Izraelscy żołnierze ujawniają szokujące kulisy bombardowań w Strefie Gazy
Izraelska armia twierdzi, że robiła wszystko, by uniknąć ofiar wśród palestyńskich cywilów w trakcie ostatniej wojny w Strefie Gazy. - To zwykłe kłamstwo - mówi WP Jehuda Szaul z Breaking the Silence (BtS), izraelskiej organizacji byłych żołnierzy i rezerwistów. Zebrała ona relacje żołnierzy, którzy brali udział w ubiegłorocznej operacji. Wirtualna Polska jako pierwsza w Polsce publikuje ich fragmenty oraz analizę strategii wojskowych wdrożonych przez izraelską armię w trakcie walk.
04.05.2015 | aktual.: 04.05.2015 19:02
Relacja nr 83 Sierżant piechoty: O 6 rano miało zacząć się humanitarne zawieszenie broni. Pamiętam, powiedzieli nam, że o 5.15 zacznie się przedstawienie. To była niesamowita precyzja sił powietrznych. Pierwszy pocisk uderzył co do sekundy o 5.15, a ostatni dokładnie o 5.59 i 59 sekund. To było niesamowite. Ogień non stop (…). BtS: Gdy wracaliście do tej dzielnicy, co z niej zostało? Sierżant piechoty: Nic. Zupełnie nic. Nic. Jak w scenie otwierającej "Pianistę". Jest takie słynne zdjęcie Warszawy przed i po wojnie, które zawsze pokazują na wycieczkach do Polski. To zdjęcie pokazuje centrum Warszawy, eleganckiego europejskiego miasta. A potem pokazują miasto po wojnie. Dokładnie tę samą dzielnicę. Tylko z jednym stojącym domem, a reszta leży w gruzach. Tak właśnie wyglądała [palestyńska dzielnica].
Dzielnica, o której opowiada sierżant piechoty to Bet Lahija, jedno z wielu miejsc w Strefie Gazy zrównanych z ziemią latem 2014 r., podczas wojny nazwanej przez izraelską armię operacją "Ochronny Brzeg". Była to już trzecia izraelska operacja w Strefie Gazy w ciągu ostatnich ośmiu lat, czyli od momentu, w którym władzę w Strefie objął radykalny Hamas, a Izrael w porozumieniu z Egiptem szczelnie zamknął jej granice, doprowadzając mieszkańców Strefy na skraj katastrofy humanitarnej.
"Ochronny Brzeg" rozpoczął się w pierwszych dniach lipca zeszłego roku, trwał pięćdziesiąt dni i obejmował z początku bombardowania Strefy Gazy, a później również inwazję lądową. Kosztował życie 2200 Palestyńczyków, w zdecydowanej większości cywili. 11 tys. Palestyńczyków zostało rannych. Po stronie izraelskiej życie straciło 66 żołnierzy i pięciu cywili, którzy zginęli wskutek ostrzału Izraela przez odpalane ze Strefy Gazy rakiety.
Oficjalnym izraelskim uzasadnieniem ataku na Gazę było wystrzeliwanie przez Hamas rakiet na przypadkowe cele w Izraelu, ale w rzeczywistości na przyczyny operacji złożyła się cała seria wydarzeń. Napięcie rosło od początku 2014 roku. Izraelskim władzom nie spodobało się pojednanie między Hamasem a Fatahem, drugim głównym palestyńskimi ugrupowaniem, które sprawuje władzę na Zachodnim Brzegu. Załamały się palestyńsko-izraelskie rozmowy pokojowe prowadzone pod egidą Stanów Zjednoczonych. Niedługo potem działający na własną rękę i luźno powiązani z Hamasem Palestyńczycy uprowadzili i zabili trzech izraelskich nastolatków. Izrael zareagował masowymi aresztowaniami na Zachodnim Brzegu. Zatrzymywano nie tylko członków i sympatyków Hamasu, ale również pracowników organizacji charytatywnych i działacze różnych ugrupowań politycznych.
Hamas odpowiedział wystrzeliwaniem prymitywnych rakiet, które pozbawione jakichkolwiek systemów naprowadzających, spadały na przypadkowe, a więc również cywilne cele. Na ulicach izraelskich miast rosło napięcie, żydowscy nacjonaliści napadali na palestyńskich przechodniów. Na początku lipca trzech żydowskich ekstremistów uprowadziło i spaliło żywcem szesnastoletniego Palestyńczyka Muhammeda Abu Khadeira. Trwały aresztowania, wskutek wojskowych interwencji na Zachodnim Brzegu ginęli Palestyńczycy, a Hamas wzmagał ostrzał rakietowy ze Strefy Gazy. Kilka dni po pogrzebie Abu Khadeira rozpoczęła się wojskowa operacja "Ochronny Brzeg".
To właśnie relacje izraelskich wojskowych, którzy brali w niej udział, zebrała w najnowszym raporcie organizacja Breaking the Silence ("Przełamując Ciszę"). W sumie ponad sto świadectw wojny.
BtS została założona przez byłych żołnierzy, którzy już od dekady gromadzą i publikują historie swoich kolegów z armii. Byli żołnierze opisują realia izraelskiej okupacji palestyńskich terytoriów, przebieg działań wojennych oraz nadużycia i zbrodnie, których dopuszcza się wojsko.
Najbardziej moralna armia świata
Relacja nr 17 BtS: Jakie były reguły użycia broni? Sierżant piechoty: (...) Generalnie, jeśli coś zauważysz - strzelasz. Powiedzieli nam: "Nie powinno tam być żadnych cywilów. Jeśli kogoś zobaczysz, strzelaj." Nie miało znaczenia czy było zagrożenie czy nie i moim zdaniem to jest logiczne. Jeśli zastrzelisz kogoś w Gazie, to spoko, żaden problem. Po pierwsze, dlatego, że to Gaza; po drugie - bo to działania wojenne.
Izraelczycy głęboko wierzą, że posiadają najbardziej moralną armię świata. To sformułowanie często powtarzają wojskowi rzecznicy i politycy. Żołnierzy ma obowiązywać tzw. zasada czystości broni, która według kodeksu IDF (Israeli Defense Force) oznacza, że "żołnierz powinien używać broni i siły tylko w celu wypełnienia misji i tylko w niezbędnym zakresie; nawet w walce zachowuje swoje człowieczeństwo. Żołnierz nie powinien używać swojej broni i przemocy przeciwko osobom niebiorącym udziału w walkach lub jeńcom i powinien zrobić wszystko, co w jego mocy, by nie naruszyć ich życia, nietykalności cielesnej, honoru i własności".
Rzeczywistość wygląda jednak inaczej. Izraelska armia przyjęła w Strefie Gazy dwa podstawowe założenia. Po pierwsze, by za wszelką cenę nie narażać własnych żołnierzy na ryzyko. Po drugie, obowiązywała tzw. doktryna Dahiji, zgodnie z którą każde wystrzelenie palestyńskiej rakiety miało się spotkać z nieproporcjonalnie silną odpowiedzią.
- Te dwie doktryny stanowiły podstawę zasad użycia broni w Strefie Gazy. Można je nazwać celowym, precyzyjnie zrealizowanym zamachem na zasady prawa międzynarodowego - mówi WP Jehuda Szaul, weteran izraelskiej armii i jeden z założycieli Breaking the Silence.
