budżetu, drugi ogranicza przywileje związków zawodowych, trzeci likwiduje ciszę wyborczą.
Na pierwszy rzut oka nie ma nic dziwnego w tym, że te pomysły "głównej partii opozycyjnej" nie zelektryzowały opinii publicznej. Chociaż właściwie powinny. Bo pokazują jej dramatyczną płyciznę programową.
Oczywiście te, ani żadne inne ustawowe projekty zgłaszane przez .Nowoczesną nie mają teraz szans na uchwalenie. W takim znaczeniu są po prostu bez sensu. Ale tym większy jest ich sens symboliczny. I znaczenie, jako deklaracji tego, co .Nowoczesna uważa za najważniejsze. Co to jest takiego? Trzy punkty programu ruchu Kukiz'15, które Kukizowcy zapożyczyli z odwiecznego, ale w większości zarzuconego lub odłożonego na później programu IV RP, najdłużej trwającego w dokumentach i narracji PO.
Wydawać by się mogło, że po wstrząsie, jakim dla wyborców i polityków nie-PiS-u było zdobycie przez PiS faktycznej pełni władzy w Polsce, partie opozycyjne zadadzą sobie pytanie, jak do tego doszło i zauważą potrzebę zmian w swoich politycznych programach. Ale wygląda na to, że się nic takiego nie stało. Przynajmniej w .Nowoczesnej, bo inne partie chyba jeszcze nie wyszły z wyborczego szoku i trudno powiedzieć, jaką twarz pokażą, kiedy się wreszcie ockną.
Trzy projekty, które zapowiedział Petru są niepokojące nie tylko dlatego, że należą do repertuaru bezpowrotnie minionej epoki. Ich dramatyczna szkodliwość wynika raczej z tego, że należą do logiki takiej opozycji, o której Jarosław Kaczyński w największej skrytości marzy i o którą Tadeusz Rydzyk modli się po nocach. Są to pomysły oczywiście konsolidujące te kilkanaście procent liberalnych wyborców, którzy poparli Petru i wkurzyli się na ograniczenie OFE. Ale są to też pomysły nie tylko konsolidujące elektorat PiS, lecz także napędzające obecnej władzy wyborców.
Bo prezentują one "główną partię opozycyjną" jako reprezentację uprzywilejowanych, którzy sami sfinansują swoje partie, likwidując finansowanie z budżetu i którzy chcą pozbawić pracowników związkowej ochrony przed wyzyskiem socjalnym oraz do ostatniej chwili manipulować świadomością wyborców przy pomocy mediów, jakie posiadają.
PiS nie rządzi dziś w Polsce dlatego, że wygrał wybory. Zdobył tylko jedną trzecią głosów. Większość wyborców była przeciw Prawu i Sprawiedliwości. Jarosław Kaczyński ma w Polsce pełnię władzy tylko z tego powodu, że jego konkurenci zapiekli się w swarach i podziałach, oraz skostnieli w programowym uporze. To nie Beata Szydło te wybory wygrała. To Ewa Kopacz, Ryszard Petru, Leszek Miller je z kretesem przegrali. I gdyby teraz zostały powtórzone - znowu by je przegrali. Jeśli nie pójdą po rozum do głowy i się zasadniczo nie zmienią, przegrają je także za cztery lata. Podobnie jak antyorbanowska opozycja na Węgrzech i antyputinowska w Rosji. Idą w tym kierunku najprostszą możliwą drogą. I wciąż nic nie wskazuje, by ją chcieli zmienić.
Jacek Żakowski dla Wirtualnej Polski