Immunitet nie ochroni sumienia Jacka Kurskiego
27 osób nie mogło w Wirtualnej Polsce przeczytać o tym, co w poniedziałek spotkało eurodeputowanego Kurskiego w Olsztynie. Nie przeczytali - bo w czasie ostatniego weekendu wydarzyło się 274 wypadków drogowych. Te 27 osób to właśnie ofiary śmiertelne. Rodzice, dzieci, małżonkowie, dziadkowie i babcie. Zapłoną znicze, przybędzie krzyży. Kto zapłacze, jeśli w wypadku zginie słynny z nonszalanckiego traktowania przepisów drogowych europoseł Jacek Kurski?
07.10.2009 | aktual.: 08.10.2009 17:04
W Polsce nie jest łatwo przestrzegać przepisów na drodze. Bo i drogi nie są "frontem do użytkowników". Jak nie dziurawe i nierówne, to oznakowane sprzecznymi ze sobą znakami. I grzech główny: ci, co drogi projektują i oznakowują nierzadko wolą dmuchać na zimne i stawiać ograniczenia, zamiast pomyśleć nad zwiększeniem bezpieczeństwa, a przy okazji płynności ruchu.
Hitem stał się znak A-11 "nierówna droga" (tzw. "stanik"), bo łatwiej go postawić - w towarzystwie ograniczenia prędkości - niż zrobić remont. A fotoradar, który kosztuje 150 tys. zł zwraca się gminie w ciągu trzech miesięcy i dlatego tych urządzeń ciągle przybywa; w rękach samorządów jest ich już więcej, niż ma policja. Łatwiej karać, niż zapobiegać, więc wymierza się mandaty, sadząc sążniste przemowy o zwiększaniu bezpieczeństwa. Tymczasem kierowcy przyłapani na wykroczeniu czują się jak Bogu ducha winna ofiara polowania, a nie jak ktoś, kto nieodpowiedzialnym zachowaniem mógł spowodować ludzki dramat.
Polują - to znaczy, że trzeba się bronić. Mignąć światłami, ostrzegając kogoś - być może kompletnie pijanego - o policji z "suszarką". Ostrzec przez CB o nieoznakowanej "megance" z wideorejestratorem. Zamalować tablice jednym z cudownych specyfików polaryzujących światło. Każdy sposób jest dobry. Również pokazanie legitymacji europosła. Wstydu nie ma, bo jest przyzwolenie społeczne na łamanie przepisów. Który z kierowców z czystym sumieniem może powiedzieć, że trzypasmową ulicą Puławską w Warszawie jechałby z dozwoloną prędkością 50 km/h i dałby się wyprzedzić nie tylko radiowozom z Ośrodka Szkolenia Policji w Piasecznie, ale wszystkim innym samochodom? To tylko przykład; podobnych nie brakuje w każdym mieście.
Wstydź się, europośle
Na poczucie wstydu liczyła bawarska policja, kiedy poinformowała o tym, że w sierpniu jeden z polskich eurodeputowanych cofał na autostradzie i "zgodnie z międzynarodowym prawem" uniknął mandatu pokazując paszport dyplomatyczny. Nie podano nazwiska, ale szybko okazało się że to europoseł PO Sławomir Nitras. Wstyd? Europoseł przyznał, że popełnił wykroczenie, ale - jak mówił - nie stworzył żadnego zagrożenia. W dodatku córeczka płakała, bo chciała do toalety, a był korek. A więc "dobry ojciec" usprawiedliwiony. Wstydzić się mogą wyborcy.
Inną linię obrony obrał b. poseł PiS Marek Łatas, w marcu 2009 r. przyłapany z 0,7 promila alkoholu w wydychanym powietrzu przez policję w Chęcinach w woj. świętokrzyskim. Mówił, że poprzedniego dnia wypił dwa drinki, potem sugerował, że na wynik mogły mieć wpływ zjedzone jabłka i cukrzyca (eksperci zapewniają, że jedzenie owoców ani cukrzyca nie wpływają na wskazania alkomatu). Poseł dał się jednak policjantom zbadać i nie zasłaniał immunitetem. - Nie spowodowałem żadnej kolizji ani wypadku. Ale teraz czuje się z tym wszystkim źle. Poddam się karze. Zapewniam, że więcej nie zrobię czegoś podobnego - tłumaczył.
Przypadki Jacka Kurskiego
Europoseł PiS Jacek Kurski na rogatkach Olsztyna pruł, jak pokazał wideorejestrator, 109 km/h choć wolno było 70 km/h. Jedyne, co mogli zrobić policjanci, to zwrócić mu uwagę, by w przyszłości przestrzegał przepisów. - Jak się człowiek śpieszy, to czasem przekroczy prędkość - tłumaczył Kurski, nie wstydząc się zupełnie, że plecie szkodliwe głupoty. Szkodliwe, bo umacniają kierowcę Kowalskiego w przekonaniu, że on też może przekroczyć, podobnie jak uczynił to kierowca Kurski.
Duch prawa okazał się dla europosła mało ważny; immunitet wprowadzano przecież nie z myślą o ochronie sprawców wykroczeń drogowych, a ze szlachetniejszych pobudek: dla obrony niezawisłości posłów, senatorów, sędziów, prokuratorów i niektórych urzędników.
