ŚwiatIle gazu, ile demokracji?

Ile gazu, ile demokracji?

Unia chce z Rosją małżeństwa z rozsądku. W zamian za ocieplenie stosunków i przymykanie oczu chce stabilnego partnera gospodarczego, przede wszystkim dostawcę surowców.

Premier Finlandii, która przez najbliższe pół roku będzie przewodziła pracom UE, w pierwszą podróż wybrał się do Petersburga. Matti Vanhanen nie kryje, że poprawa stosunków Unia-Rosja to dla niego priorytet. - Będziemy mieli mnóstwo okazji do rozmów. W listopadzie odbędzie się szczyt UE-Rosja, a w październiku zaprosiliśmy prezydenta Putina do przyjazdu na nieformalny szczyt UE w Lahti - zapowiada Vanhanen.

Fiński entuzjazm wobec Władimira Putina ma praktyczne powody: na Rosję przypada 13% fińskiego importu i 9% eksportu oraz niemal całość zapotrzebowania na surowce. A Finowie jak żaden europejski naród potrafią poruszać się w świecie rosyjskich pojęć - znajomości Rosji trudno im odmówić. Są przy tym skuteczni i pragmatyczni. Fińska "prezydencja" i jej naturalna prorosyjskość raczej nie ucieszy rządu w Warszawie. A to dopiero początek.

1 stycznia 2007 roku przewodnictwo obejmie Berlin, który szykuje nową politykę sąsiedzką UE ze szczególnym uwzględnieniem Rosji. Spośród krajów Unii Niemcy mają w Moskwie największe poważanie, a co za tym idzie - duże szanse na długofalowe ułożenie wzajemnych stosunków. Niemcom potrzebny jest też sukces w polityce unijnej, a dogadanie się z Rosją to pilniejszy i łatwiejszy do zrealizowania postulat niż szumnie zapowiadana reanimacja traktatu konstytucyjnego.

Do oswajania rosyjskiego niedźwiedzia sposobi się także Bruksela. Tuż przed szczytem G-8 w Petersburgu Komisja Europejska zaproponowała Moskwie przyspieszenie rozmów nad utworzeniem strefy wolnego handlu, a ustami swojego przewodniczącego José Manuela Barroso zapowiedziała, że kwestie pozagospodarcze zejdą na drugi plan. - Osiem razy spotykałem się z prezydentem Putinem, by rozmawiać otwarcie i szczerze o prawach człowieka. Teraz jednak chcę skupić się bardziej na kwestiach energii i rozwoju - mówił Barroso w przeddzień szczytu w Petersburgu.

Europa chce odnowić zbutwiałe partnerstwo z Rosją naruszone przez pomarańczową rewolucję na Ukrainie, nadwerężone przez kryzys gazowy z Kijowem i nadpsute przez coraz silniejszy autorytaryzm Putina. Głównie po to, by wynegocjować z Rosją partnerskie warunki dostaw ropy i gazu, zanim Kreml będzie mógł je dyktować. Obowiązujące umowy europejskich państw sięgają tylko do roku 2015, a według prognoz Międzynarodowej Agencji Energii w roku 2030 Rosja będzie dostarczać Europie 70% energii.

Ale pragmatyzm unijnych polityków w stosunkach z Rosją trafi na poważną przeszkodę - krytyczny odbiór poczynań Kremla przez media i opinię publiczną. "Putin nie jest demokratą", "Putin zamyka gazety", "Putin wsadza przeciwników do więzień" - głosiły tytuły zachodnich dzienników przed szczytem G-8 w ubiegły weekend. Gdy w 2003 roku Unia i Rosja ogłosiły swoje partnerstwo, takich komentarzy nie było. Putina uważano wciąż za przywódcę prozachodniego, który zamiast zawierać sojusz z Chinami, pociągnie swój kraj ku Zachodowi.

Od tego czasu Europa przejrzała jednak na oczy. Wyreżyserowane przez Kreml wybory parlamentarne zmiotły rosyjską opozycję, szef Jukosu Michaił Chodorkowski wylądował w łagrze, a wszystkiego dopełniła rosyjska próba udaremnienia rewolucji na Ukrainie i poparcie Kremla dla reżimu Aleksandra Łukaszenki na Białorusi.

Przywódcy Europy Zachodniej przez pewien czas udawali jeszcze ślepotę - przykładem była choćby wizyta Jacques'a Chiraca i Gerharda Schrödera złożona Putinowi dwa dni po ewidentnie sfałszowanych wyborach w Czeczenii. Francuz tłumaczył, że nie ma wiedzy, by twierdzić, że głosowanie nie było uczciwe, zaś kanclerz nazwał Putina "demokratą".

Ropa i gaz umocniły Kreml

Dziś taka retoryka nie przejdzie. Europejska opinia publiczna domaga się od swoich liderów, by w rozmowach z Rosjanami poruszali tematy dla Kremla niewygodne. - Gdy rozpoczynaliśmy współpracę Rosja-Unia, byliśmy pełni optymizmu. Wydawało nam się, że Rosja jest przewidywalnym partnerem i dąży do stabilnej demokracji - mówi "Przekrojowi" Katinka Barysch, analityk z londyńskiego Centre for European Reform (CER). - Ale nie wszystko poszło po naszej myśli. Trzeba znaleźć nową formułę współistnienia.

