Izrael chce wyburzyć palestyńską wioskę Susja, której pomagali Polacy
Palestyńska wioska Susja, której pomagała polska organizacja pozarządowa, może wkrótce zostać wymazana z map. Groźba wyburzenia osady ściągnęła na Izrael gniew Unii Europejskiej i USA. Jej mieszkańcy nie tracą nadziei, że może jednak uda się uratować ich domy. Reportaż Ali Qandil z Zachodniego Brzegu Jordanu dla Wirtualnej Polski.
04.08.2015 | aktual.: 04.08.2015 10:01
Choć co roku Izrael wyburza setki palestyńskich obiektów (średnio ponad 600 rocznie), często postawionych za pieniądze z Unii Europejskiej, Zachód najczęściej milczy. Protest polskiego rządu w 2012 roku przeciwko niszczeniu przez izraelską armię palestyńskich cystern wyremontowanych przez Polską Akcję Humanitarną, nie tylko zaskoczył organizacje pomocowe i Izrael, ale okazał się bardzo skuteczny - izraelski rząd obiecał, że oszczędzi pahowskie projekty. Podobnie jak w rzadkim przypadku polskiego protestu, również teraz naciski wywierane przez wspólnotę międzynarodową przynoszą skutki. Susja wciąż stoi.
Wioski skazane na wymazanie z map
W lipcowym upale na Zachodnim Brzegu wszystko dzieje się w zwolnionym tempie. Jednak w Susji i Abu Nu'ar, palestyńskich wioskach schowanych między łagodnymi, pustynnymi wzgórzami, życie przyspieszyło w ostatnich tygodniach. Praca przy owcach czy nielicznych uprawach nie pochłania całej uwagi ich mieszkańców. Panuje poruszenie: Izrael chce wyburzyć i Susję, i Abu Nu'ar, a żyjących tam Palestyńczyków przesiedlić. Wioski tworzą rozrzucone po pobliskich zboczach chatki, namioty i zagrody dla zwierząt; w Susji Palestyńczycy korzystają też z jaskiń, które gwarantują chłód nawet w najbardziej upalne dni.
Żadna z wiosek nie ma oficjalnie doprowadzonej wody ani prądu. W Susji są panele słoneczne, w Abu Nu'ar prąd można czasem "pożyczyć" od sąsiadów z pobliskiego miasteczka. Wodę przywozi się w zbiornikach. Susja leży na południowym krańcu Zachodniego Brzegu; Abu Nu'ar - na wschód od Jerozolimy, w newralgicznym miejscu określanym przez Izrael jako E1. Unia zawsze uważnie przygląda się poczynaniom Izraela w tej części Zachodniego Brzegu, bo zabudowanie E1 oznaczałoby przedzielenie palestyńskiego terytorium na pół izraelskimi osiedlami - południowa i północna część zostaną od siebie trwale odcięte.
Chciałoby się rzec, że Susji i Abu Nu'ar grozi wymazanie z mapy, ale i tak tylko nieliczne mapy, tworzone przez organizacje humanitarne, pokazują, gdzie dziś stoją namioty i prowizoryczne chatki Palestyńczyków. Poza tym Izrael w przeszłości już zrównywał z ziemią domy mieszkańców Susji, ale wioska jednak nie zniknęła.
Międzynarodowa presja
W ostatnich tygodniach o Susję upomniał się Departament Stanu USA i Unia Europejska, przestrzegając Izrael przed daleko idącymi konsekwencjami jej wyburzenia. Tysiące osób odwiedziły ją w geście solidarności. "Ahla-wa-sahla fi Susi!" (Serdecznie witamy w Susji) - powtarzali mężczyźni stojący wzdłuż piaszczystej drogi, przy wjeździe do wioski. Powtarzali to cierpliwie, z uśmiechem, choć mijały ich setki osób, które przyjechały wziąć udział w proteście przeciwko wyburzeniu wioski. I tak od kilku tygodni - od rana do wieczora do Susji zjeżdżają się goście. Wpadają dyplomaci, aktywiści, pracownicy organizacji pozarządowych, księża, zakonnice, Izraelczycy, Palestyńczycy, międzynarodowi przyjezdni. W wiosce chyba wszyscy są już trochę zmęczeni tym zainteresowaniem, choć wciąż serdecznie i z wdzięcznością witają odwiedzających.