- Unikanie narażania własnych żołnierzy na ryzyko jest z pozoru słuszne. Żołnierze chcą mieć świadomość, że gdy ich kraj wysyła ich na wojnę, to jednocześnie robi wszystko, żeby zminimalizować grożące im niebezpieczeństwo - mówi Szaul. - Problematyczna jest druga część tego założenia: "za wszelką cenę", nawet kosztem ludności cywilnej po drugiej stronie. Są takie cztery słowa, które zna każdy izraelski żołnierz, "jesz safek, ein safek", czyli "jeśli są wątpliwości, to nie ma wątpliwości". Jeśli żołnierz ma wątpliwości, czyli jest w sytuacji, w której nie wie, jakie są reguły użycia broni, na przykład nie widzi dokładnie celu, to działa tak, jakby tych wątpliwości nie miał - nie pociąga za spust. Tak nauczono mnie interpretować tę zasadę i tego samego uczyłem moich żołnierzy. W Gazie, zgodnie z doktryną "zero ryzyka kosztem drugiej strony" nabiera ona dokładnie odwrotnego znaczenia. To znaczy: jeśli masz wątpliwości, strzelaj, koszty błędów ma ponosić druga strona - tłumaczy Szaul.
Relacja nr 67
W trakcie operacji była taka naklejka: wartość życia naszych żołnierzy stoi ponad wartością życia cywilów wroga.
Hierarchia wartości ludzkiego życia nie wzięła się z hasła na wojennej wlepce. Moralne i etyczne usprawiedliwienie dla przenoszenia ryzyka i kosztów na drugą stronę, czyli w tym wypadku na palestyńską ludność cywilną, ma swoje źródła w opracowanej przez izraelskiego profesora filozofii Asę Kaszera i byłego szefa wywiadu generała Amosa Jadlina teorii "etycznej walki z terroryzmem".
Kaszer w latach 90. XX w. przygotował na zamówienie izraelskiej armii kodeks etyczny dla żołnierzy zwany "Duchem IDF". Później wraz z Jadlinem i ekspertami armii, opracował odpowiedź na moralne dylematy, jakie stanęły przed izraelskimi żołnierzami w trakcie palestyńskiego powstania. Choć postulaty Kaszera i Jadlina dotyczące zmiany reguł użycia broni w walkach z palestyńskimi bojownikami nie zostały nigdy oficjalnie wdrożone przez izraelską armię, to miały duży wpływ na kształtowanie jej doktryny.
Zgodnie z teorią Kaszera i Jadlina państwo jest bardziej zobowiązane do ochrony życia izraelskich obywateli, w tym żołnierzy, niż cywilów po drugiej stronie. Na tej podstawie stworzyli hierarchię wartości ludzkiego życia. W pewnym uproszczeniu wygląda to tak: na pierwszym miejscu stoją izraelscy cywile, na drugim izraelscy żołnierze, dopiero potem palestyńscy cywile w Strefie Gazy i na końcu palestyńscy bojownicy, zwani w tym dokumencie terrorystami.
Doktryna Dahiji. "Nawet w Libanie nie widziałem czegoś takiego"
Relacja nr 49 Wszystko było doszczętnie zniszczone, zdjęcia w internecie to wersja dla dzieci w porównaniu z tym, co tam zobaczyliśmy w rzeczywistości. Nie wszystko było zrównane z ziemią, tam przede wszystkim było spustoszenie, zdewastowane ruiny domów, urwane balkony, odsłonięte wnętrza salonów, zniszczone sklepy. (...) Nigdy czegoś takiego nie widziałem, nawet w Libanie. Tam też były zniszczenia, ale nigdy w życiu nie widziałem czegoś takiego jak to. Relacja nr 11 BtS: O czym mówili podczas odprawy? Sierżant: Można powiedzieć, że omówili większość spraw, które uznają za osiągnięcia. Wymieniali liczby: dwa tysiące zabitych, 11 tysięcy rannych, pół miliona uchodźców, zniszczenia, których odbudowa potrwa dziesięciolecia.
Za twórcę doktryny, o której mowa w powyższych fragmentach, uznaje się izraelskiego generała Gadiego Eisenkota. Zakłada ona masowe i nieproporcjonalne zniszczenia obiektów cywilnych na obszarach kontrolowanych przez wroga. Nazwa pochodzi od ubogiej szyickiej dzielnicy południowego Bejrutu, Dahiji, gdzie siedzibę ma Hezbollah i gdzie Izrael celowo zniszczył cywilną infrastrukturę, przede wszystkim ogromne bloki mieszkalne podczas drugiej wojny libańskiej w 2006 roku.
Szef północnego dowództwa Izraelskich Sił Obronnych gen. Gadi Eisenkot tak opisywał sposób działania zawarty w doktrynie: "To, co miało miejsce w dzielnicy Dahija w Bejrucie w 2006 r., nastąpi w każdej miejscowości, z której ostrzeliwany jest Izrael. (...) Zastosujemy wobec niej nieproporcjonalną siłę i spowodujemy potężne szkody i zniszczenia. Z naszego punktu widzenia nie są to cywilne miejscowości, lecz bazy wojskowe. (...) To nie zalecenie. Taki jest plan. I został on zatwierdzony.
Doktryna Dahiji nie jest nową regułą. Richard Goldstone, prawnik z RPA, który stanął na czele komisji ONZ badającej wydarzenia w Gazie w trakcie konfliktu na przełomie 2008 i 2009 roku doszedł do wniosku, że już wówczas przyświecała ona izraelskiej armii. Także wtedy skala zniszczeń wprawiała w zdumienie.
Jednak w trakcie operacji "Ochronny Brzeg" spustoszenie wywołane stosowaniem doktryny Dahiji było jeszcze większe. Trwające pięćdziesiąt dni bombardowania Strefy Gazy z powietrza, morza i lądu doprowadziły do zniszczeń potężniejszych niż w trakcie poprzednich operacji: 100 tysięcy domów zostało uszkodzonych, w tym około 18 tysięcy zostało zupełnie zniszczonych. Izraelska armia zbombardowała m.in. elektrownie, oczyszczalnie ścieków, studnie, wodociągi i inną infrastrukturę. Czołgi i buldożery rozjeżdżały drogi, budynki, sady, pola uprawne, słupy elektryczne, a żołnierze strzelali na przykład do zbiorników na wodę, które Palestyńczycy trzymają na dachach. Po kilku tygodniach konfliktu większość Gazy była odcięta od wody i prądu. Całe dzielnice zmieniły się w gruzowisko.
- Ze względu na cykliczność wojen, strategicznym celem nie jest już wyeliminowanie wroga, jak w tradycyjnych konfliktach, ale przedłużenie okresów między kolejnymi wybuchami - mówi Szaul. - Problemem stały się zasady gry, w tym zasada proporcjonalności. W odwecie za jedną wystrzeloną rakietę zbombardujemy jeden budynek. I na drugi dzień to samo. To może trwać w nieskończoność. Doktryna Dahiji tak naprawdę zakłada, że rozwiązaniem problemu jest łamanie zasad. Zamiast proporcjonalnej reakcji - odpowiedź radykalnie nieproporcjonalna. Ty dajesz mi pstryczka w nos, ja rozjadę cię czołgiem, ty odpalasz jedną rakietę - ja tysiąc. To jest komunikat: jest chuligan w tej dzielnicy, który nie przestrzega żadnych reguł. Jeśli go zaczepisz, słono za to zapłacisz. Na tyle słono, że zastanowisz się dwadzieścia razy zanim cokolwiek zrobisz - tłumaczy Szaul.
