Izraelsko-rosyjska współpraca na syryjskim niebie
Choć w przeciwieństwie do Rosji, Izrael nie uważa syryjskiego przywódcy Baszara al-Asada za swojego przyjaciela, oba kraje zdołały się "podzielić" niebem nad Syrią. Niedawno premier Izraela oficjalnie potwierdził, że lotnictwo jego kraju prowadzi naloty nad terenami sąsiada. Ale już wcześniej nie było to żadną tajemnicą. Właśnie dlatego Izrael i Rosja, która od dwóch miesięcy sama bombarduje cele w Syrii, ustanowili gorącą linię między swoimi wojskowymi. Teraz, jak donosi serwis Ynetnews.com, podobne połączenie ma powstać między biurami Benjamina Netanjahu i Władimira Putina.
Mogłoby się wydawać, że Rosja i Izrael mają całkiem sprzeczne interesy w Syrii. Moskwa popiera prezydenta Asada, którego sojusznikiem jest też libański Hezbollah. Ten z kolei jest śmiertelnym wrogiem Izraela. Zresztą sam Asad również nie był uważany przez Izrael za przyjaciela. Dwa lata temu izraelski ambasador w USA Michael Oren zdradził, że izraelskie władze najchętniej widziałyby upadek przywódcy syryjskiego reżimu. Niechęć sięga daleko wstecz. Jak przypomina serwis Times of Israel, w 1967 i 1973 r. Syria i Izrael stoczyły otwarte wojny. W czasie pierwszej z nich ojciec obecnego prezydenta Syrii, Hafiz al-Asad, był ministrem obrony. Podczas drugiej stał już na czele państwa.
Ale mimo tych komplikacji Rosja i Izrael zdołały się porozumieć w sprawie operacji powietrznych nad Syrią. Jak podawała agencja AFP, izraelskie lotnictwo prowadzi naloty nad Syrią już od stycznia 2013 r. Ich celami są głównie konwoje i składy broni, którą Hezbollah mógłby wywieźć do Libanu. Izraelczycy obawiają się, że posłużyłaby ona do ataków na ich państwo. Choć izraelskie siły miały też atakować pozycje syryjskich sił rządowych - jak twierdzono, w odpowiedzi na ostrzał Wzgórz Golan. A latem zeszłego roku Izrael strącił dwie syryjskie maszyny - drona i myśliwiec, który leciał nad Wzgórzami Golan.
Z kolei Rosjanie włączyli się do bezpośrednich militarnych operacji powietrznych nad Syrią dwa miesiące temu. Moskwa jawnie staje po stronie Asada i twierdzi, że walczy z Państwem Islamskim. Choć syryjska tzw. umiarkowana opozycja podaje, że i ona staje się celem rosyjskich nalotów.
Do tego wszystkiego swoje operacje nad Syrią prowadzi międzynarodowa koalicja pod wodzą USA. Niebo nad tym kraje stało się więc niebezpiecznie tłoczne. Gorzko przekonali się o tym niedawno Rosjanie, których myśliwiec miał na krótko wlecieć w turecką przestrzeń powietrzną, przez co został zestrzelony. To zdarzenie poważnie zachwiało stosunkami na linii Moskwa-Ankara.
Powtórki takich wydarzeń stara się uniknąć Izrael. Minister obrony tego kraju Mosze Ja'alon stwierdził w niedawnym wywiadzie dla Izraelskiego Radia, że rosyjskiemu myśliwcowi zdarzyło się już wtargnąć na krótko w izraelską przestrzeń powietrzną. Nie zdradził jednak, kiedy to miało miejsce. - Rosyjski samolot nie miał zamiaru nas atakować, więc nie było powodu, by go automatycznie zestrzelić - stwierdził minister, którego cytował serwis DefenseNews.com.
Przekształceniu się incydentów w coś większego zapobiec ma specjalna gorąca linia między Izraelczykami i Rosjanami. Jej efektywność chwalili na początku tygodnia zarówno Władimir Putin, jak i Benjamin Netanjahu, którzy spotkali się w Paryżu. - Wydarzenia ostatnich dni pokazały wagę wspólnych mechanizmów deeskalacji konfliktu i prób kooperacji, by uniknąć niepotrzebnych wypadków i tragedii - powiedział Putinowi izraelski premier, nawiązując do zestrzelenia rosyjskiego bombowca przez siły tureckie.
Jak donosi izraelski serwis Ynetnews.com, gorąca linia ma także zostać utworzona między biurami przywódców Rosji i Izraela.
Wydaje się więc, że tylko jedna rzecz może jeszcze niepokoić Tel Awiw. To systemy obrony przeciwlotniczej S-400, które Rosjanie przerzucili na syryjskie wybrzeże. Rakiety są zdolne razić cele w promieniu 400 km, a więc sięga Izraela. Temat podniosły tamtejsze media, a Times of Israel pisze wprost, że rosyjskie rakiety "przyćmią" przewagę powietrzną Izraela w regionie. Eksperci, z którymi rozmawiał izraelski serwis, uspokajają jednak, że "nie powinno to spędzać nikomu snu z powiek" - rakiety kontrolują Rosjanie, a nie Syryjczycy, a wspólna "gorąca linia" już zdała testy.