Jacek Żakowski: Komu pomoże Trump
Zastanawiałem się, czy pisać ten list i czy go publikować w cyklu komentarzy dla Wirtualnej Polski. Bo zwracanie się do przyjaciół z innego kraju w sprawie wewnętrznych problemów swojego regionu jest zawsze kontrowersyjne. Ale sytuacja wydaje się bardzo wyjątkowa. Pozornie rytualna, organizowana ad hoc, wizyta Donalda Trumpa może mieć ogromne znaczenie dla Europy, naszego regionu i Polski. Bo ma szansę wyhamować niebezpieczne tendencje, ale może je też katastrofalnie wzmocnić i mieć fatalne skutki również dla Ameryki. Wyjaśniam to w liście.
29.06.2017 | aktual.: 03.07.2017 08:30
Drodzy Amerykańscy Przyjaciele,
Wiem, że też macie u siebie dużo poważnych kłopotów. Większość demokracji ma teraz masę kłopotów. Rozumiem, że w takiej sytuacji każdy zajmuje się przede wszystkim sobą. Ale Ameryka wciąż jest wyjątkowym krajem, wywierającym wyjątkowy wpływ na bieg spraw w wielu innych państwach. Zwłaszcza, gdy przeżywają one wyjątkowe chwile. Jak teraz kraje Europy Wschodniej, z których liderami Wasz prezydent ma za kilka dni spotkać się w Warszawie.
Wschodnioeuropejskie doświadczenia z wpływami Ameryki są różne. Polska nie jest tu wyjątkiem. Prezydent Wilson, autor słynnych 21 punktów, miał istotny wkład w odzyskanie przez nas niepodległości po I wojnie światowej, ale prezydent Roosvelt był niestety jednym z autorów niesławnych porozumień z Jałty, które faktycznie oddały wschodnią część Europy we władanie Rosji. Potem było lepiej. Prezydent Eisenhower stanął po stronie Węgrów w 1956 r.. W 1968 r. prezydent Johnson pomagał Czechom i Słowakom oraz Żydom wyrzucanym z Polski. Prezydent Carter zniechęcił Armię Czerwoną do inwazji na Polskę, a prezydent Reagan wspierał podziemną „Solidarność” i ofiary stanu wojennego, oraz przyczynił się do zrujnowania Związku Radzieckiego, co wszystkim nam otworzyło drogę do niepodległości.
Wolna znowu po 1989 r. Europa Wschodnia wiele zawdzięcza prezydentowi Clintonowi, który podejmując decyzję o przyjęciu nas do NATO, umożliwił Polsce pełnoprawny powrót do zachodniej wspólnoty politycznej. O tym szczodrym geście, który niebywale wzmocnił autorytet USA w całym naszym regionie, wiele osób we Wschodniej Europie doskonale pamięta i jeszcze długo będzie pamiętało. Następca Clintona, prezydent G.W. Bush postanowił jednak zrobić z tego kapitału użytek w doraźnym interesie. Prowadził politykę dzielenia Europy na „starą” i „nową”, przez co wbił trwały klin między skonsolidowane, bogate demokracje Europy Zachodniej i niedoświadczone oraz nieporównanie biedniejsze postkomunistyczne demokracje Europy Wschodniej.
Dziś bardzo dobrze widać, jak bardzo polityka G.W. Busha była nieodpowiedzialna, egoistyczna, krótkowzroczna i szkodliwa dla całego Zachodu. USA zyskały wprawdzie grupę wiernych, choć słabych sojuszników w absurdalnej wojnie irackiej, ale na dłuższą metę skorzystała na tym głównie Rosja, która zaczęła rozgrywać pękniętą Europę. Prezydent Obama zerwał z dyplomacją G.W. Busha, ale to nie starczyło, by Unia Europejska się ponownie zrosła i potrafiła przeciwstawić się rosyjskiej grze.
W całej Europie Wschodniej wpływy Rosji są dziś nieporównanie silniejsze, niż w państwach Zachodu. Wiele wskazuje, że w kilku wschodnioeuropejskich krajach karty rozdają teraz ludzie Kremla lub mający z Kremlem niejasne powiązania. Ich gra jest czytelna: chodzi o odbudowanie strefy rosyjskich imperialnych wpływów poprzez odwrócenie demokratycznych reform w krajach byłego bloku sowieckiego, oddzielenie „nowej” Europy od „starej” i uzależnienie europejskiego wschodu od Rosji. Choć państwa i tajne służby są w Europie Wschodniej nieporównanie słabsze niż w USA, przesłanki tego twierdzenia są przynajmniej tak silne, jak argumenty stojące za tezą o wpływaniu przez Kreml na amerykańskie wybory. Opisują je słabnące i coraz mniej liczne niezależne od władz media w naszych krajach.
