Interwencja Rosji na Bliskim Wschodzie. O co naprawdę toczy się "gra o Syrię"?
W tle syryjskiego konfliktu leży poważny podtekst ekonomiczny, związany z przyszłymi potencjalnymi projektami dystrybucji surowców energetycznych z Zatoki Perskiej. Dzisiejsza "gra o Syrię" jest więc w istocie rozgrywką o dochody z wygranej w przyszłości. I Rosja postanowiła aktywnie włączyć się w tę rywalizację.
Podjęcie działań bojowych przez rosyjski kontyngent wojskowy, dyslokowany w Syrii, nie powinno budzić żadnego zdziwienia czy zaskoczenia, jest to bowiem logiczna konsekwencja całego rozwoju sytuacji wokół zaangażowania Federacji Rosyjskiej w Lewancie w ostatnich tygodniach. Od momentu, w którym Rosjanie zaczęli przerzucać w region syryjskiej Latakii swoje siły, głównie powietrzne, było oczywiste, że nie jest to operacja wyłącznie defensywna (tj. mająca na celu ochronę np. rosyjskich wojskowych instalacji morskich w Syrii) - jak to jeszcze pod koniec września naiwnie utrzymywała administracja USA.
Zaangażowanie i działania rosyjskie w Syrii można generalnie rozpatrywać na dwóch płaszczyznach - operacyjnej i strategicznej. Na obu tych poziomach akcja Moskwy poważnie zaskoczyła, a nawet wręcz zaszachowała pozostałych graczy, zainteresowanych rozwojem sytuacji w Lewancie i na Bliskim Wschodzie, i to zarówno tych regionalnych (Turcja, Arabia Saudyjska), jak i pozaregionalnych (USA, kraje europejskie).
Zdecydowane kroki podjęte w Syrii przez obecnych włodarzy Kremla pokrzyżowały plany i zamiary wielu mocarstw, tak względem przyszłości tego kraju, jak i całego regionu. Sprawia to, że operacja rosyjska stała się prawdziwym strategicznym przełomem, czynnikiem, który wywrócił do góry nogami status quo wokół szeroko ujmowanej kwestii syryjskiej. Z kolei na poziomie operacyjnym akcja Rosjan może okazać się czynnikiem, który po raz kolejny zmieni przebieg syryjskiej wojny, tym razem na korzyść reżimu.
Aspekt operacyjny
Aby w pełni zrozumieć uwarunkowania i możliwe skutki rosyjskiej interwencji w Syrii, warto podsumować to, co wiadomo na temat stanu i charakteru kontyngentu armii FR w Lewancie. Już na pierwszy rzut oka widać, że rosyjska grupa ekspedycyjna w Syrii dysponuje - w sensie militarnym - bardzo poważnym potencjałem bojowym. W istocie mamy do czynienia z ekwiwalentem kombinowanego (mieszanego) pułku lotniczego - jednostki szczebla operacyjnego uformowanej zgodnie z tradycyjnym schematem organizacyjnym rosyjskiego wojska. W skład tej ekspedycyjnej jednostki wchodzi zarówno część lotnicza, jak i rozbudowany komponent naziemny.
Ta pierwsza składa się z dwóch pełnych eskadr (każda po 12 maszyn): jednej złożonej z samolotów szturmowych Su-25SM, a drugiej - z samolotów szturmowo-bombowych Su-24M. W rosyjskiej bazie w Humaymim znalazły się także najnowocześniejsze samoloty bojowe, znajdujące się na wyposażeniu sił powietrznych FR - po jednym skrzydle (4 maszyny) wielozadaniowych samolotów bojowych Su-34 i Su-30SM. Warto tu zaznaczyć, że Su-34, które weszły do służby w linii dopiero w 2011 roku, nie były jeszcze dotychczas wykorzystywane w warunkach bojowych, zatem ich udział w walce w Syrii będzie dla Rosjan doskonałą sposobnością do sprawdzenia tych platform. Uzupełnieniem elementu lotniczego rosyjskiego kontyngentu jest co najmniej kilkanaście śmigłowców bojowych i wielozadaniowych (głównie typu Mi-24/35 oraz Mi-8), a także samolot rozpoznania i walki radioelektronicznej Ił-2 oraz kilkanaście dronów zwiadowczych.
