Jacek Żakowski: Brednią pal! Coraz bardziej absurdalne pomysły polskiej prawicy
Nie ma pewnie tak idiotycznego pomysłu, żeby nie dało się w Sejmie znaleźć 15 posłów, którzy się pod nim podpiszą. Takimi projektami-świrami nie ma się co przejmować. Dopiero kombinowanie największych parlamentarnych partii jest naprawdę przerażające.
"Rozpasłe mordy, krzywe ryje / K...stwo wszędzie tam gdzie wy / Jak ja was, k...y, nienawidzę / Jak do was bym z kałacha bił". Taką piosenkę Paweł Kukiz niespełna dwa lata temu zadedykował uczestnikom demonstracji KOD. Gdyby w Polsce było jak w Nevadzie, wstąpiłby kilka razy do sklepu "Spluwy i gitary", kupił sobie kilkanaście kałachów, wynajął pokój w Bristolu albo w Europejskim przy Krakowskim Przedmieściu i mógłby stamtąd długimi seriami pruć do KOD-erów broniących konstytucji przed pałacem Pana Prezydenta. Efekt byłby pewnie nie mniej przerażający niż w Las Vegas, bo nasze służby byłyby tak zajęte tropieniem Petru & co., że zanim ktoś przerwałby masakrę, zwłoki pokryłyby elegancką kostkę Traktu Królewskiego.
Chwilowo to trudne, bo dostęp do broni jest w Polsce ściśle ograniczony. Ale istnieje całkiem spora szansa, że teraz, w ogólnym zamieszaniu, Kukiz to sobie załatwi, a prokurator Piotrowicz uchwali przy samotnym sprzeciwie Nowoczesnej. Projekt K15 w tej sprawie jest już - jak wiadomo - w sejmowej komisji, a PiS i PO grymaszą, ale nie mówią zdecydowanie: "nie!".
W PiS i dookoła jest masa szurniętych szeryfów, którzy z powodu paranoicznych skłonności i czystej ignorancji wierzą w bajki Macierewicza, że jak każdy Polak będzie miał w domu karabin (a lepiej czołg lub armatę), to żaden Putin nas nie zaatakuje. A za rządów PO (konkretnie Donalda Tuska) mieliśmy nawet platformerskiego ministra sprawiedliwość (konkretnie Andrzeja Czumę), który publicznie twierdził, że staniemy się bardziej bezpieczni, gdy każdy z nas będzie miał swobodny dostęp do broni - jak w Ameryce. Czumy bronili wtedy nie tylko koledzy z PO (choć nie wszyscy), ale też wielu publicystów bliskiej dziś PiS-owi prawicy. Jedyna nadzieja w narodzie. Bo naród także w tej sprawie jest bardziej rozsądny, niż jego wybrańcy i bardzo zdecydowanie, bez względu na partyjne sympatie, nie chce, by do niego na ulicach strzelano, jak - nomen omen - do kaczek (patrz: sondaż WP). A nawet w zdecydowanej większości nie chce sam do nikogo strzelać. Wielkie dzięki!
Reporter WP Klaudiusz Michalec sprawdził, jakie warunki trzeba spełnić, aby w Polsce otrzymać broń:
Nieszczęście polega na tym, że naród ma w polskiej polityce coś do powiedzenia raz na kilka lat, a na co dzień rządzą nią lobbyści (od Ojca Dyrektora po producentów broni, drewna, GMO) i to ich zdanie jest decydujące, bo większość polityków w praktyce okazuje się pchłami na ogonie rozmaitych lobbingów. Nawet jeżeli nie przekłada się to od razu i wprost na jakieś nowe prawa, to stopniowo, krok po kroczku, wszyscy razem staczamy się w otchłań absurdów.
Przynajmniej od afery Rywina polityczny rozum jest w permanentnym odwrocie, a polską polityką rządzą coraz bardziej absurdalne emocje wynoszące na powierzchnię debaty i publicznych sporów coraz bardziej odlotowe pomysły. Tak często bywa w okresach burzy i naporu. Problem w tym, że polskie polityczne centrum skoncentrowane na wyrównanej przez lata morderczej rywalizacji dwóch bardzo podobnych prawicowych partii, stało się zbyt ostrożne, by wejść w twardy spór z kimkolwiek poza sobą nawzajem (czyli PO-PiS).
Zasada "walczymy z sobą nawzajem, więc wszystkich innych staramy się przyciągać lub choćby nie zniechęcać" staje się dla Polski coraz bardziej kosztowna. Sprawa łagodnej akceptacji dla odlotowego projektu Kukiza o powszechnym dostępie do broni nie jest najgroźniejszym przykładem. W sprawie szczepionek premier Szydło posunęła się nawet do tego, by stwierdzić w Radiu Maryja, że "są rodzice przeświadczeni, że szczepionka może dziecku zaszkodzić, ale są i tacy, którzy są przekonani, że szczepienie uchroni przed chorobą. Nie umiem tego ocenić pod względem merytorycznym, nie jestem lekarzem. Będziemy się zastanawiać, w jaki sposób pogodzić te dwa stanowiska, co nie będzie łatwe".
To już katastrofa politycznego oportunizmu. Bo owszem, Beata Szydło nie jest lekarzem, ale chodziła do szkoły i wie, że zanim w cywilizowanych krajach zaczęto stosować masowe szczepienia, polio, ospa, koklusz i inne nieznane dzisiejszym dzieciom choroby zabijały tysiące, a czasem miliony ludzi. Nawet gdyby przyjąć za prawdę najczarniejsze antyszczepionkowe legendy, to po jednej stronie mielibyśmy dziesiątki lub setki "ofiar szkodliwych szczepionek", a po drugiej dziesiątki tysięcy lub miliony ofiar epidemii, które szalały jeszcze w połowie ubiegłego wieku. Wybór jest więc prostszy i bardziej znaczący niż w przypadku dostępu do broni. Bo w przypadku szczepionek chodzi o życie dzieci (i osób najstarszych), a broń palna morduje wszystkich równo, nawet z pewnym wskazaniem na uzbrojonych, agresywnych mężczyzn - zwłaszcza młodych i silnych.
Nie wierzę, że Beata Szydło doprowadzi do likwidacji szczepień obowiązkowych, podobnie jak nie wierzę, że doprowadzi do całkowitej liberalizacji dostępu do broni. Jakieś minimum odpowiedzialności jednak z pewnością w niej drzemie. Podobnie jak w wielu jej partyjnych kolegach i rywalach z PO. Ale droga została otwarta. Bo co znaczy "pogodzić te dwa stanowiska" - czyli za szczepieniami i przeciw? Znaczy to, że zdaniem najwyższych władz państwa absurdalny, sprzeczny z wiedzą i w ostatecznym rezultacie morderczy pogląd antyszczepionkowy uzyskuje w publicznym dyskursie pełnię praw obywatelskich. Równie dobrze szef polskiego rządu mógłby teraz oświadczyć, że będzie się zastanawiał, jak godzić pogląd, że przeziębiona Rozalka powinna spędzić sześć zdrowasiek w piecu z poglądem, że należy podać jej antybiotyk.
W sprawie antyszczepionkowców liderzy innych ugrupowań nie dopuszczali się dotąd wypowiedzi tak głupich i szkodliwych, jak obecna premier. Ale antyszczepionkowcy szaleją w Polsce i mnożą się od lat, a kolejne rządy starały się ich omijać jak najszerszym łukiem. Także SLD, PO czy PSL nie miały odwagi zawieszać praw rodziców odmawiających obowiązkowych szczepień, ani zakazywać przyjmowania nieszczepionych dzieci do szkół i przedszkoli (jak m.in. w Czechach), chociaż dobrze wiadomo, że takie dziecko to tykająca bomba różnego rodzaju zarazy.
Akceptując - głośno lub milcząco - oczywiście szkodliwe i absurdalne poglądy polska prawica próbuje uniknąć zniechęcenia do siebie odlotowych grup elektoratu. W tym sensie jest to racjonalne dla partii. Ale cena jest zbyt duża - nawet jeżeli chwilowo trudno jest sobie wyobrazić likwidację obowiązkowych szczepień i sprzedawanie karabinów maszynowych od ręki każdemu, jak w Nevadzie, Indianie czy Georgii.
Bo tolerowane i naturalizowane przez polityków szaleństwo się szerzy. Krok po kroku, kadencja po kadencji, wychodzi z obłędnej niszy, stając się coraz większym problemem. Aż wreszcie stanie się naszym wspólnym nieszczęściem.
Jacek Żakowski dla WP Opinie