Jacek Żakowski dla WP: polityka się zabetonowała
Zdaje się, że polska scena polityczna zbudowała coś w rodzaju dziwnego politycznego ekwilibrium. Ekonomiści nazywają tak stan dynamicznej równowagi, wokół której fluktuują rynki.
Sądząc z wyników ostatniego sondażu taka dynamiczna równowaga utrwaliła się pomiędzy wyborcami Platformy i PiS, miedzy zwolennikami i przeciwnikami rządu, miedzy sympatykami i krytykami premiera, prezydenta, Sejmu. Najnowsze wyniki niemal bezbłędnie odtwarzają bowiem wynik sprzed sześciu tygodni. Niewielkie różnice bez trudu mieszczą się w granicach błędu statystycznego. Wtedy i teraz premier dostał 46 procent ocen pozytywnych. Wtedy miał 41 procent przeciwników. Teraz ma ich 42 procent. Wtedy i teraz rząd zebrał 30 procent ocen pozytywnych. Wtedy miał 34 procent ocen negatywnych, a teraz ma ich 33 procent. Podobnie trwałe są oceny prezydenta (pozytywne wtedy 32, dziś 33; negatywne: wtedy 62, teraz 59). Także poparcie dla partii politycznych fluktuuje w zasadzie na stałym poziomie. W czterech ostatnich badaniach PO miała 43, 36, 47 i 44 procent, a PiS 16, 19, 16 i 20 procent. W przypadku mniejszych partii różnice są większe, ale przy małej liczbie wskazań ryzyko błędu statystycznego rośnie.
Biorąc pod uwagę wysoki wciąż poziom politycznych emocji wynikających z dużej liczby napięć i sporów, takie zabetonowanie sceny politycznej może wydawać się dziwne. Zwłaszcza, że w innych sondażach widać, iż na przykład polityka antykryzysowa rządu rozczarowuje większość społeczeństwa, a wyborcy czują się już zagrożeni przez kryzys. Sęk w tym, że linie podziałów na polskiej scenie politycznej wciąż wyznaczane są nie tyle przez interesy, co raczej przez tożsamości. A tożsamości partie polityczne pilnują pieczołowicie jak źrenicy w oku. To ogranicza ich pole manewru, ale też zmniejsza ryzyko politycznej porażki.
W ciągu ostatniego roku cała scena polityczna przesunęła się w sprawach krajowych na lewo, a w sprawach międzynarodowych na Zachód (konkretnie ku zachodniej Europie), ale dystans dzielący partie i charakter różnic pozostały niezmienne. Wyborcy mogą więc być niezadowoleni i konkretnych posunięć czy stanowisk zajmowanych przez partie, które popierają, ale za każdym razem bliższe jest im jednak stanowisko partii, którą od dłuższego czasu popierają. Pracodawcy mogą być niezadowoleni z losów podatku liniowego, ale przy PO trzyma ich populistyczna retoryka PiS. Przeciwnicy europejskiej integracji mogą być rozczarowani rozmiękczaniem antyeuropejskiej postawy prezydenta, ale wolą jego miękki eurosceptycyzm od proeuropejskiej postawy PO.
To nie znaczy, że ostre konflikty nie mogą chwilowo wpływać na sympatie/antypatie części elektoratu. Gdy jednak wywołane incydentami emocje mijają, ludzie wracają do tego ugrupowania, które jest im kulturowo czy mentalnie bliższe. To sprawia, że poparcie dla partii, liderów i instytucji w których dominują zmienia się tylko nieznacznie i chwilowo. I tak będzie zapewne, dopóki któraś z wielkich partii nie straci swojej zasadniczej tożsamości. Albo dopóki któraś z mniejszych partii nie wypracuje sobie mocnego wizerunku. Na razie nic takiej zmiany nie zapowiada.
Jacek Żakowski, publicysta "Polityki", specjalnie dla Wirtualnej Polski