Komponent lądowy to w pierwszym rzędzie obsługa i ochrona bazy (w tym siły obrony przeciwlotniczej pola walki), pododdziały zwiadu i rozpoznania elektronicznego i lotniczego, siły specjalne itd. To jednak również oddziały o zdecydowanie bardziej ofensywnym charakterze, w tym zwłaszcza wzmocniona samodzielna batalionowa grupa taktyczna (bojowa), oparta kadrowo i organizacyjnie o ekwiwalent batalionu piechoty morskiej, wyposażona w kilkadziesiąt transporterów opancerzonych (głównie BTR-82A) oraz co najmniej kilka czołgów (T-90?), a także bliżej niesprecyzowaną ilość sprzętu ciężkiego innych typów i rodzajów.
Wszystko to w sumie stanowi siłę militarną zdolną do przeprowadzania zmasowanych i potencjalnie efektywnych operacji bojowych, przede wszystkim o charakterze uderzeń powietrznych, także tych typu CAS (close air suport, bezpośrednie wsparcie powietrzne pola walki). Wynika to z faktu, iż dominującymi liczebnie w rosyjskim kontyngencie są samoloty szturmowe i szturmowo-bombowe (łącznie 24 maszyny). Szczególnie skuteczne w prowadzeniu operacji typu CAS (bo wręcz z definicji stworzone do takich działań) są zwłaszcza Su-25.
Umiejętne wykorzystanie tych platform może zatem w znaczący sposób wpłynąć na poprawę sytuacji operacyjnej syryjskich sił rządowych, walczących na ziemi zarówno z dżihadystami z Państwa Islamskiego czy Frontu al-Nusra, jak i rebeliantami. Pierwsze doniesienia z Syrii wskazują już, że rosyjskie szturmowce, współdziałając z syryjskimi maszynami typu Su-24 i oddziałami lądowymi, przyczyniły się do kilku lokalnych sukcesów sił rządowych (m.in. w regionie Palmyry i w prowincji Idlib).
To, co wielokrotnie - zwłaszcza w ostatnich miesiącach - czyniło nieefektywnymi syryjskie siły lojalistyczne (złożone z resztek armii, formacji paramilitarnych oraz oddziałów zagranicznych sprzymierzeńców Baszara al-Asada, jak libański Hezbollah czy irańscy i szyiccy "ochotnicy"), to brak dostatecznego wsparcia powietrznego. Syryjskie Arabskie Siły Powietrzne (SyAAF) są już, w piątym roku wojny, zaledwie cieniem potencjału, jaki miały przed jej wybuchem. Eksploatowane intensywnie na wielu kierunkach operacyjnych, pozbawione dużej części sprzętu, baz i doświadczonych pilotów - lotnictwo wojskowe Damaszku nie jest już w stanie skutecznie wesprzeć swych sił na lądzie. Tym samym aktywne zaangażowanie bojowe rosyjskiego lotnictwa z pewnością okaże się czynnikiem, który w krótkim czasie wpłynie na zmianę sytuacji operacyjnej na frontach konfliktu w Syrii, przyczyniając się do umocnienia pozycji rządu w Damaszku.
Póki co jest jeszcze za wcześnie, aby jednoznacznie określić, który z podmiotów walczących z rządem Syrii jest głównym celem rosyjskiej operacji. Jedno jest jak na razie pewne - wbrew alarmującym doniesieniom mediów zachodnich (i oczywiście syryjskiej opozycji) nie można stwierdzić z pełną odpowiedzialnością, że Rosjanie bombardują tylko i wyłącznie pozycje tzw. prozachodnich rebeliantów. Po kilku dniach trwania rosyjskiej operacji widać już, że naloty wymierzone są zarówno w formacje uznawane na Zachodzie za opozycyjne (choć złożone głównie z islamistów), jak też w pozycje dżihadystów z Państwa Islamskiego i Frontu al-Nusra (czyli w istocie Al-Kaidy).
Wspólnym mianownikiem rosyjskich ataków, szczególnie tych typu CAS, jest jednak ich taktyczna (punktowa) użyteczność dla oddziałów rządowych walczących na ziemi. Jeśli spojrzeć na mapę, geograficzny rozkład miejsc, w których Rosjanie dokonali swych uderzeń w ramach wsparcia dla sił lądowych, daje dość klarowny obraz. To w większości te rejony Syrii, które znajdują się generalnie w posiadaniu reżimu, ale gdzie, niczym ciernie w boku Damaszku, wciąż jednak istnieją pojedyncze enklawy opanowane przez przeciwników Asada. To także te północno-wschodnie rejony prowincji Latakia (matecznika Alawitów), graniczące z prowincją Idlib, które w ostatnich miesiącach zajęte zostały przez islamistów z Armii Podboju (Dżai’sz al-Fatah), sojuszu grup dżihadystycznych skupionego wokół Frontu al-Nusra. Rozpoczęta tam niedawno kontrofensywa lojalistów, mająca na celu wypchnięcie dżihadystów z zajętych przez nich terenów, wymaga intensywnego wsparcia z powietrza.
Rozmieszczone w Syrii siły powietrzne Rosji planują wykonywanie do 20 nalotów dziennie. To bardzo ambitny plan, biorąc pod uwagę warunki klimatyczne i geograficzne, w jakich toczy się operacja, jak również relatywną szczupłość rosyjskiego kontyngentu. A także - jakby na to nie patrzeć - brak doświadczeń dzisiejszej armii Federacji Rosyjskiej w tego typu działaniach "zamorskich", generujących zupełnie nowe, i to całkiem spore, wyzwania logistyczne (jak choćby kwestie płynnego zaopatrzenia kontyngentu w części zamienne, amunicję, paliwo itd.).
Osobną kwestią, niemożliwą obecnie do oszacowania i zbadania, pozostają koszty działań ekspedycyjnych rosyjskiej grupy bojowej w Syrii. Jak dotąd jednak pierwsze dni akcji sił FR w Syrii potwierdzają, że Rosjanie są w stanie osiągnąć i utrzymywać zakładane tempo działań. W tym kontekście warto przypomnieć, że "koalicja chętnych" do walki z kalifatem, powstała w 2014 roku wokół Stanów Zjednoczonych, prowadziła swoje działania powietrzne w podobnym tempie tylko w ciągu pierwszych kilkunastu dni operacji "Inherent Resolve", a i to skupiając się głównie na obszarze Iraku. Ciekawe będzie zatem w tym kontekście, jak długo tak ambitne tempo działań bojowych zdołają utrzymać Rosjanie.
Co ciekawe, od końca września koalicja "amerykańska" znacząco zmniejszyła (i tak dotychczas niezbyt intensywną) skalę swych działań na terytorium Syrii. Obecnie samoloty koalicji dokonują tam zaledwie 1-2 nalotów na dobę. Inną sprawą jest, że cele atakowane w ostatnim czasie w Syrii przez maszyny tej koalicji położone są wyłącznie w północnej i wschodniej części tego kraju. A Rosjanie operują z kolei przede wszystkim w zachodniej i centralnej części kraju.
Aspekt strategiczny
Angażując się bezpośrednio w działania militarne w Syrii, Moskwa konsekwentnie i planowo kontynuuje realizację swej strategii wsparcia prezydenta Baszira al-Asada i obrony jego władzy w Damaszku. Przy okazji niejako realizować będzie także cel, który Kreml propagandowo przedstawia jako główne zadanie operacji w Syrii - czyli walkę z terrorystami, szczególnie z Państwa Islamskiego. Nie należy mieć jednak złudzeń - walka z terroryzmem islamskim jako takim nie jest czymś, co szczególnie interesuje Rosjan na Bliskim Wschodzie.
Chyba, że rosyjskiemu wywiadowi uda się (a źródła w Moskwie twierdzą, że takie próby są podejmowane od dawna) uzyskać "namiary" na walczących w Syrii po stronie Al-Kaidy bojowników wywodzących się m.in. z rosyjskiego Kaukazu. Ich liczba szacowana bywa nawet na ok. 1,5 tys. zaprawionych w walkach bojowników, i bez wątpienia to oni stanowią potencjalnie największe islamistyczne zagrożenie dla Federacji Rosyjskiej, gdyby zechcieli kiedyś powrócić z Lewantu w swe ojczyste strony. Zgrupowani głównie z szeregach organizacji Armia Emigrantów i Pomocników (Dżai’sz al-Muhadżiri’in wal-Ansar), oficjalnie ogłosili niedawno swoje przyłączenie do Frontu al-Nusra.
Co ciekawe, szeregi Al-Kaidy w Syrii zasiliły również ostatnio dwa inne ugrupowania, złożone z ekstremistów islamskich pochodzących z obszaru dawnego ZSRR: uzbecka w większości Brygada Monoteizmu i Świętej Wojny (Katibat al-Tau’hid wal Dżiha’ad) oraz niewielkie, ale potencjalnie niezwykle niebezpieczne dla Rosjan (i dla Ukraińców) tzw. Stowarzyszenie Krymskie (Al-Dżamia’at al-Krimi’a), w skład którego wchodzą zradykalizowani krymscy Tatarzy.
Na razie dla Moskwy najbardziej liczą się jednak krótkookresowe cele i korzyści strategiczne. Wśród nich najważniejszy to oczywiście utrzymanie u władzy Asada (lub - w najgorszym wypadku - jego obozu politycznego jako takiego). Operacja rosyjska w Syrii pokrzyżowała również plany i strategie innych mocarstw, tak regionalnych, jak i pozaregionalnych. Szczególnie sfrustrowani są Turcy i Saudyjczycy, zgodnie uważający reżim Asada za największe zło w regionie. Ankara może chyba na dłużej pożegnać się z forsowaną przez siebie od dawna koncepcją ustanowienia nad Syrią (bądź jej częścią) strefy zakazu lotów dla SyAAF, czy też wydzielenia po stronie syryjskiej strefy buforowej wzdłuż części granicy z Turcją.
Z kolei Rijad znalazł się, dość nagle, nieoczekiwanie i zupełnie niechcący, w sytuacji faktycznego pośredniego konfliktu ("proxy war") z Moskwą na obszarze Syrii, jako że finansowane, szkolone i wspierane przez Saudów formacje tzw. umiarkowanych islamskich rebeliantów są jednym z głównych celów rosyjskich ataków. Całkowicie zmienia to sytuację strategiczną Królestwa Saudów i z pewnością wpłynie na jego politykę międzynarodową, także względem Rosji.
W podobnej co Arabia Saudyjska sytuacji geopolitycznej znaleźli się Amerykanie. Kreml po raz kolejny zagrał Waszyngtonowi na nosie, wchodząc z butami na podwórko uznawane w USA za swoje. Nawet jeśli informacje o rosyjskich nalotach na obozy treningowe syryjskiej "demokratycznej" opozycji, prowadzone przez CIA, uznać za czystą propagandę, to i tak możliwości działania Amerykanów w Syrii gwałtownie się skurczyły w wyniku rosyjskiej operacji. Doskonale obrazują to przytoczone wcześniej dane dotyczące aktualnej skali i zasięgu działań w Syrii sił powietrznych z amerykańskiej koalicji.
Trudno przewidzieć, jak potoczą się dalsze wydarzenia wokół kwestii syryjskiej. Jak na razie jednak Moskwa skutecznie zagwarantowała już sobie udział w wielkiej bliskowschodniej grze geopolitycznej. Grze, która w tle ma poważny podtekst ekonomiczny, związany ze zmieniającymi się szybko rynkami naftowo-gazowymi i szlakami dystrybucji tych surowców.
Lewant - rozumiany tu szeroko, włącznie z Turcją, Kurdystanem i Jordanią - leży w kluczowej części Bliskiego Wschodu, stanowiąc jego "serce". Jakiekolwiek przyszłe, odważne (dziś uchodzące nawet za political-fiction) projekty transportowe surowców energetycznych z regionu Zatoki Perskiej (a zwłaszcza Iranu, mającego szansę na otwarcie na świat po zawarciu porozumienia nuklearnego z Zachodem) ku Europie, muszą zawierać plan polityczny względem regionu Lewantu.
Dzisiejsza "gra o Syrię" jest więc w istocie rozgrywką o przyszłe (i to raczej w dalekiej przyszłości) dochody z wygranej. A żeby móc wygrać, trzeba grać - Kreml nie zamierza zatem zasypiać gruszek w popiele i podejmuje tę skomplikowaną rozgrywkę już dzisiaj.