Nasser Naładża, jeden z liderów lokalnego, oddolnego ruchu oporu, nie wypuszcza ciągle dzwoniącego telefonu z ręki; koordynuje wizyty dziennikarzy i polityków. Od lat kolejne palestyńskie wioski organizują się w komitety, które planują różne pokojowe formy opierania się izraelskiej okupacji - od protestów, przez kampanie medialne, po walkę w izraelskich sądach. W Susji dwa razy w miesiącu zbiera się dziesięcioosobowa wiejska rada, w jej składzie są trzy kobiety. Razem decydują jak walczyć z groźbą wyburzenia.
Dziadkowie Nassera zostali wysiedleni w 1948 roku z wioski Qarjatajn, gdy powstawało państwo żydowskie. Izraelskie wojska otoczyły wioskę. Rodzina Naładżów i inni przenieśli się kilka kilometrów na północ, na należące do nich ziemie po drugiej stronie granicy wyznaczonej w rozejmie z 1949 roku. Tam gdzie mieszkali, dziś jest Izrael. Susja, w której zaczęli odbudowywać swoje życia, to już Zachodni Brzeg Jordanu.
W połowie lat 80., Izrael znowu zajął ziemię na której żyją - tym razem, by zbudować park archeologiczny. Kolejna Susja powstała ponownie na pobliskich ziemiach uprawnych należących do rodziny Naładżów. Za pozbyciem się tej nowej Susji od kilku lat lobbuje ultranacjonalistyczne, religijne skrzydło izraelskiego ruchu osadniczego, wspierane przez organizację Regavim. Twierdzą, że Susja jest wymyśloną wioską, choć nawet doradczyni prawna izraelskiego rządu Pila Albeck - zwana "matką osiedli" ze względu na skuteczność w lokowaniu ziem, które mogłyby zostać przejęte pod budowę żydowskich kolonii na Zachodnim Brzegu - uznała istnienie Susiji jeszcze w latach 80. Albeck pisała wtedy, że ruiny po starożytnej synagodze leżą na ziemiach wioski Susja, ziemiach, które zostały zarejestrowane jako własność jej arabskich mieszkańców. Mimo to izraelska administracja zarządzająca Zachodnim Brzegiem jeszcze do niedawna kwestionowała, że ziemie te są prywatną własnością Palestyńczyków.
Palestyńskie terytoria okupowane od 1967 roku przez Izrael zostały w latach 90. podzielone na trzy strefy. Palestyńskie miasta jak Ramallah, Hebron, Betelejem czy Nablus oraz ich przedmieścia to strefy A i B. Tam sprawami cywilnymi zarządzają władze Autonomii Palestyńskiej. Reszta Zachodniego Brzegu, ponad 60 proc. jego powierzchni, to strefa C, gdzie pełną wojskową i cywilną władzę sprawuje Izrael. Tam też mieszczą się Susja i Abu Nu'ar oraz żydowskie osiedla, przez społeczność międzynarodową uznawane za pogwałcenie prawa międzynarodowego.
By zrobić miejsce pod budowę osiedli, prowadzących do nich dróg czy baz i poligonów wojskowych, izraelska armia próbuje wysiedlać palestyńską ludność. Izraelskie władze posługują się różnymi systemami prawnymi, by konfiskować ziemię - od otomańskiego, przez brytyjski, jordański, aż po dekrety wojskowe, które wydaje armia. Palestyńczykom w strefie C nie wolno wybudować nic, nawet zagrody dla zwierząt, bez pozwolenia izraelskiej administracji. Pozwolenia są praktycznie niemożliwe do zdobycia: w latach 2010-2014 odrzuconych zostało aż 98 proc. wniosków o pozwolenie na budowę (dane izraelskiej organizacji Bimkom). Budowanie i remontowanie bez pozwoleń kończy się wyburzeniami. Z tym problemem w 2012 roku zmagała się Polska Akcja Humanitarna, która pomagała Palestyńczykom w wiosce Rahawa remontować cysterny zbierające deszczówkę. PAH twierdził, że do pomocy humanitarnej nie są potrzebne żadne pozwolenia, a wyburzenia są bezprawne.
Polacy też pomagali
Kraje Zachodu raczej ostrożnie, o ile w ogóle, protestują przeciwko izraelskiej polityce wyburzeń. Wolą po cichu wysłać pieniądze na odbudowę zniszczonych cystern, paszę dla zwierząt, nowe mobilne toalety czy namioty, zamiast wchodzić w konflikt z Izraelem. Dlatego wszystkich zaskoczyło, jak głośno i wyraźnie o Susję upomniały się tym razem USA i kraje Unii. Dlaczego akurat ta wioska? Kolejni europejscy dyplomaci w nieformalnych rozmowach przyznają, że Susję znają od lat i wiele zachodnich organizacji "robiło tam projekty". Również inna polska organizacja pomocowa - stowarzyszenie Nomada - pracowała w Susji: Polacy zakładali tam kooperatywę przetworów mleczarskich, w kolejnych latach Nomada organizowała różne inicjatywy kulturalne i liczne warsztaty dla kobiet. Poza tym, twierdzą dyplomaci, po izraelskiej inwazji na Gazę w zeszłym roku, która zamieniła całej dzielnice tej enklawy w stosy gruzu, Unia ma dużo mniej cierpliwości do Izraela. "Susja stała się symbolem" - podkreślają.
