Islamski terroryzm w Chinach. Cenę za fundamentalistów płaci cała prowincja
Szczyt G20, którzy odbył się w dniach 15-16 listopada w Ankarze, został zdominowany przez temat walki z terroryzmem. Zamiast zwyczajowego skupienia się na tematach ekonomicznych, światowi liderzy rozmawiali głównie o sferze bezpieczeństwa. Do tego dialogu włączyły się Chiny, które wykorzystały okazję do zaznaczenia, że także Państwo Środka zmaga się z islamskimi fundamentalistami. I to na własnym terytorium, w prowincji Xinjiang. Długotrwała polityka represji wobec autonomicznego regionu może okazać się jednak tragiczna w skutkach, bo wspólny język z radykalizującym się ułamkiem ludności już znajdują bliskowschodni dżihadyści. Państwo Islamskie nie ukrywa bowiem, że chce "nieść pomoc" także "braciom" w Chinach.
Terroryzm islamski w Chinach sprowadza się w zasadzie do jednego ugrupowania. Jest nim Islamski Ruch Wschodniego Turkiestanu (ETIM), który walczy o stworzenie niepodległego państwa w Xinjiangu. Prowincja, w której 45 proc. stanowi turecki lud Ujgurów (Chińczyków Han jest 40 proc.), graniczy od zachodu Pakistanem, Afganistanem, a od południa z Kaszmirem. "Tradycja" islamskiego fundamentalizmu jest więc bardzo silna w tej części świata.
Pekin twierdzi, że silni są także fundamentaliści z ETIM, których oskarża o zorganizowanie kilku zamachów w latach 2013-2014. Chodzi tu o zasztyletowanie 29 osób na stacji kolejowej w Kunmingu, podwójną eksplozję samochodów-pułapek w Urumczi, w wyniku której zginęło 31 osób oraz rajd zamachowca-samobójcy w samym sercu stolicy - placu Tiananmen - gdzie terrorysta wysadził się w swoim aucie, zabijając 5 osób.
Uciskana ludność
- Od czasu zamachów z 11 września Chiny twierdzą każdy rzekomy akt przemocy ze strony Ujgurów to robota ETIM. W ten sposób usprawiedliwiają brutalne represje, jakim poddają Ujgurów - mówił niedługo po głośnym ataku na placu Tiananmen Alim Seytoff, prezes Amerykańskiego Stowarzyszenia Ujgurów, w rozmowie z serwisem The Diplomat.
Seytoff sądzi, że Chińczycy wykorzystują ETIM do przykręcania śruby całej grupie etnicznej i nie jest osamotniony w tej ocenie. Wiele zachodnich mediów i organizacji pozarządowych przestaje nazywać ujgurskich migrantów, którzy opuszczają Chiny i zaczyna mówić o ujgurskich uchodźcach, uciekających z Xinjiangu przed prześladowaniami.
W styczniu w chińskim internecie pojawiła się informacja, że władze zakazały muzułmańskim kobietom noszenia burek, osłaniających twarz, w miejscach publicznych. W serwisie Weibo (odpowiednik Twittera) pojawiły się zdjęcia tablic z Kaszgaru, na których widniały przekreślone islamskie stroje.
Z kolei w Karamay władze zabroniły kobietom w burkach, nikabach i hidżabach oraz mężczyznom z długimi brodami korzystania z komunikacji miejskiej. Od lat władze kontrolują także naukę Koranu w języku arabskim. Co więcej, nawet nauka języka ujgurskiego często nie jest mile widziana w instytucjach edukacyjnych Xinjiangu.
To wszystko stoi w kontraście z ludnością Hui, którzy są drugą muzułmańską grupą etniczną w Chinach, uznawaną przez Pekin za "bezpieczną", przez co nie mającą problemów z kultywowaniem religijnych tradycji. W Państwie Środka żyje ich ponad 10 milionów, głównie na północnym zachodzie kraju.
Przyjaciele z Turcji
Najbardziej bulwersującym ograniczeniem, narzucanym przez Pekin Ujgurom, jest zakazywanie postu w czasie Ramadanu. Uczniowie, nauczyciele i państwowi urzędnicy muszą dostosować się do państwowego rozporządzenia. Z kolei właściciele restauracji zostali w tym roku zmuszeni do otwarcia swoich lokali. Komunistyczna partia nie zamierzała uszanować religijnego obyczaju muzułmanów, który w czasie świętego miesiąca nakazuje im post od świtu do zmierzchu. - Polityka, która zakazuje religijnego postu jest prowokacją, która doprowadzi tylko do destabilizacji i konfliktu - oceniał ten ruch Dilxa Rexit, rzecznik Światowego Kongresu Ujgurów (WUC).
Sytuacja WUC dobrze oddaje chińskie podejście do kwestii Ujgurów. Chociaż Kongres nie ma żadnych powiązań z ETIM, Pekin jeszcze w 2003 roku uznał organizację za terrorystyczną, a jej prezesa oskarżył o "spiskowanie z separatystami i religijnymi ekstremistami w celu planowania ataków terrorystycznych". Z kolei organ prasowy partii komunistycznej, "Renmin Ribao" zarzucał WUC, że jest sponsorowane przez amerykański kongres.
Organizacje takie jak WUC nie mają racji bytu w Chinach i są zmuszone działać na emigracji. Coraz częściej także osoby mniej zaangażowane w kwestie ujgurskiej autonomii wybierają życie poza granicami Chin.