- W Europie istnieją dwa sprzeczne ze sobą podejścia - maksymalistyczne i minimalistyczne - wyjaśnia Marek Menkiszak z Ośrodka Studiów Wschodnich. - Pierwsze mówi: chcemy transformacji Rosji, drugie zaś zakłada, że skoro Rosja dokonała już pewnych wyborów i realizuje politykę autorytarną, to nie da rady jej zmieniać. Zwolennicy tego podejścia mówią, że trzeba się skupić na dziedzinach, w których można współpracować: energetyce, ochronie granic, walce z terroryzmem. W ostatnim czasie minimalizm zdaje się wyraźnie przeważać.

Polacy i inni "maksymaliści" często nie biorą pod uwagę tego, że krytyka rosyjskiej demokracji prowadzi do nikąd. - Rosjanie odpowiadają zawsze tak samo: po pierwsze, jesteśmy demokratyczni, a po drugie, to nie wasz interes - mówi Barysch. Teraz czują się wyjątkowo silni, bo ich kraj odgrywa kluczową rolę w zapewnianiu bezpieczeństwa energetycznego Europie.

Odpowiedzią na twardą linię Kremla są dwie diametralnie różne postawy. Schröder za swoją zażyłość z Putinem płacił wysoką cenę przed własną opinią publiczną. Z powodu prorosyjskiej polityki byłego kanclerza Niemcy stracili też poparcie elit w krajach Europy Wschodniej - na Ukrainie, Białorusi czy w Gruzji.

Definitywny rozłam między "minimalistami" a europejską opinią publiczną nastąpił w czasie pomarańczowej rewolucji na Ukrainie. Poparcie Europejczyków dla sprawy Wiktora Juszczenki kontrastowało z bierną postawą większości europejskich rządów. Szef unijnej dyplomacji Javier Solana pojawił się w Kijowie dopiero po usilnych staraniach Polski, która - to druga strona medalu - swoimi zabiegami o Ukrainę tak bardzo naraziła się Kremlowi, że wzajemne stosunki są dziś praktycznie zamrożone.

W zachodnich stolicach przestrzega się wręcz przed powtórką polskiej lekcji. Niemiecki biznes otwarcie apeluje do kanclerz Angeli Merkel, by swoją nadmierną krytyką nie zaogniała dobrych stosunków z Moskwą. Teraz stoi na rozdrożu - albo będzie wbrew swoim wyborcom kontynuować schröderowską politykę, albo narazi się na zarzut psucia niemiecko-rosyjskiej idylli niepotrzebnymi pytaniami. W czasie pierwszego spotkania z Putinem Merkel akcentowała "różnice" w kwestii praw człowieka, w czasie drugiego - już nie.

Dokument pełen życzeń

Drogę wyjścia z impasu ma wyznaczyć nowa unijna polityka sąsiedzka, którą Niemcy zamierzają zaprezentować podczas swojej prezydencji. Jak ujawnił niedawno "Frankfurter Allgemeine Zeitung", niemiecki MSZ pracuje nad nad strategią, która łączyłaby otwartość wobec Rosji z promowaniem demokracji na obszarze postsowieckim. - Niemcy chcą, by Europa zagospodarowała obszar między Rosją a Unią. Krajom tym musimy zaproponować coś więcej niż dotychczas, bo nasza dotychczasowa oferta była bardzo skromna - mówi Kai-Olaf Lang z berlińskiej fundacji Nauka i Polityka.

Taka strategia oznacza wejście Unii w strefę wpływów, którą Rosja uważa za swoją, a tym samym zerwanie z dotychczasową, powściągliwą polityką Niemiec wobec Rosji. Trzeba jednak zaznaczyć, że dokument niemieckiego MSZ formułujący politykę sąsiedzką jest głównie zbiorem deklaracji. Nie mówi, jak Berlin zamierza finansować opozycję na Białorusi czy wspierać inicjatywy obywatelskie na Ukrainie, nie popadając w konflikt z Putinem.

Unia wciąż deklaruje, że "nie będzie handlować prawami człowieka w zamian za surowce", Moskwa daje więcej argumentów minimalistom niż maksymalistom. W tym roku jeden z przedstawicieli rosyjskiego sektora naftowego groził, że Rosja może zamiast Europie sprzedawać ropę i gaz Azji. Oczywiście są to groźby bez pokrycia, a i one nie przeszkadzają Kremlowi dopuszczać europejskie firmy do nowych pól gazowych ani emitować akcji państwowego Rosnieftu na londyńskiej giełdzie. Po roku fińsko-niemieckich rządów nad Unią będziemy mogli ocenić ich skuteczność i wyrobić sobie opinię na temat tego, jak należy rozmawiać z Rosją. Główna niewiadoma to ta, czy Moskwa - traktowana przyjaźnie przez UE i kuszona wciąż niesprecyzowaną wizją "strefy wolnego handlu" - zgodzi się na długofalowe porozumienie z Unią w sferze energetycznej, w której obie strony są na siebie skazane: Unia na rosyjskie surowce, a Rosja na otrzymywane w zamian miliardy. Komisja Europejska wyszła już Kremlowi naprzeciw, oferując nowe Porozumienie o
Partnerstwie i Współpracy (PCA). Poprzedni układ wygasa w przyszłym roku i obie strony mogłyby go przedłużać każdorazowo tylko o jeden rok. Gotowość podpisania nowego porozumienia ma pokazać Rosji, że Unii zależy na dobrych stosunkach. Tyle że Kreml, świadom swej nowej siły, na unijną ofertę jak dotąd nie odpowiedział.

Jakub Kumoch

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)