PublicystykaJacek Pałkiewicz: Dubaj to sztuczny raj. Diament z licznymi skazami

Jacek Pałkiewicz: Dubaj to sztuczny raj. Diament z licznymi skazami

- Dubaj ma szokować i być podziwiany przez bogatych turystów i inwestorów, którzy będą chcieli zostawić lub ulokować tam swoje pieniądze. To, że niektórzy widzą w emiracie raj na ziemi, wynika z czystego snobizmu. To sztuczny raj. Jak słusznie zauważyła Beata Tyszkiewicz - skrzący się blaskiem diament, ale z licznymi skazami - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską jeden z najbardziej znanych polskich podróżników Jacek Pałkiewicz.

Jacek Pałkiewicz: Dubaj to sztuczny raj. Diament z licznymi skazami
Źródło zdjęć: © Shutterstock.com
Przemysław Dubiński

03.06.2016 | aktual.: 25.07.2016 16:08

WP: O pana nowej książce zrobiło się głośno jeszcze przed jej publikacją. Podobno po jej ukazaniu się miał zostać wydany na pana wyrok. Za co dokładnie?

Jacek Pałkiewicz (reporter, eksplorator i odkrywca, członek rzeczywisty brytyjskiego Królewskiego Towarzystwa Geograficznego): Po pierwsze to nie podobno, tylko to jest pewne. Za wydanie tej książki ciąży na mnie zaoczny wyrok za, jak oni to uzasadniają, "nieprawdziwe ukazanie oblicza Dubaju". Za to trafia się do więzienia. Jest to dość przewrotne, gdyż moja książka nosi właśnie tytuł "Dubaj - prawdziwe oblicze". Na jej okładce ukazane jest lejące się złoto osadzone na czarnym tle. Miało to symbolizować kontrasty tego miasta-państwa, które z jednej strony opływa w niesamowity przepych, a z drugiej czerpie korzyści z wyzysku, prostytucji oraz szemranych interesów.

WP: Motto Dubaju brzmi: "zaszokować, oszołomić, oczarować"

- Szejkowi wizjonerowi Muhammadowi ibn Raszidowi al-Maktumowi chodzi przede wszystkim o to, by szokować przepychem i bogactwem. To miasto-państwo ma niebywale sprawny PR i marketing. Oni przynajmniej dwa razy w roku muszą zorganizować imprezy, o których będzie później mówił z podziwem cały świat. Gdy nie ma pretekstu, by dobrze pisać i mówić o tym miejscu, to trzeba go stworzyć. To nie tylko ma budować markę Dubaju na świecie, ale również odciągać uwagę od rzeczy, które niekoniecznie są wzorem do naśladowania. Mam tu na myśli współczesne niewolnictwo oraz łamanie praw człowieka. W tym celu stworzona tam też Ministerstwo Szczęścia.

WP: Od razu przyszedł mi na myśl skecz o ministerstwie głupich kroków Monty Pythona. Czym zajmuje się ten resort?

- W Europie wszyscy patrzą na utworzenie tego ministerstwa z uśmiechem na twarzy. Mówiąc w skrócie jego celem jest zapewnienie maksymalnego szczęścia obywatelom Dubaju. W specjalnym oświadczeniu uzasadniano, że gabinet skupi się na przyszłości, młodzieży i szczęściu oraz wysiłkach na rzecz rozwoju edukacji i walki ze zmianami klimatu. Zgodnie z tymi wytycznymi obywatele Zjednoczonych Emiratów Arabskich mają stać się jednym z najlepszych narodów na świecie.

WP: Pisze pan o Dubaju, że jest przesadny i wyjątkowy. Nowy, bogaty, ale sztuczny. "We Wrocławiu, Berlinie czy Madrycie każdy czuje się jak w domu. W Dubaju na pewno nie" - czytamy. Czego zatem brakuje tej perle pustyni, która przez bogatych turystów i celebrytów określana jest nawet mianem raju na ziemi?

- Przede wszystkim brakuje tam atmosfery, czyli tzw. duszy miasta. Dubaj nie jest zbudowany, tak jak stare europejskie miasta, z myślą o ludziach. On ma szokować i być podziwiany przez bogatych turystów i inwestorów, którzy będą chcieli zostawić lub ulokować tam swoje pieniądze. To, że niektórzy widzą w emiracie raj na ziemi, wynika z czystego snobizmu. To sztuczny raj. Jak słusznie zauważyła Beata Tyszkiewicz - skrzący się blaskiem diament, ale z licznymi skazami.

Obraz
© (fot. Jacek Pałkiewicz)

WP: To miasto-państwo rozkwitło w niecałe pół wieku. Bajecznie bogaci Dubajczycy są jednak wnukami niepiśmiennych Beduinów, rybaków, pasterzy i poławiaczy pereł. Czy tak szybki rozwój nie był dla nich szokiem?

- Nad tą kwestią niejednokrotnie się zastanawiałem. Trudno bowiem uwierzyć, że człowiek, którego dziadek poganiał wielbłądy na pustyni, obecnie opływa w takie luksusy i ma tyle pieniędzy, że nie wie co z nimi robić. Myślę jednak, że Dubajczycy szybko przyzwyczaili się do bogactwa i wysokiego komfortu życia. Można to porównać do drogi, którą przeszli Polacy po upadku komunizmu w naszym kraju. Szybko przywykliśmy do nowej rzeczywistości.

WP: Wraz z nowym stylem życia oraz bogactwem Dubajczycy tracą jednak swoją tożsamość. Jednym z zarzutów, który formułuje pan pod adresem tego miasta-państwa jest przecież brak orientu.

- Rzeczywiście tradycja coraz bardziej zanika pod presją ekspansywnej westernizacji. Ale pojawiają się także inne problemy. Dubajczycy mają tzw. mentalność rentierską. Bogactwo wykształciło w nich bardzo roszczeniową postawę. Oni żyją w złudnym przeświadczeniu, że przywileje oraz korzyści materialne należą im się z urzędu. Dlatego rząd Dubaju od lat stara się zachęcić młodych ludzi, by zdobywali wykształcenie i podnosili swoje kwalifikacje. Niestety z bardzo różnym skutkiem.

WP: "Metropolia przekształciła się w futurystyczny koszmar całkowicie zdominowany przez Księgę rekordów Guinnessa, nieoficjalną konstytucję emiratu" - to pana słowa. Skąd u Dubajczyków bierze się ten pęd do bycia najlepszym i podziwianym?

- Miejscowej ludności w Dubaju jest zaledwie 15 procent. Dubajczycy żyją w świecie bajkowym, gdzie już po urodzeniu mają zapewnione dostatnie życie. Państwo zabezpiecza ich byt. Ta pogoń za rekordami Guinnessa wiąże się z tym, że emirat od początku postawił na rozwój. Gdy w tym rejonie odkryto ropę, to w Dubaju było jej stosunkowo mało w porównaniu z np. Abu Dhabi. Zaczęto więc zastanawiać się, jak wykorzystać petrodolary, by zapewniły dobrobyt emiratowi w przyszłości. Postawiono na rozwój budowlany, który pozwolił na rozkwit turystyki. Inwestorów oraz turystów trzeba było czymś zachęcić. Postanowiono więc to zrobić stawiając na wyjątkowość oraz niebywały luksus.

WP: Dubaj jest jednym z najszybciej rozwijających się miast na świecie. Niebagatelną rolę w tym procesie odgrywa jednak współczesne niewolnictwo, które w tym rejonie wręcz kwitnie.

- Szacuje się, że pracuje tam ponad 300 tysięcy robotników, głównie z Azji - Indii, Pakistanu czy Bangladeszu. Warunki, w których pracują są często nieludzkie i urągają godności człowieka. Za 10 godzin pracy, przez 6 dni w tygodniu otrzymują miesięcznie 200 dolarów. Do tego częstą praktyką jest odbieranie im paszportów.

Obraz
© (fot. Jacek Pałkiewicz)

WP: Jak ci ludzie trafiają do Dubaju?

- Ściągają ich tam agenci, którzy często mamią ich wspaniałymi obietnicami. Pracownikowi mówi się, że będzie zarabiał 800 dolarów miesięcznie, miał darmowe posiłki oraz dobre zakwaterowanie. Jedyne co musi zrobić, to zapłacić 2 tysiące dolarów za pozwolenie na pracę. Taki człowiek zadłuża się więc, by zdobyć te pieniądze, a potem nie ma już wyjścia i musi spłacać dług. Tak jak wspomniałem często jest też pozbawiany paszportu. Z drugiej strony kontaktując się z bliskimi nie przyzna się do tego, że został oszukany. Przez rodzinę jest bowiem postrzegany jako osoba, której się udało, osiągnęła sukces. Do tego dochodzi jeszcze fakt, że w rodzinnych stronach pracownik z Pakistanu czy Bangladeszu nie zarobiłby nawet tych 200 dolarów miesięcznie. Część z tych pieniędzy trafia do jego rodziny, dla której stanowi to często jedyne źródło utrzymania.

WP: W Dubaju kwitnie także prostytucja.