Po kolejnych wizytach dyplomatów oraz oświadczeniach Departamentu Stanu USA i ministrów spraw zagranicznych wszystkich 28 krajów UE, wydawało się, że władze Izraela najchętniej wycofałyby się z planów natychmiastowego wysiedlania wioski. Na to wskazywałoby oświadczenie izraelskiej administracji o "nagłym" odkryciu otomańskiego dokumentu potwierdzającego prawa własności rodziny Naładżów do tych ziem. Nasser otwiera zdjęcie kopii dokumentu na telefonie i mówi, że od lat pokazują Izraelowi ten papier. Jego ojciec chce jechać do Turcji, by w otomańskim archiwum znaleźć oryginał i przywieźć jako dowód na kolejne rozprawy sądowe.
Ostatnio Nasser i Mahmoud, lokalny działacz i dyrektor podstawówki w Susji, pojechali na spotkanie z przedstawicielami izraelskiej administracji zarządzającej Zachodnim Brzegiem (COGAT). Myśleli, że po tym "nagłym" odkryciu usłyszą, że mogą zostać. - Najpierw rozmawiali z nami bardzo miło, mówili, że rozumieją, że chcemy mieć prąd, wodę, przyzwoite warunki. I że wiedzą, że jesteśmy właścicielami ziem - mówi Mahmoud w rozmowie z Wirtualną Polską. - A po tym sympatycznym wstępie, zapowiedzieli, że i tak musimy się przenieść, o jakieś dwa-trzy kilometry dalej.
Po wizycie w Bet-El, gdzie mieści się siedziba COGAT-u, Nasser i Mahmoud pojechali do Ramallah, do palestyńskiego Ministerstwa ds. Izraelskich Osiedli. - Obiecali, że dostaniemy samochód terenowy na potrzeby rady wsi. Ma też przyjechać Rami Hamdallah, palestyński premier. Ale dużo więcej nie mogą zrobić - mówi Nasser. Władze Autonomii Palestyńskiej nie mają nic do powiedzenia w strefie C.
Po spotkaniach w Ramallah spieszą się, by wrócić do Susji. Telefon Nasera nie przestaje dzwonić. Dobijają się do niego izraelscy aktywiści i działacze na rzecz praw człowieka. - Jestem w Ramallah, tak, tak, wracam właśnie ze spotkania z Bet-El, i z ministerstwa. Jedziemy do Abu Nu'ar, oni też mają być wysiedlani. A wiesz, że w Susji jest teraz telewizja izraelska? No, no, to trochę poczekają. Ma być też Meretz (lewicowa partia izraelska), a jutro Hamdallah! - przekrzykuje zgiełk ulicy, który wypełnia samochód. Stoi w korku, w drodze wyjazdowej z Ramallah. Tu zawsze jest korek. Jest tylko jedna droga, którą można wyjechać z tej nieoficjalnej, tymczasowej palestyńskiej stolicy na wschód i południe reszty Zachodniego Brzegu.
"Nie chcemy się nigdzie przenosić"
Susja, jak i Abu Nu'ar, z perspektywy prawa międzynarodowego to dość proste przypadki. Zamieszkujący je Palestyńczycy stanowią ludność chronioną, a mocarstwo okupujące - Izrael, nie tylko nie ma prawa próbować ich wysiedlać, ale ma też obowiązek objąć ich ochroną."Niszczenie prywatnej własności na terytorium okupowanym jest zabronione w prawie międzynarodowym, i za takie działania musi zostać poniesiona odpowiedzialność” - napisał niedawno w oświadczeniu Ban Ki Mun, sekretarz generalny ONZ, poruszając temat Susji.
Wracając z Ramallah Nasser i Mahmoud zajeżdżają do Abu Nu'ar, gdzie między dwoma izraelskimi osiedlami, Ma'ale Adumim i Qedar, mieszka około 700 osób, 120 rodzin. Podobnie jak w przypadku mieszkańców Susji, oni również zostali wysiedleni z terenów, na których powstał w 1948 roku Izrael. Trafili pod Jerycho. Sabiha Ibrahim, jedna z najstarszych mieszkanek, pamięta jak w 1967 wojna sześciodniowa, w wyniku której Izrael rozpoczął okupację Zachodniego Brzegu i Strefy Gazy, zmusiła jej rodzinę do ucieczki z okolic Jerycha i znalezienia nowego miejsca do życia. Przenieśli się na ziemie należące do mieszkańców pobliskiej miejscowości Abu Dis. Za korzystanie z ziem płacili oddając część plonów.
Wieczorem zbocza smaga silny wiatr, dając moment wytchnienia od nieznośnego upału. Na zacienionym dziedzińcu wiejskiego przedszkola zbierają się mężczyźni na naradę. Umm Dżafa'ar, synowa Sabihy, za dnia wraz z dwiema innymi kobietami pracuje w tym przedszkolu. Do szkoły dzieci muszą maszerować kilka kilometrów do pobliskich miejscowości.
- Nie chcemy się nigdzie przenosić. Działki, które nam przygotowali, są malutkie. Ledwo starczy miejsca, żeby postawić namiot, ale nie wiem gdzie mielibyśmy trzymać owce - mówi Umm Dżafa'ar. Izraelskie władze spróbowały podzielić mieszkańców Abu Nu'ar. Pierwsze rodziny, które zgodzą się na wysiedlenie, trafią na pagórek opleciony drogą, po której ciągle pędzą samochody. Poza tym ten skrawek ziemi jest prywatną własnością innych Palestyńczyków, a ludzie z Abu Nu'ar nie chcą, by ich wysiedlanie oznaczało dodatkowo wywłaszczanie dla kogoś innego. Reszta trafi na drugą stronę ulicy, tuż obok wysypiska śmieci. Zostaną wciśnięci pomiędzy domy przesiedlonej tam ponad dekadę temu innej społeczności beduińskiej, która do dziś nie może się pogodzić z nowymi warunkami: po okolicach grasują dzikie psy, ludzie ciągle chorują od oparów unoszących się nad pobliskim śmietniskiem, a ze względu na brak miejsca musieli sprzedać owce, których hodowla stanowiła zawsze podstawę ich utrzymania.
Mąż Umm Dżafa'ar nie bierze udziału w spotkaniu, bo wypasa właśnie owce w pobliskiej dolinie. - Ibrahim kocha owce. Nie wiem co zrobimy, jeśli nas stąd wyrzucą. Nie wiemy jak żyć w zamknięciu, bez zwierząt, bez pustyni - mówi Umm Dżafa'ar.
Nasser z Susji i Junis z Abu Nu'ar siadają na materacach i popijając słodką herbatę wymieniają się doświadczeniami - rozmawiają o prawnikach reprezentujących ich wioski w izraelskich sądach, o politykach, którzy przyjeżdżają, o tym, że żadna z wiosek nie ma zamiaru się nigdzie przenosić. Obiecują sobie, że zrobią wymianę - z Susji przyjedzie autobus do Abu Nu'ar, a potem beduińska wioska odwzajemni odwiedziny. Na Zachodnim Brzegu, poszatkowanym osiedlami i wojskowymi posterunkami, takich spotkań jest mało. Lata izraelskich ograniczeń w swobodzie poruszania się zrobiły swoje - Palestyńczycy z północnej czy centralnej części terytoriów okupowanych często nigdy nie byli na południu, choć dzieli ich tylko kilkadziesiąt kilometrów. - Byłem w Susji... chyba 10 lat temu - przypomina sobie Junis. Nasser i Mahmoud w Abu Nu'ar są po raz pierwszy.
Gra na zwłokę
Protesty społeczności międzynarodowej kupiły Susji trochę czasu. W poniedziałek miało się odbyć posiedzenie w izraelskim sądzie - w sprawie uznania lub odrzucenia planu zabudowy Susji stworzonego przez jej mieszkańców. Miało być ostatnią szansą, albo, jak sądzili mieszkańcy wioski - ostatecznym gwoździem do trumny, przesądzającym o wyburzeniach. W ostatniej chwili izraelska administracja poprosiła sąd o odroczenie posiedzenia, żeby mieć więcej czasu na negocjacje z przedstawicielami wioski. W Susji wierzą, że może jednak uda się uratować ich domy.
W Abu Nu'ar wciąż grają na zwłokę - liczą, że proces w sądzie kupi im trochę czasu. Tylko nie wiadomo jak dużo - izraelskie buldożery pocięły już pagórek, na który mają być wysiedleni, na wąskie tarasy.
Tytuł, lead i śródtytuły pochodzą od redakcji.