Świat"Izraelski apartheid" - rzeczywistość czy medialne emocje?

"Izraelski apartheid" - rzeczywistość czy medialne emocje?

Media zachodnie z niefrasobliwą łatwością zarzucają Izraelowi apartheid, rasową dyskryminację i podwójne standardy. Z pewnością bez problemu znajdzie się na miejscu osoby, które takie stwierdzenia poprą swoim komentarzem. Sytuacja nie jest jednak tak jednostronna, jak opisują ją dziennikarze, którzy świadomie, bądź nie, stają się często tubą hamasowskiej propagandy.

"Izraelski apartheid" - rzeczywistość czy medialne emocje?
Źródło zdjęć: © AFP | Hazem Bader

10.04.2015 | aktual.: 10.04.2015 12:14

Czytaj również: Porozumienie z Iranem, początek poważnych problemów

Wedle obiegowych opinii głosy mieszkających w Izraelu Arabów miały w ostatnich wyborach odebrać zdolności koalicyjne rządzącemu Likudowi. Bał się tego nawet sam lider Likudu Benjamin Netanjahu, w niefortunnej próbie mobilizacji swych wyborców ostrzegał, że "Arabowie udają się głosować grupami". Wkrótce przeprosił za to, mówiąc, że jego intencją nie było stygmatyzowanie tej części obywateli Izraela.

Wspólna lista ugrupowań arabskich, choć nie przyjęła przeprosin i dalej oskarża Netanjahu o rasizm, jest dzisiaj trzecią siłą w parlamencie tego "rasistowskiego" państwa. Wśród głosujących Arabów zagłosowało na nią 82 proc., kierując się widocznie względami etnicznymi, a nie programowymi. Pozostali głosujący Arabowie wsparli głównie Syjonistyczną Unię i Likud.

Zarzuty o rasizm, a nawet podżeganie do nienawiści, były częste w tych wyborach. Liderowi partii Nasz Dom Izrael, Awigdorowi Liebermanowi, który wzywał do wprowadzenia kary śmierci dla terrorystów, przypisano chęć ucinania głowy wszystkim Arabom, tak jakby bycie Arabem oznaczało automatycznie chęć zniszczenia Izraela. Czy tak jest?

Nie taki Izrael straszny

Badania cytowane przez U.S. News & World Report wskazują, że zadowolenie z życia Arabów mieszkających w Izraelu wzrosło z 75 proc. do 85 proc. pomiędzy rokiem 2003 a 2011. Zadowolenie z własnej sytuacji ekonomicznej wynosi wśród nich 60 proc. Obydwa wskaźniki są nieznacznie poniżej analogicznych, dotyczących żydowskich mieszkańców Izraela. Coraz więcej Arabów podejmuje także dobrowolnie służbę zastępczą w stosunku do służby wojskowej i są z tego dumni.

Nazaret, widziany przez wielu jako ośrodek palestyńskiego życia w Izraelu, jest nim także dlatego że powstało tam centrum nowych technologii, gdzie rząd dotuje do 40 proc. wysokości pensji zatrudnianych w tym sektorze Arabów.

We Wschodniej Jerozolimie, zamieszkałej głównie przez Palestyńczyków, w ostatnich latach miały miejsce poważne inwestycje w infrastrukturę, transport i służbę zdrowia. Jakość opieki medycznej jest zbliżona do tej w zachodniej części miasta. Z jakości izraelskich szpitali zdaje sobie sprawę lider Hamasu i zaprzysięgły wróg Izraela Ismail Hanija, którego córka (czy też siostra, jak podają źródła palestyńskie) i wnuczka były leczone w izraelskich szpitalach w Tel Awiwie. To nie wyjątek, co roku tysiące mieszkańców Gazy dostaje zezwolenie na przekroczenie granicy, żeby skorzystać z izraelskiej medycyny.