- Szacuje się, że pracuje tam ponad 36 tysięcy prostytutek. Amsterdam przy tym mieście to klasztor czy wręcz przedszkole. Te kobiety pracują głównie od zmierzchu do świtu. Jest to o tyle zastanawiające, że Dubaj jest krajem, w którym nie można na ulicy oficjalnie okazywać uczuć, a seks poza małżeński jest zakazany. Co więcej kobiety, które zgłaszają gwałt na policji często są skazywane na więzienie, gdyż aby to udowodnić potrzebują trzech świadków, którzy są muzułmanami. Jeżeli tego nie dopełnią, to zostają skazane za cudzołóstwo. Jest to wyjątkowo szokujące w zestawieniu z olbrzymią liczbą prostytutek pracujących w emiracie.

WP: Kolejnym problemem są represje wobec ludzi działających na rzecz demokracji, łamanie praw człowieka, bezprawne aresztowania, a nawet tortury. Unia Europejska niejednokrotnie zwracała uwagę Zjednoczonym Emiratom Arabskim uwagę na te sprawy, ale bezskutecznie...

- Europie nie opłaca się wojować z ZEA, gdyż z dobrych stosunków czerpie olbrzymie korzyści materialne. Z przymykania oka na łamanie praw człowieka płyną liczne profity. Można wręcz powiedzieć, że złożyliśmy interesy ekonomiczne na ołtarzu walki o wartości najwyższe.

WP: Dubaj jest również typowym kredytopolis, zadłużonym u swoich wierzycieli na ponad 100 miliardów dolarów.

- Analitycy ostrzegają, że emiratowi grozi krach. Dubaj jest niebezpieczną mieszanką niezdrowej gospodarki z samonapędzającym się bumem nieruchomościowym. Ta bańka wciąż rośnie i w pewnym momencie może pęknąć. Próbkę tego mieliśmy już w 2008 roku, podczas kryzysu światowego. Ludzie mieszkający w Dubaju w ciągu jednego dnia znaleźli się bez pracy, a do tego z olbrzymimi długami, których nie byli w stanie spłacić. Groziło im zamknięcie w więzieniu, więc porzucali swoje luksusowe samochody na drogach czy drogie mieszkania i uciekali z kraju. Nawet teraz można zobaczyć pozostałości po tamtych czasach, czyli porzucone, bezużyteczne, drogie auta pokryte grubą, centymetrową warstwą kurzu i piasku. Z tamtych kłopotów udało się Dubajowi wydostać dzięki pomocy reszty emiratów. To zagrożenie jednak cały czas jest realne i gdyby teraz doszło do podobnych wydarzeń, to według analityków Dubaj nie podniósłby się już z kolan.

Obraz
© (fot. Jacek Pałkiewicz)

WP: Skoro jesteśmy już przy samochodach, to w Dubaju istotniejsze od marki samochodu jest jej tablica rejestracyjna.

- To rzeczywiście jest pewien ewenement. W wypełnionym przepychem Dubaju ciężko jest wyróżnić się najdroższym czy najnowszym modelem samochodu, gdyż posiada je wiele osób. W związku z tym horrendalne ceny, niejednokrotnie wyższe niż wartość samochodu, osiągają tablice rejestracyjne. Zasada jest prosta - im mniej cyferek, tym lepiej. Jedna cyfra jest zarezerwowana dla rodziny królewskiej. Tablica z dwoma cyframi jest z reguły droższa niż sam samochód i świadczy o wyjątkowej zamożności.

WP: Ten cały przepych Dubaju zrobił na panu wrażenie?

- Muszę przyznać, że na początku "opadła mi szczęka", ale ja tego całego blichtru nie kupuję. Jestem antyglobalistą i przeciwnikiem konsumpcjonizmu. Nie lubię takiego chorego i niezdrowego wyścigu materialnego. To do mnie nie trafia. Rzeczy materialne nie wyznaczają dla mnie statusu człowieka. Zawsze dziwię się ludziom, którzy chełpią się drogimi samochodami. Gdy ktoś mnie pyta jakim jeżdżę autem, to odpowiadam, że Oplem. Ale gdy pyta już o model, to przewrotnie mówię, że nie pamiętam, bo jakie to ma tak naprawdę znaczenie? Żadne.

WP: Warto było pisać o tej drugiej stronie Dubaju, skoro może pan za to trafić na kilka lat do dubajskiego więzienia?

- Jest to swego rodzaju epilog czy aneks do wyroku śmierci, który wydała na mnie Al Kaida za sprzeciw wobec islamskiej inwazji na Europę. Doskonale zdawałem sobie sprawę, jaka jest cena napisania tej książki. Mam jednak czyste sumienie. Pokazanie tylko jednej strony byłoby nie w moim stylu. Byłby to olbrzymi policzek dla mnie jako dziennikarza. Teraz mam ogromną satysfakcję, że mogłem pokazać oblicze emiratu, którego większość próbuje nie dostrzegać.

Źródło artykułu:WP Opinie
Zobacz także
Komentarze (373)