Wiem, że wielu wybitnych Amerykanów śledzi i komentuje niepokojące procesy w naszym regionie, a szczególnie na Węgrzech i w Polsce. Ostatnie amerykańskie głosy w obronie swobód akademickich na Wegrzech i państwa prawa w Polsce miały duży rezonans i znaczenie. W Polsce szczególnie ważny był ubiegłoroczny list senatorów McCaina, Cardina i Durbina broniący Trybunału Konstytucyjnego i zasady trójpodziału władzy. Od tego czasu sprawy zaszły jednak dużo dalej. Zarówno polityczne jak i ustrojowo.
Duża część naszego regionu jest dziś dużo dalej od demokratycznego Zachodu, niż kiedykolwiek po 1989 r.. Wiele osób uważa, że Polska i Węgry właśnie przekraczają Rubikon między demokratycznym państwem prawa typu zachodniego, a elektoralnym autorytaryzmem typu rosyjskiego. Momentem krytycznym będzie w Polsce odłożone przed wizytą prezydenta Trumpa ostateczne uchwalenie gotowych już ustaw, poddających sądy bezpośredniej kontroli rządu.
W całym naszym regionie oddalaniu się od modelu Zachodniego towarzyszy też stymulowany przez władze lub istotne siły polityczne wzrost postaw i zachowań ksenofobicznych, rasistowskich, szowinistycznych, nacjonalistycznych. Sprzyja to nie tylko konfliktom wewnętrznym lecz także rosnącym napięciom międzynarodowym, które zgodnie z czytelną intencją Kremla rozsadzają wspólnotę zachodnią.
Wizyta Donalda Trumpa w Polsce i jego spotkanie z przywódcami naszego regionu przypada w czasie, gdy te groźne również dla strategicznych celów Ameryki tendencje wydają się być blisko punktu krytycznego. Od jej przebiegu zależy w istotnym stopniu, czy zostanie on przekroczony albo jak bardzo i kiedy się to stanie.
Także Ameryka mogła się ostatnio przekonać, iż główną bronią Rosji są dziś nie czołgi i rakiety, ale trolle, hakerzy, agenci wpływu, fake newsy i ruchy ksenofobiczne, dewastujące fundamenty zachodniej wspólnoty politycznej. We wschodniej Europie te zniszczenia są już niezwykle poważne i groźne. Dlatego tak ważne jest to, czy i jak podczas tej wizyty prezydent USA odniesie się do narastających fundamentalnych wyzwań naszego regionu - kryzysu demokratycznego państwa prawa, ekspansji ksenofobii i nacjonalizmu, oraz rosnących wpływów Kremla i antyzachodnich środowisk będących pod jego wpływem.
Jeśli Donald Trump podczas wizyty w Warszawie poprzestanie na potwierdzeniu gotowości USA do udziału w obronie Europy Wschodniej przed ewentualną militarną agresją ze strony Rosji, a nawet jeśli zapowie zwiększenie militarnej obecności USA w regionie, ale przemilczy groźne, stymulowane przez Rosję procesy wewnętrzne, to radykalnie powiększy ryzyko, że Zachód bez jednego wystrzału straci większość Europy Wschodniej. A my bez jednego wystrzału stracimy niedawno odzyskane demokracje, praworządność, wolność i dobrobyt.
Gdyby to spotkanie prezydenta Stanów Zjednoczonych z liderami Europy Wschodniej miało taki przebieg, byłby to w istocie rodzaj nowej Jałty realizowanej - zgodnie ze strategią Putina - „na miękko”, czyli bez rysowania czerwoną kredką po mapie. Wzrosłoby jeszcze bardziej ryzyko, że amerykańscy żołnierze formalnie stacjonujący na granicy między NATO a Rosją - w krajach Bałtyckich czy Polsce - faktycznie stacjonowaliby na terenie strefy wpływów kontrolowanej przez Rosję. Taka obecność nie miałaby żadnego pozytywnego znaczenia. Generowałaby tylko ryzyko przykrych incydentów. Byłaby to jedna z największych porażek zachodnich demokracji w starciu z azjatyckim autorytaryzmem.
Dlatego zwracam się do Was, Drodzy Amerykańscy Przyjaciele, którym Europa Wschodnia bardzo wiele zawdzięcza, żebyście jeszcze raz spróbowali zainspirować Waszego prezydenta do wykorzystania nadchodzącego spotkania w Warszawie dla silnego i jednoznacznego wsparcia w naszym regionie praworządności i zachodnich demokratycznych standardów. Głos Ameryki wciąż jeszcze się tu liczy. Głos amerykańskiego prezydenta moralnie znaczy tu może więcej, niż w samej Ameryce. Tym razem waga tego głosu ma znaczenie szczególne. W naszym wspólnym interesie jest, by ważył on po stronie Zachodu i zachodnich standardów, a nie po stronie Putina i jego standardów.