Głównym ich celem stała się Turcja. Kierunek wydaje się naturalny, zważywszy na wspólny rodowód etniczny. Reuters pisał niedawno o tureckich dyplomatach, którzy ułatwiają podróż ujgurskim uciekinierom, kompletując potrzebne dokumenty. Turecką opinię publiczną szczególnie oburzył zakaz Ramadanu, o którym rozpisywała się prasa. Z tego powodu dochodziło w całej Turcji do antychińskich protestów, palenia flag, a nawet ataków na turystów i chińskie biznesy. Również w tym samym czasie, w świetle medialnych reflektorów, władze w Ankarze powitały 174 ujgurskich uciekinierów. Ten gest szczególnie rozwścieczył Pekin.
O tym, że Ujgurzy mają być celem globalnej walki z terroryzmem mówił w poniedziałek na konferencji prasowej Hong Lei, rzecznik ministerstwa spraw zagranicznych Chin. Nazwał on terroryzm "powszechnym wyzwaniem, przed którym stoi cała ludzkość". Podkreślił, że w walce z nim świat "powinien porzucić podwójne standardy".
Wprawni obserwatorzy od razu zaznaczyli, że "podwójne standardy" dotyczyły właśnie Ujgurów oraz aktów przemocy w Chinach, które Pekin w przypisuje ETIM, na co w wielu przypadkach nie zgadzają się zachodni obserwatorzy. O podwójnych standardach w walce z terroryzmem mówił też chiński lider, Xi Jinping, na szczycie G20 w Ankarze. Na marginesie tego wydarzenia w podobnym tonie wypowiadał się także Wang Yi, minister spraw zagranicznych. - Chiny także są ofiarą terroryzmu i rozbicie ETIM powinno stać się ważną częścią międzynarodowego planu walki z terroryzmem - mówił szef MSZ w Ankarze.
Turecka stolica jest chyba jednak ostatnim miastem na świecie, w którym takie słowa mogłyby spotkać się jednogłośną aprobatą. A Turcja ostatnim krajem, który wsparłby chińską politykę w Xinjiangu, gdzie Pekin przy okazji walk z eterycznym ETIM, uderza w wielomilionową społeczność muzułmanów.
Chiński interes w Xinjiangu
Na przełomie września i października przez tydzień prowincję Xinjiang wizytował Yu Zhengsheng. Członek komisji stałej politbiura partii komunistycznej promował "stabilność i jedność" regionu przy okazji 60. rocznicy ustanowienia ujgurskiego regionu autonomicznego.
W jednym ze swoich wystąpień podkreślił, że problem bezpieczeństwa w Xinjiangu partia będzie równoważyła rozwojem ekonomicznym. Działacz zaznaczył, że kierownictwo partii w regionie się sprawdza, a w ciągu 60 lat rządów region bardzo się wzbogacił i ten trend będzie kontynuowany w przyszłości.
Co mógł mieć na myśli Yu, mówiąc o równoważeniu przy pomocy rozwoju ekonomicznego? Oczywiście, wielki projekt nowego jedwabnego szlaku, który ma powstać jako część inicjatywy "jeden pas, jedna droga", ogłoszonej w maju ubiegłego roku przez Xi Jinpinga. W jej ramach mają powstać handlowy szlak morski i infrastruktura lądowa, które połączą Chiny z Azją Centralną, Bliskim Wschodem, Afryką i Europą.
Na trasie nowego szlaku lądowego leży Xinjiang, którego separatystyczne nastroje burzą chiński plan. Pekin od lat sądzi, że problem rozwiąże surowa polityka bezpieczeństwa i ekonomiczny rozwój. Szkopuł w tym, że pierwsza część tego planu sprawia, że duża część ujgurskiej społeczności jeszcze mocniej utwierdza się w swoim separatyzmie. Tym bardziej, że wzrost ekonomiczny nie zawsze premiuje lokalne społeczności. Wraz z rozwojem inwestycji, do Xinjiangu napływają Chińczycy z głębi kontynentu, którzy często są bogatsi i cieszą się większymi wpływami. Podział ekonomiczny przebiega więc wzdłuż etnicznych linii i dodatkowo wzmacnia tendencje separatystyczne.
Wspomniany przykład chińskiej ludności Hui, wyznającej islam, pokazuje, że nie o religię chodzi Pekinowi. Chiny obawiają się przede wszystkim utraty kontroli nad terytorium, które w dodatku pełni ważną rolę w ich długofalowym projekcie. Ostatnie deklaracje nie wskazują na to, by Pekin złagodził kurs w Xinjiangu.
Chiny w zasięgu Państwa Islamskiego
Wiele wskazuje natomiast na to, że nasilenie się represji może okazać się obosiecznym orężem. Za zacieśnieniem kontroli pójść może głębsza radykalizacja wyizolowanej społeczności Ujgurów.
Według różnych szacunków, w szeregach Państwa Islamskiego walczy już około 300 Chińczyków. Przy okazji ubiegłorocznego Ramadanu, samozwańczy kalif Abu Bakr al-Bagdadi, w odezwie do swoich bojowników wymienił Chiny jako jedno z państw, które łamie prawa muzułmanów. Państwo Islamskie nie ukrywa zresztą, że chciałoby "uratować braci z całego świata, którzy na to czekają i wypatrują brygad" (słowa Bagdadiego).
W środę ISIS poinformowało, że zabiło Chińczyka, którego zdjęcia zostały we wrześniu opublikowane przez "Dabiq", periodyk ekstremistów, z dopiskiem "na sprzedaż". Władze Państwa Środka, zgodnie z odwieczną zasadą, nie zamierzały negocjować z terrorystami. Jeśli jednak równie nieprzejednane stanowisko w Xinjiangu nie przyniesie pożądanych skutków, cena, jaką przyjdzie zapłacić Chinom, może się okazać dużo wyższa.