Inne kraje też ignorują wyroki unijnego Trybunału. Ale Polska ryzykuje dużo więcej
Premier Morawiecki ma rację mówiąc, że wiele państw Unii nie wykonuje wyroków unijnego Trybunału. Jednak przykłady te nijak się mają do zapowiadanego przez Jarosława Gowina zignorowania wyroku w sprawie ustawy o Sądzie Najwyższym. - To byłaby kompletna aberracja. Takiego przypadku jeszcze nie było - ocenia prof. Robert Grzeszczak.
Wicepremier Jarosław Gowin zasugerował w poniedziałek, że Polska może zignorować decyzję unijnego Trybunału w sprawie zgodności ustawy o Sądzie Najwyższym z prawem unijnym, czym wywołał i spekulacje o Polexicie. Czy taki scenariusz jest prawdopodobny? Odpowiadając w poniedziałek na to pytanie premier Mateusz Morawiecki stwierdził, że nie, wskazując przy tym, że przed TSUE toczy się mnóstwo postępowań o niewykonywanie wyroków. I miał rację - ale tylko cześciowo. Bo choć problemów z wykonywaniem unijnego prawa jest wiele, żaden przypadek nie miałby takich konsekwencji jak w przypadku otwartego buntu ze strony polskich władz.
Jak państwa migają się od zobowiązań
Przypadków, kiedy państwa członkowskie nie realizują postanowień Trybunału nie brakuje. I nie trzeba ich długo szukać. Zaledwie miesiąc temu Trybunał nałożył na Hiszpanię karę w wysokości 12 milionów euro za zwłokę we wdrożeniu dyrektywy dotyczącej oczyszczania ścieków. Już w 2011 roku sąd uznał, że Hiszpania nie wypełniała dyrektywy i nakazał niezwłoczne wypełnienie zobowiązań. Madryt do dziś tego nie zrobił. I jeśli nadal będzie zwlekać, zapłaci poza karą 12 milionów będzie płacić dodatkowe 11 milionów za każde dodatkowe pół roku.
Ta sprawa to niemal klasyczny przykład sytuacji, w której dochodzi do niewykonywania wyroków TSUE. Chodzi o częściowe niedostosowanie się do decyzji lub przeciąganie wdrażania unijnych dyrektyw. Jednym z rekordzistów jest tu Francja, która karana była kilkakrotnie. W 2005 roku została zobligowana do zapłacenia 20 milionów euro za brak wykonania wyroku z 1991 roku (!) w sprawie regulacji dotyczących rozmiaru ryb dozwolonych do sprzedaży. Dodatkowo wlepiono jej 57 milionów euro za każde następne pół roku zwłoki.
Niektóre państwa wykazują się większym sprytem. Przykładem jest Portugalia, która w 2011 roku odmówiła zapłaty kary za zignorowanie wyroku TSUE z 2009 roku, argumentując że poczyniła zmiany w swoim prawie. Komisja Europejska co prawda uznała je za niewystarczające, ale ponieważ Portugalia podjęła jakieś działania, musiała składać nową skargę to Trybunału.
- Państwa mistyfikują, "oszukują", grają na zwłokę, ale prędzej czy później podporządkowują się prawu - mówi WP prof. Robert Grzeszczak, specjalista od prawa europejskiego z UW.
Sprawa Polski jest nieporównywalna
Jak na tym tle wygląda sprawa polskiej ustawy o Sądzie Najwyższym? Według eksperta, różnica jest fundamentalna, bo o chodzi o podejście do prawa.
- W państwie prawa władza publiczna nie może po prostu z góry powiedzieć, że nie zaakceptuje wyroku sądu. To jest nie do zaakceptowania w żadnym cywilizowanym państwie, gdzie funkcjonują reguły prawa. Bo jeśli przyjmiemy taką postawę, co stoi na przeszkodzie Kowalskiemu, który uzna, że nie będzie respektował wyroków? - pyta retorycznie ekspert.
Podobnego zdania jest profesor Laurent Pech z Uniwersytetu Middlesex w Londynie.
- To, co w tej sprawie jest bezprecedensowe to fakt, że mamy rząd, który w otwarty i wyzywający sposób buntuje się przeciwko Trybunałowi jeszcze przed wydaniem ewentualnej decyzji. Nie przypominam sobie żadnego innego przypadku tak aroganckiej próby uzurpacji sobie roli TSUE i próby go zastraszenia - mówi w rozmowie z WP Pech. - Chodzi też o przedmiot sprawy oraz kontekst toczącej się procedury artykułu 7 - dodaje.
Jak zauważa Grzeszczak, sytuacje, o których mówił Morawiecki to najczęściej takie, gdzie Trybunał nakazuje zmianę praktyki administracyjnej lub prawa, często w technicznych kwestiach, a państwa z różnych przyczyn opóźniają dostosowanie się do niego.
- Robią to na przykład dlatego, że nie chciały przed wyborami zmieniać regulacji ochrony środowiska, kalkulując, że bardziej opłacać się im będzie zapłacić karę. Albo, jak było w przypadku Grecji i kwestii śmieci, z powodu chaosu nie były w stanie tego zrobić - tłumaczy prof. Robert Grzeszczak. - Te sprawy dotyczą prawa materialnego. W przypadku Polski mamy jednak do czynienia ze sprawami ustrojowymi. To zupełnie inny, cięższy kaliber - dodaje.
Ale to niejedyna różnica, która oddziela sprawę Polski od innych. Inny jest też tryb rozpatrywania sprawy. W opisanych wyżej przypadkach z innych krajów, ignornowane orzeczenia TSUE są wynikiem skarg ze strony Komisji Europejskiej na niedostosowanie się do prawa unijnego. Tymczasem w sprawie Polski, TSUE obecnie zajmuje się bowiem odpowiedzią na pytanie polskiego Sądu Najwyższego dotyczące tego, jak interpretować unijne prawo. Co to oznacza? W teorii adresatem odpowiedzi Trybunału będzie nie polski rząd, lecz polskie sądy, które otrzymają wiążące wytyczne co do tego, jak powinny stosować ustawę o Sądzie Najwyższym.
- Wyrok będzie oznaczać, że sądy nie będą stosowały przepisów, które są niezgodne z prawem unijnym i zamiast prawa krajowego będą stosować zasady unijnego. Ale to stan przejściowy, bo potem piłka jest po stronie rządu, który powinien przygotować nową ustawę - wyjaśnia Grzeszczak.
Kosztowne konsekwencje rebelii
Co się stanie, jeśli rząd tego nie zrobi, a nowy, "oczyszczony" Sąd Najwyższy zignoruje wykładnię TSUE? Tu - przynajmniej na początku - nie ma mowy o karach finansowych. Ale konsekwencje mogą być jeszcze bardziej poważne. W Polsce może zapanować kompletny chaos prawny. W Europie pozycja Polski stanie się wielką niewiadomą.
- To już będzie tak ordynarne lekceważenie prawa unijnego, że trudno przewidzieć, czym to się zakończy. Takiej aberracji prawnej jeszcze nie było. Jeśli Polska nie tylko nie uzna orzecznictwa TSUE, ale i nie będzie płacić kar zarządzanych po wnoszonych przez Komisję skargach, możliwe będzie zajęcie unijnych funduszy. Nie mówiąc już o możliwości "przeciągnięcia" artykułu 7 i unijnych sankcji - wylicza Grzeszczak. - Ten proces oczywiście może zająć kilka lat. Ale jest nieuchronny i prędzej czy później ktoś będzie musiał za to zapłacić i po tym posprzątać - dodaje.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl