Izrael buduje "Wzgórza Trumpa". Netanjahu dziękuje za pomoc w wyborach, ale potrzebuje więcej
Premier Beniamin Netanjahu z ambasadorem USA w Izraelu odsłonili wielką tablicę z napisem "Trump Heights" (Wzgórza Trumpa). Tak nazywać się będzie nowa osada na strategicznym skrawku Syrii, którego anektowanie przez Izrael uznał Donald Trump.
17.06.2019 | aktual.: 17.06.2019 16:12
Kilkudziesięciu mieszkańców Bruchim, malutkiej i niemal zapomnianej osady izraelskiej na Wzgórzach Golan nagle znalazło się w centrum uwagi polityków i mediów z całego świata. To tutaj tryskający uśmiechem premier Beniamin Netanjahu odsłonił wielki billboard z hebrajskim i angielskim napisem Ramt Trump i Trump Heights, co w nawiązaniu do nazwy całej wyżyny, oznacza Wzgórza Trumpa.
Tablicę zdobią też flagi USA i Izraela, a w ceremonii uczestniczył amerykański ambasador w państwie żydowskich Dawid Friedman. Premier Netanjahu obiecuje, że to narodziny wspaniałej, izraelskiej społeczności, która upamiętni Donalda Trumpa. W pierwszej kolejności powstanie tu 100 domów, a docelowo ich liczba wzrośnie do 400.
Trump uznał izraelską aneksję
Wzgórza Trumpa formalnie powstają jako wyraz wdzięczności Izraela za uznanie przez prezydenta USA anektowania przez państwo żydowskie należącej do Syrii wyżyny. Została zajęta podczas Wojny Sześciodniowej w 1967 r. Żadne inne państwo nie uznaje izraelskiej suwerenności nad tym terytorium, które nie podlegało też sporom wynikającym z podziału dawnej Palestyny. To po prostu strategicznie ważne miejsce zbrojnie zdobyte przez jeden kraj i jednostronnie anektowane wyłącznie z powodów militarnych i politycznych.
Wzgórza Golan są w większości wyludnione. Zaledwie kilka tysięcy z blisko 140 tys. pierwotnych mieszkańców nadal tam żyje – większość uciekła zaraz po wkroczeniu Izraelczyków. Mieszkańcy państwa żydowskiego także nie kwapią się, aby tam zamieszkać pomimo żyznych gleb wulkanicznych i rządowych zachęt – jest ich obecnie zaledwie ok. 20 tys.
Uznanie izraelskich praw do Wzgórz Golan wynika bezpośrednio z doskonałych relacji osobistych pomiędzy Donaldem Trumpem i Beniaminem Netanjahu. Fakt ten uwidacznia też wybór ambasadora USA w Izraelu. Dawid Friedman nie jest dyplomatą, tylko prawnikiem, który pomagał obecnemu prezydentowi w postępowaniach upadłościowych.
Trump pomaga przyjacielowi w wyborach
Trump wyraźnie pomagał Netanjahu w kampanii przed wyborami do Knesetu, które odbyły się 9 kwietnia. Nie tylko podpisał uznanie aneksji Golanu, czym izraelski przywódca chwalił się jako własnym, historycznym osiągnięciem, ale także wygłaszał pochwały pod adresem Netanjahu i pozwolił na wykorzystanie jego zdjęć na plakatach zaprzyjaźnionego polityka.
Netanjahu wygrał, ale nie zdołał zbudować koalicji. W rezultacie Izraelczycy znowu pójdą głosować 17 września 2019 r. Netanjahu bez wątpienia znowu będzie chciał wykorzystać relacje z Trumpem i sojusz z USA dla własnych celów politycznych. O ile ponowne odwołanie się do Wzgórz Trumpa może wyglądać zabawnie, to istnieje obawa, czy walczący o władzę polityk cieszący się bezgranicznym poparciem Białego Domu, nie doprowadzi do zaognienia napięć w Syrii czy wokół Iranu, aby zmobilizować wokół siebie elektorat.
Donald Trump również nie jest w tej grze bezinteresowny. Jesienią 2020 r. w USA odbędą się wybory prezydenckie, a konserwatywne, proizraelskie lobby ewangelikalne jest fundamentem jego popularności. Stąd każdy ruch na korzyść państwa żydowskiego, nawet z pogwałceniem standardów międzynarodowych, działa na jego korzyść.
Nie ma wątpliwości, że Donald Trump potrafi opowiedzieć się po stronie swoich sojuszników podczas kampanii wyborczych. Sam też na tym zyskuje. Wydaje się przy tym, że w tych krótkoterminowych rozgrywkach politycznych nikt nie zastanawia się nad dalszymi konsekwencjami tak, jakby każdy zakładał, że "po mnie to choćby i potop".
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl