Instytut Sobieskiego, sukces i początek końca? Po wyborach "wyssano z niego wszystkie siły"
• Instytut Sobieskiego przez lata był zapleczem intelektualnym PiS
• Organizacja przygotowywała strategie i programy dla partii
• Teraz Instytut dostarcza pomysły i kadry rządowi Beaty Szydło
• Stamtąd do rządu trafił m.in. Paweł Szałamacha czy Piotr Gliński
• Jednak ostatnie sukcesy mogą okazać się początkiem końca Instytutu
"Nasz instytut jest niezależną organizacją pozarządową, tworzącą idee i programy dla życia publicznego. Misja naszej fundacji brzmi: tworzymy ideę dla Polski" - napisali w 2004 r. w dokumentach założycielskich, czterej fundatorzy, którzy postawili sobie za cel upowszechnianie i ochronę wolności, praw człowieka, swobód gospodarczych. A także wspomaganie rozwoju gospodarczego, wspólnot i społeczności lokalnych, nauki, edukacji, oświaty, wychowania, porządku, bezpieczeństwa publicznego, przeciwdziałanie patologii. Chcieli podtrzymywać tradycję narodową, pielęgnować polskość i rozwijać świadomość narodową.
Fundatorzy zobowiązali się też wnieść fundusz założycielski w wysokości 20 tys. zł. I były to najlepiej zainwestowane przez nich pieniądze, które 11 lat później pozwoliły ludziom związanym z Instytutem wejść do rządu i stać się jego intelektualnym zapleczem.
Stymulując debatę publiczną
Było ich czterech. Dwóch biznesmenów: Marek Borzestowski (założyciel Wirtualnej Polski) i Mirosław Gruszka. I dwóch prawników - Ryszard Sowiński i Paweł Szałamacha. To oni zarejestrowali w sądzie fundację Instytut Sobieskiego (IS). Jej oficjalnym adresem było wtedy warszawskie mieszkanie Pawła Szałamachy przy ulicy Litewskiej. On też stał się mózgiem tego pierwszego prawicowego think tanku. Szałamacha pochodził z Poznania, miał 36 lat, był po pierwszej fascynacji pomysłami Korwin-Mikkego i jego UPR. Udało mu się zgromadzić wokół siebie ponad 20 ekonomistów, politologów, prawników, inżynierów, historyków, a nawet biologów. To oni stworzyli think tank.
- Instytut Sobieskiego jest fabryką idei. To pozarządowa instytucja będąca pomostem pomiędzy nauką, polityką, światem gospodarki, mediami i obywatelami. Instytut prowadzi badania i na ich podstawie proponuje zalecenia dotyczące konkretnej polityki, stymuluje debatę publiczną - tłumaczył wtedy Szałamacha.
Jeden z pierwszych raportów dotyczył rynku pracy. Był bardzo liberalny. Eksperci IS domagali się w nim obniżenia VAT, składek na ZUS, likwidacji podatku dochodowego i zastąpienia go jednolitym podatkiem od funduszu płac.
Początkowo Instytut wcale nie miał być zapleczem PiS. Jednak w 2005 r. Prawo i Sprawiedliwość wygrało jednocześnie wybory prezydenckie oraz parlamentarne i potrzebowało ekspertów. W ten sposób prezes Instytutu Sobieskiego został wciągnięty do rządu Marcinkiewicza. Aż do przegranych przez PiS wyborów w 2007 roku, Szałamacha pełnił w nim funkcję wiceministra skarbu, odpowiedzialnego za sektor finansowy. W tym czasie w fundacji zastępował go Sergiusz Trzeciak, specjalista od marketingu politycznego.
Zbliżenie z PiS
- Problem polegał na tym, że po powrocie z rządu Paweł (Szałamacha) postanowił związać Instytut z PiS - tłumaczy jeden z ówczesnych członków zarządu IS.
Między 2007 i 2008 rokiem następuje zbliżenie między Instytutem Sobieskiego a PiS. Inicjatorką i orędowniczką tego mariażu jest posłanka Aleksandra Natalli-Świat. Zna się na ekonomii i prezes Kaczyński ufa jej wyborom.