O ograniczeniu tego przywileju wciąż wiele się w sejmie mówi. To właśnie przypadek posła Kurskiego sprowokował marszałka Komorowskiego do wygłoszenia opinii, że immunitet nie powinien chronić parlamentarzystów w sytuacjach nie mających nic z polityką wspólnego. Co by się stało, gdyby pośpiech posła skończył się śmiercią lub kalectwem innej osoby? Kilka lat temu głośno było o kobiecie, poważnie rannej w wypadku, który spowodował sędzia, potem minister sprawiedliwości Marek Sadowski. Dopiero kilka lat później po długiej batalii prawnej (sprawa oparła się nawet o Sąd Najwyższy) były już minister został skazany - na karę w zawieszeniu. I wciąż - również w trakcie kasacji - próbował chronić się rozważaniem, czy uchylenie mu immunitetu było zgodne z prawem.
Europoseł Kurski śpieszył się bardzo. Zwrócenie uwagi przez policjantów niewiele dało, bo już w samym Olsztynie - jak zauważyli dziennikarze - nieprawidłowo zaparkował auto i nie opłacił miejsca w płatnej strefie parkowania.
Media przypomniały o innym incydencie z listopada ubiegłego roku, gdy poseł (wówczas jeszcze) jadąc na światłach awaryjnych "podłączył się" do policyjnego konwoju, przewożącego więźnia, by szybciej pokonać trasę. Zatrzymała go dopiero policyjna blokada, bo nieświadomi poselskiego towarzystwa funkcjonariusze z konwoju zawiadomili kolegów, że śledzi ich jakiś samochód i może to być próba odbicia więźnia. I wówczas Jacek Kurski wzruszał ramionami: - Dobrze się jechało - mówił. Konsekwencje? Sejmowa komisja etyki poselskiej nie ukarała posła nawet upomnieniem; Jacek Kurski obłożył się dobrowolnie wpłatą 500 zł na konto Fundacji Na Rzecz Ofiar Wypadków Komunikacyjnych i Bezpieczeństwa, uznając, że zrobił policji pewien kłopot.
Tym razem - przekonując o tym, że nie zwykł zasłaniać się immunitetem - bez żenady ujawnił, że dwa dni wcześniej ukarany został 350-złotowym mandatem za przekroczenie ciągłej linii.
Choroba wściekłych kierowców
Europoseł Kurski szkodzi. Jak każdy, kto przekracza ciągłą linię, wymusza pierwszeństwo, "mieści się" na żółtym świetle, gna stówą przy ograniczeniu do czterdziestu lub w inny sposób łamie przepisy Kodeksu drogowego. Kilka lat temu ukuto pojęcie "choroby wściekłych kierowców", która polega na frustracji, powodowanej poczuciem, że jest się "ofiarą" innych. Kiedy ktoś zajeżdża nam drogę, zmuszając do hamowania - po pewnym czasie i my nie mamy skrupułów, by wymusić pierwszeństwo. Spirala się zacieśnia, a liczba wypadków rośnie.
Rośnie też chęć przeciwdziałania temu zjawisku. Stąd wyższe mandaty, dodatkowe obowiązki i obciążenia w stosunku do kierowców. Co jeszcze można wymyślić, by na drogach było bezpieczniej? Obciążyć kierowców kosztami leczenia rannych? Ograniczyć prędkość do 40 km/h w miastach? Postawić więcej fotoradarów i więcej nieoznakowanych radiowozów wyposażyć w wideorejestratory? Jeśli takie pomysły padną, to także z powodu niefrasobliwości europosła Kurskiego.
A jeśli szwagier wyjedzie z boku...
Na nic "Trzeźwe poranki", "Szkoły bezpieczeństwa", na nic "Bezpieczny powrót", "Bezpieczna droga do szkoły" czy "Bezpieczny przejazd". W czerwcu Europejska Rada Transportu przygotowała raport
o tym, jak zmieniło się w krajach Unii bezpieczeństwo na drogach w ciągu minionych ośmiu lat. Unijna średnia poprawy bezpieczeństwa to 28% - o tyle mniej było śmiertelnych wypadków. Taka Łotwa, Estonia czy Litwa poprawiły wskaźniki o jedną trzecią. Polska jest na szarym końcu z zatrważającym wynikiem 2%, co oznacza, że wprowadzenie obowiązku jazdy na światłach, straszenie pijanych odbieraniem samochodów, ograniczenie prędkości w obszarze zabudowanym do 50 km/h, nowy, ostrzejszy taryfikator mandatów oraz rozmaite akcje społeczne - w praktyce niewiele dały. Gorzej niż w Polsce pod względem zmniejszania śmiertelności jest tylko na Słowacji, w Bułgarii i Rumunii.
Dlaczego? To nie tylko kwestia bezkolizyjnych skrzyżowań i lepszych dróg. To także kwestia podejścia kierowców do prawa, poczucia, że prawo jest dziurawe i nie warto go przestrzegać. Wszak szwagier całe życie jeździ na czerwonym i żyje. I tu właśnie najbardziej winni są europoseł Kurski z europosłem Nitrasem. Psują prawo i nie sprawiają nawet wrażenia, że jest im z tego powodu przykro. Bo jednemu się śpieszyło, a drugiemu płakała córka.
Ten pośpiech mógł kosztować życie samego europosła, albo któregoś z jego wyborców. Powiększyć tragiczny bilans śmiertelnych ofiar. Immunitet nie ochroni sumienia; nie sprawi, że noce po wypadku będą smacznie przespane. Immunitet nie pomoże wymazać z pamięci przerażonego spojrzenia kogoś, kto ma za chwilę zginąć. Takie rzeczy pamięta się do końca życia.
Bartosz Lewicki, Wirtualna Polska