Zmiękczanie terenu _ Relacja nr 30 Porucznik piechoty: Przed wejściem piechoty na ten cały teren wystrzelono szaloną ilość pocisków artyleryjskich. Dwie godziny, non-stop. Bum, bum, bum. Potem, w dwóch liniach wjeżdżały czołgi, a przed nimi D9 (opancerzone buldożery) przeorały teren. My szliśmy ich śladem. Relacja nr 1 Major piechoty: Informuje się [palestyńskich] mieszkańców, rozrzuca się ulotki, kto uciekł, ten uciekł - a potem się strzela. I mówię tu o masowym ogniu. Artyleria. Chodzi o to, żeby nasze wojska mogły wejść bez ponoszenia strat._
Doktryną Dahiji wojsko kierowało się od pierwszych chwil w Gazie, przygotowując grunt pod wejście piechoty przez tzw. zmiękczanie terenu, czyli powodujące ogromne zniszczenia masowe bombardowania gęsto zabudowanych dzielnic. - "Zmiękczanie terenu" brzmi miło, miękko. A w praktyce to oznacza, że wystrzeliwuje się na cywilną dzielnicę 35 tysięcy granatów wielkości arbuza, które zabijają każdego w promieniu 50 metrów - mówi WP Awihaj Stollar z BtS. Żołnierze, którzy wchodzili do Gazy po tym ostrzale, opowiadają, że na zajmowanym terenie niemal nie było niezniszczonych domów.
Szaul: - "Zmiękczanie terenu" w Strefie Gazy oznacza masowy ogień artyleryjski, idą w ruch moździerze, czołgi, buldożery rozjeżdżają budynki, inżynierowie otwierają drogę zanim wejdzie piechota. W Gazie nie ma otwartych przestrzeni, to nie jest puste pole, na którym dwie armie mogą się bić. Gaza jest gęsto zabudowana, pełna ludności cywilnej. Co robi w takich warunkach armia izraelska? Zrzuca ulotki nawołujące ludność cywilną, by opuściła na przykład Bet Lahiję i przeniosła się do Dżabalii (miejscowości na północy Strefy Gazy). Wyznaczają im termin. Gdy mija, armia zaczyna traktować to miejsce jak normalne, tradycyjne pole bitwy.
Każdy może być zaangażowany
Relacja nr 8 BtS: Czy przedyskutowali z wami, co robić z niezaangażowanymi cywilami? Sierżant, dywizji opancerzonej: W ogóle nikt z nami o tym nie rozmawiał. Z ich punktu widzenia, nikogo nie powinno tam być. Relacja nr 2 Bts: Otworzyć ogień, co to znaczy? Sierżant piechoty zmechanizowanej: Strzelać, żeby zabić. To jest walka w warunkach miejskich. Mawialiśmy: nie ma czegoś takiego jak osoba niezaangażowana. W tych okolicznościach, każdy kto tam jest, jest zaangażowany.
W trakcie izraelskiej inwazji ulotki na Strefę Gazy spadały z nieba masowo. Ci, którzy mogli i mieli dokąd, ewakuowali się. Agencja ONZ ds. palestyńskich uchodźców UNRWA otworzyła część swoich szkół w Strefie Gazy dla uciekinierów z przygranicznych miejscowości. UNRWA ma pod swoją opieką 70 proc. ludności Strefy Gazy, bo aż tyle stanowią uchodźcy i ich potomkowie z ziem, na których w 1948 roku powstał Izrael. Ale szybko zaczęło brakować miejsca w szkołach. Dlatego niektóre rodziny wolały zaryzykować pozostanie w domu, pomimo ostrzeżeń na ulotkach. Starsze, schorowane osoby i ich opiekunowie też często rezygnowali z ewakuacji. Nikt nie przewidział skali nadchodzących bombardowań.
Sytuację cywilów skomplikował nie tylko masowy ostrzał, ale również klasyfikacja ludności wprowadzona przez izraelską armię. Jak zauważa Awihaj Stollar z BtS, ta klasyfikacja przeniknęła do języka debaty publicznej. Z użycia wyszedł termin "niewinny cywil", a zastąpił go podział na "niezaangażowanych" i "zaangażowanych". - Gdy armia zrzuci ulotki i minie ustanowiony w nich termin na ewakuację, każdy kto zostanie, jest uznany za zaangażowanego - tłumaczy Szaul. Jeśli komuś udało się przetrwać zmasowany ostrzał artyleryjski, żołnierz, który zobaczył taką osobę ze swojego posterunku, miał obowiązek do niej strzelać.