Część Arabów wybiera Izrael

Gdy w 2012 roku amerykański think tank Washington Institute for Near East Policy zadał pytanie arabskim mieszkańcom Wschodniej Jerozolimy: "Gdzie chciałbyś żyć w przypadku przyjęcia opcji dwóch państw?", 35 proc. odpowiedziało, że w Izraelu - wobec 30 proc. optujących za Palestyną. To niejedyne takie badania. Inne raporty, jak na przykład instytutu badań opinii Statnet, wypadają gorzej dla Palestyny. I co ciekawe, 77 proc. z Palestyńczyków wolałoby żyć w Izraelu niż pod rządami Autonomii Palestyńskiej, i to pomimo że tylko dziewięć proc. uważa, iż nie doświadcza dyskryminacji.

A bywa i tak, że Arabowie startują w wyborach z ramienia partii syjonistycznych, jak Anett Haskia, muzułmanka, która uważa, że syjonistyczna religijna prawica lepiej będzie reprezentować jej interesy niż lewica, obojętnie żydowska czy arabska. Troje jej dzieci służyło w IDF, izraelskich siłach zbrojnych. Co do arabskich liderów, to ich właśnie Haskia obwinia za stygmatyzowanie Arabów przez to, że przyjmują radykalnie antysyjonistyczne stanowisko, a nawet popierają terrorystów.

Równie łatwo, jak można znaleźć Żyda krytykującego politykę Izraela, można spotkać "dumnego arabskiego muzułmańskiego syjonistę". Tylko, że taki nie będzie grzał się w światłach reflektorów i udzielał wywiadów w telewizji. Raczej będzie musiał się ukrywać. Tak było z siedemnastolatkiem Muhammadem Zoabim, który musiał zniknąć po tym, gdy na You Tube wzywał do uwolnienia trzech żydowskich nastolatków, porwanych, a potem brutalnie zamordowanych w ubiegłym roku.

Muhammad to kuzyn Hanin Zoabi, posłanki wybranej do Knesetu z arabskiej Wspólnej Listy. Ona dla odmiany, stanowiąc część władzy ustawodawczej, nie widzi sprzeczności w jednoczesnym oskarżaniu Izraela o okupację. Lider aramejskiej mniejszości w Izraelu, ojciec Gabriel Naddaf, wzywając do pełnej integracji społeczności w Izraelu włącznie ze służbą w siłach zbrojnych, miał usłyszeć od niej zarzuty, że "popiera wroga narodu palestyńskiego" i "kolaboruje z siłami okupacyjnymi".

"Apartheid", "ludobójstwo" i propaganda

"Ludobójstwo w Gazie" - takie oskarżenia również padają często, ale na przykład wdowa po Jaserze Arafacie, Suha Arafat, o zbrodnię na własnym narodzie oskarża Hamas, a nie Izrael. - To niewyobrażalne, w jakim stopniu Strefa Gazy stała się państwem islamskim - powiedziała Arafat pod koniec 2014 roku centrowej, krytycznej wobec rządów Netanjahu, gazecie "Maariv". Zarzuciła Hamasowi zbrojne ataki na polityczną konkurencję z Fatahu i wychowanie całego pokolenia w wojnie i nienawiści. Wezwała także do uznania Izraela przez Palestyńczyków.

Obraz tu przedstawiony jest oczywiście wycinkiem rzeczywistości i z pewnością są w Izraelu przypadki dyskryminacji godne potępienia. Nie jest jednak łatwa sytuacja państwa, które de facto jest w stanie pełzającej wojny z arabskim, islamskim Hamasem panującym w Strefie Gazy, i jednocześnie próbuje ułożyć sobie koegzystencję z religijnymi i etnicznymi pobratymcami mieszkańców owej Gazy - izraelskimi Arabami - stanowiącymi dwudziestoprocentową mniejszość w kraju.

Napotykając więc w mediach jednostronny obraz "izraelskiego apartheidu" warto zastanowić się nad tym, czy czasami dziennikarz nie przekazuje nam swoich emocji i propagandy jednej strony konfliktu, zamiast rzetelnej analizy.

Śródtytuły pochodzą od redakcji.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (30)