Ten bliski związek z PiS nie podoba jednemu z fundatorów - Markowi Borzestowskiemu, który uznał, że nie można instytucji eksperckiej wiązać z jedną partią, bo utraci się w ten sposób wiarygodność.
Protestując przeciwko upolitycznianiu IS Borzestowski zrzekł się członkostwa w radzie Instytutu i tytułu eksperta. W dokumentach rejestrowych fundacji można przeczytać jego list, w którym domaga natychmiastowego usunięcia swojego nazwiska ze stron internetowych IS.
Po katastrofie smoleńskiej w 2010 r. następuje jeszcze bliższa współpraca PiS z Instytutem i zostaje mu przypięta łatka pisowskiego think tanku.
- Robiliśmy dużo, żeby stać się zapleczem intelektualnym partii i był to długi proces, by taką pozycję zdobyć - opowiada jeden ze współtwórców sukcesu IS. - Wcześniej, ze względu na staroświeckość prezesa Kaczyńskiego, program partii powstawał na łapu-capu. Znajdowali jakiegoś zaprzyjaźnionego eksperta, prosili, by coś napisał, a potem ktoś z PiS sklejał to w całość. Tak powstawał program PiS. Nie zawsze miało to ręce i nogi. My to zmieniliśmy. Po kilku latach współpracy wychodziliśmy sobie u prezesa Kaczyńskiego zaufanie i pozwolił nam wziąć tę sprawę we własne ręce. Program został przez nas napisany, ale nie został przez partię przyjęty. Może był dla nich za nowoczesny? Ale wiele jego elementów pojawia się dziś w koncepcjach PiS - mówi.
- Nikt z nas nie chciał się zapisywać do PiS, ale dzięki nim mieliśmy możliwość czynienia unikatowych rzeczy, których nie moglibyśmy robić, nawet, gdybyśmy byli posłami PiS - tłumaczy jeden z ekspertów. - Spotykałem się z Kaczyńskim 10-15 razy w roku, kiedy statystyczny poseł ma taką możliwość raz na rok. Traktowałem to jako próbę zaszczepienia mu naszej wizji świata. Czasem z czymś udało mi się przebić - dodaje.
Wielka Polska
Najważniejszym przedsięwzięciem realizowanym przez Instytut Sobieskiego jest coroczna konferencja Polska - Wielki Projekt. To tu politycy PiS spotykają się z przyjaznymi im ekspertami. W pierwszym rzędzie siedzi często Jarosław Kaczyński.
W dyskusjach, które toczą się jednocześnie w kilku miastach w Polsce, wykuwają się zręby programu. Przy okazji kongresu pojawiają się nowe twarze i nowe idee. W taki sposób, na jednym z pierwszych kongresów pojawił się socjolog Piotr Gliński. Poznał się wtedy bliżej z Jarosławem Kaczyńskim, co zaowocowało wkrótce jego nominacją na funkcję premiera technicznego rządu.
W tym samym czasie Instytut przygarnia do siebie Witolda Waszczykowskiego, który po zwycięstwie Bronisława Komorowskiego w 2010 r. musi pożegnać się ze stanowiskiem w prezydenckim Biurze Bezpieczeństwa Narodowego. Staje się on natychmiast ważnym ekspertem od spraw międzynarodowych. Wiąże się z nim również Beata Szydło.
- To nie jest kuźnia polityków - tłumaczy jeden z członków zarządu. - Staraliśmy się stworzyć własne środowisko, ale też nie zrywać kontaktów z innymi. Spotykaliśmy się często z ludźmi intelektualnie od nas odległymi. To było świadome budowanie pomostów, bo bardzo nam zależało, żeby różni eksperci znali się miedzy sobą i wymieniali opinie - dodaje.
Dla młodych naukowców był ważnym elementem w CV i przystankiem do dalszej kariery.
- Instytut był dla mnie znakomitą okazją do krytycznej wymiany poglądów z ekspertami z innych branż niż moja - mówi Jakub Kumoch, który jeszcze dwa lata temu zajmował się w Sobieskim polityką zagraniczną, a dziś jest ekspertem Misji Obserwacji Wyborów UE i członkiem Narodowej Rady Rozwoju przy Prezydencie RP. - Szczególnie wzbogacające były zamknięte spotkania, na które zapraszano ekspertów z poszczególnych dziedzin. Instytutowi przyświecała bardzo wyraźna idea przyspieszenia modernizacji państwa - podkreśla.
Instytut wsparcia
Już wtedy pojawiał się szereg sprzeczności między PiS a ekspertami. Dotyczyły one tego, jak ta modernizacja powinna wyglądać. Eksperci uważali, że należy wydłużać wiek emerytalny, politycy PiS - wręcz przeciwnie. Jedni byli za gospodarką rynkową, drudzy za interwencjonizmem państwa.
Jedno się jednak nie zmieniało. Mimo różnic programowych PiS mocno wspierał fundację finansowo. Sama organizacja kongresu Polska - Wielki Projekt kosztowała pół miliona złotych. Kolejne 200 tys. zł rocznie partia przeznacza na ekspertyzy zlecane w Sobieskim.
W 2011 r. posłem Prawa i Sprawiedliwości zostaje szef Instytutu Sobieskiego Paweł Szałamacha. Zawiesza swoją działalność w fundacji, ale cały czas dyskretnie ją kontroluje. Wtedy po raz pierwszy pojawiają się pytania, czy eksperci z Sobieskiego wejdą do polityki, czy będą wspierać PiS, czy staną się filarem rządu, jeśli kiedykolwiek on powstanie?
- Przejęcie władzy przygniecie partię - przewiduje już wtedy Jan Staniłko z zarządu Instytutu. Jego zdaniem PiS ma na tyle słabe kadry, że jeśli nie otworzy się na nowe środowiska, to nie poradzi sobie z rządzeniem, a wtedy ktoś im będzie musiał pomóc. Staniłko mówi w wywiadach, że nie wyklucza kadrowego wsparcia dla PiS, bo innego wyjścia nie będzie.
Desant Sobieskiego
Wizja Jana Staniłki realizuje się właśnie teraz. Ludzie związani z Instytutem Sobieskiego obsadzają dziś najważniejsze instytucje w państwie. Jego założyciel Paweł Szałamacha został ministrem finansów, były prezes Paweł Soloch - szefem Biura Bezpieczeństwa Narodowego w kancelarii prezydenta, eksperci: Piotr Gliński - wicepremierem, Witold Waszczykowski - ministrem spraw zagranicznych, a Leszek Skiba - wiceministrem finansów. A proces zasysania kolejnych ekspertów nie został jeszcze zakończony. Fundacja przypomina dziś wielki rezerwuar kadr i idei, z którego garściami czerpie dziś rząd Beaty Szydło i partia rządząca.
Pomysły opodatkowania transakcji bankowych czy sklepów wielkopowierzchniowych, które są dzisiaj niesione na sztandarach PiS, wiele lat temu zostały przygotowane w Instytucie Sobieskiego. Podobnie jak pomysł likwidacji Otwartych Funduszy Emerytalnych.
- To chyba dobrze, że wchodzicie do rządu, bo będziecie mogli zrealizować teraz swoje pomysły? - pytam eksperta J., związanego z Instytutem.
- Nie wiadomo. Ten rząd nie zalewa nas projektami ustaw. A te, które były zapowiadane, są źle przygotowane. Podatek bankowy został zredukowany o trzy czwarte, bo autor projektu ustawy nie znał się na rynku kapitałowym, a podatek od sklepów wielkopowierzchniowych uderza w polskich właścicieli, zamiast ich chronić - odpowiada J.
Jest jeszcze jedno niebezpieczeństwo, o którym wspomina ekspert J. Twierdzi on, że obecny, niebywały sukces Instytutu Sobieskiego, dający dziś możliwość realizacji wypracowywanych przez lata koncepcji, może się szybko okazać gwoździem do trumny samej fundacji.
- Wszystkie siły zostały z nas wyssane - mówi J. - Wiedzieliśmy, że istnieje takie ryzyko, ale nie udało nam się zbudować kośćca, który utrzyma organizację po utracie potencjału, gdy wyciągną nas do władzy - dodaje.