"Broń statystyczna"
Relacja nr 20 Żołnierz: (…) starali się utrzymać stały ostrzał al-Burejż, tak, by tamci się nie wychylali. Nie było konkretnego celu. Co jakiś czas bum, pocisk, albo bum i potem nagle karabin maszynowy. (…) Cały czas gadało się o tym, ile wystrzeliliśmy, w co walnęło, kto nie trafił. Były osoby, które wystrzeliwały 20 pocisków dziennie. To było dość proste: kto miał chęć postrzelać więcej, strzelał więcej. Większość miała chęć. Dziesiątki pocisków [dziennie], przez całą operację. Pomnóż to przez 11 czołgów w kompanii.
"Broń statystyczna" - tak izraelscy wojskowi nazywają artylerię. Jest to broń z założenia nieprecyzyjna. Celem pocisku artyleryjskiego jest teren o wymiarze 50 na 50 metrów. Jeśli pocisk spadnie w promieniu 100 metrów od celu, to wciąż uważa się to za trafienie. Działa mają zasięg około 20 kilometrów. Ludzie, którzy je obsługują, nie widzą celu. Takie strzelanie nazywa się ogniem pośrednim. W terenie jest oficer łącznikowy, który działa jak zwiadowca - widzi, gdzie spadają pociski i jeśli trzeba poprawić, to przez radio mówi na przykład: 100 metrów na wschód, 200 metrów na południe itd. Jeden pocisk artyleryjski kalibru 155 mm waży ponad 40 kilogramów. Gdy wybucha, może zabić ludzi w promieniu 50 metrów, i poważnie zranić w zasięgu 150 metrów. - To nie jest zabawka - podsumowuje Szaul. Pociski moździerzowe kalibru 120 mm zabijają ludzi w promieniu 10 metrów, ranią w promieniu 20 metrów i są wystrzeliwane w odległości 7 km.
W trakcie operacji "Ochronny Brzeg" izraelska armia wystrzeliła 35 tysięcy pocisków artyleryjskich, w tym 19 tys. wybuchających i 16 tys. dymnych, oświetlających i innych. Dla porównania, w trakcie operacji "Płynny Ołów" (przełom 2008 i 2009 roku), Izraelczycy użyli podczas ostrzału Strefy Gazy ośmiu tysięcy pocisków, w tym trzech tysięcy wybuchających.
Izraelscy wojskowi są w pełni świadomi, że to bardzo nieprecyzyjna broń. Dlatego stosuje bardzo sztywne reguły dla ochrony własnych wojsk, jeśli znajdują się one w pobliżu ostrzału "statystycznego". Izraelscy żołnierze nie mogą znajdować się bliżej niż 300 metrów od celu. Jeśli są w schronach, w bunkrach albo w czołgach, to dopuszczalna odległość spada do 250 metrów. Ale palestyńska ludność cywilna nie może zawsze liczyć na taką samą ochronę.
- W trakcie wojny, przy niektórych trybach działania, bezpieczny dystans dla ludności cywilnej był mniejszy niż bezpieczny dystans dla izraelskich żołnierzy - mówi Szaul. Tryby działania, o których wspomina, to ogólne wytyczne dotyczące niezbędnego stopnia ostrożności w stosunku do ludności cywilnej. W trybie pierwszym cywile są względnie najbezpieczniejsi, tzn. ich odległość od celu jest największa. Z każdym kolejnym trybem ta odległość się zmniejsza. - Tak m.in. w praktyce wygląda zasada "zero strat własnych nawet kosztem ludności cywilnej". W Gazie trzeci tryb działania nie był rzadkością - podsumowuje były żołnierz.
Zasady - jak je złamać?
Tryby operacyjne mogą utrudniać ostrzał. Przy pierwszym rośnie nie tylko dystans oddzielający strefę ostrzału od cywilów, ale również od cywilnej infrastruktury - szkół, obiektów UNRWA czy przychodni. Ograniczone są rodzaje broni, z jakiej można strzelać, ograniczona jest liczba osób cywilnych, które mogą przy okazji zostać zabite.
W relacji nr 92 jeden z poruczników opowiada o odprawie, na której omawiane były różne protokoły. Po skończonym spotkaniu jeden ze starszych rezerwistów zaczął wyjaśniać, jak te ograniczenia obejść: "Jest taka stara sztuczka, korzystaliśmy z tego w Libanie". I tłumaczy: "Jeśli cel jest za blisko ludności cywilnej i obawiacie się, że przez radio nie dadzą wam autoryzacji, możecie zamiast tego zwrócić się o autoryzację innego celu, który jest powiedzmy 200 metrów na zachód od tego pierwszego i dostatecznie daleko od cywilów. A gdy artyleria zacznie strzelać w tamtą stronę, 'poprawicie' im namiary na pierwotny cel. Po takim ostrzale zachowają się jedynie współrzędne oficjalnego celu. Korekty nie wpisuje się do sprawozdań, a już na pewno nie trzeba się z nich specjalnie tłumaczyć".
Choć w świadectwach zebranych przez BtS nikt wprost nie potwierdza zastosowania tej "starej sztuczki", to wiadomo, że w dzielnicach, w których izraelska armia przeprowadziła najcięższe bombardowania, nawet chronione obiekty zostały trafione.
Tak było chociażby w Szadżaiji, dzielnicy położonej na wschodnich obrzeżach miasta Gaza, blisko granicy. Przed wojną mieszkało tam około 100 tys. ludzi. Izraelska armia zamieniła ją w kupę gruzu i cmentarz. W ciągu kilku godzin bombardowań zginęło tam od 66 do 120 osób, a prawie 300 zostało rannych. Izraelczycy trafili na zacięty opór bojowników Hamasu. Żeby umożliwić swoim siłom wycofanie się na bezpieczne pozycje, artyleria stworzyła "zaporę ogniową". W ciągu kilku porannych godzin na Szadżaiję spadło 600 pocisków artyleryjskich, a izraelskie bombowce zrzuciły sto jednotonowych bomb.
Według palestyńskich źródeł większość ofiar, które zginęły lub zostały ranne w tym zmasowanym ogniu, to cywile w przerażeniu uciekający z dzielnicy. Świadkowie opowiadali o ludziach skaczących z czwartego piętra, o samolotach F-16 latających tuż nad ich domami, o mężczyznach zdejmujących koszule i buty, żeby oddać je półnagim, bosym kobietom wybiegającym z domów. Wczesnym rankiem uciekinierzy z Szadżaiji w piżamach, najczęściej bez butów, czasem tylko z jednym kocem w rękach błąkali się po centrum Gazy, szukając schronienia. Wciąż w szoku, opowiadali o zwłokach na ulicy, o rannych, którym nikt nie mógł pomóc, bo nawet ambulanse były ostrzeliwane.
- To nie jest tak, że izraelscy generałowie siedzą w centrach operacyjnych i knują, podczas gdy liczba zabitych cywilów rośnie - mówi Szaul i dodaje: - Ale prawdziwy przebieg wydarzeń nie ma wiele wspólnego z oficjalną izraelską wersją, zgodnie z którą wojsko zrobiło wszystko, by uniknąć ofiar wśród cywilów. Ktokolwiek stworzył takie zasady użycia broni, ktokolwiek korzysta z artylerii i z moździerzy w miejscu tak gęsto zaludnionym jak Strefa Gazy, nie może w żaden sposób twierdzić, że zrobił wszystko by oszczędzić cywilów. To zwykłe kłamstwo.