PublicystykaIkonowiczowie o polityce mieszkaniowej: Eksmisja, czyli ostateczne wykluczenie

Ikonowiczowie o polityce mieszkaniowej: Eksmisja, czyli ostateczne wykluczenie

Każdego roku eksmituje się w Polsce na bruk kilka tysięcy ludzi. PiS wygrał wybory, również dlatego, że dostrzegł polską biedę. Szkoda, że nie rozumie, iż ludzie których się dzisiaj eksmituje to ofiary demonstracyjnej obojętności państwa PO wobec najsłabszych. Cała dotychczasowa polska polityka społeczna polega na wydawaniu pieniędzy po to, by stwarzać mylne wrażenie, że coś takiego jak polityka społeczna w ogóle istnieje. Czy jedyną troską tego systemu jest to, jak wypadnie w unijnych statystykach? - piszą Agata Nosal-Ikonowicz i Piotr Ikonowicz dla Wirtualnej Polski. W dramatycznym apelu proszą o to, by rząd PiS potraktował problem mieszkaniowy naprawdę poważnie, gdyż dotychczasowe próby – w najlepszym razie – są pozorowaniem zmian na lepsze.

Ikonowiczowie o polityce mieszkaniowej: Eksmisja, czyli ostateczne wykluczenie
Źródło zdjęć: © Eastnews | Witold Rozbicki/REPORTER

28.02.2016 | aktual.: 26.07.2016 12:56

Każdego roku eksmituje się w Polsce na bruk kilka tysięcy ludzi. PiS wygrał wybory, również dlatego, że dostrzegł polską biedę. Szkoda, że nie rozumie, iż ludzie, których się dzisiaj eksmituje, to ofiary demonstracyjnej obojętności państwa PO wobec najsłabszych. Cała dotychczasowa polska polityka społeczna polega na wydawaniu pieniędzy po to, by stwarzać mylne wrażenie, że coś takiego jak polityka społeczna w ogóle istnieje. Czy jedyną troską tego systemu jest to, jak wypadnie w unijnych statystykach? - piszą Agata Nosal-Ikonowicz i Piotr Ikonowicz dla Wirtualnej Polski. W dramatycznym apelu proszą o to, by rząd PiS potraktował problem mieszkaniowy naprawdę poważnie, gdyż dotychczasowe próby – w najlepszym razie – są pozorowaniem zmian na lepsze.

Każdego roku eksmituje się w na bruk Polsce kilka tysięcy ludzi. Pomieszczenia tymczasowe, które mają chronić przed bezdomnością, są tylko poczekalnią do niej. Kolejne mrozy przynoszą dziesiątki śmiertelnych ofiar bezdomności. Nie buduje się mieszkań komunalnych. Toleruje się masowe zatrudnianie na umowy czasowe, wypłacanie wynagrodzeń w wysokości 5 zł za godzinę pracy. Przyznaje się zasiłki w kwocie 100 zł miesięcznie na dożywienie. Niektóre emerytury są niższe niż goły czynsz za mieszkanie. Trzyma się bezdomnych ludzi na ulicy całymi latami, pozwalając, by bezproduktywnie, za publiczne pieniądze, zajmowały się nimi dziesiątki instytucji, tylko po to, by nadal w ich życiu nic nie mogło się zmienić.

Badania pokazują, że wzrasta liczba bezdomnych. Że coraz częściej są nimi ludzie z wyższym albo średnim wykształceniem, a także młodzi. To powinno budzić niepokój. Tymczasem nikt nie zapowiada, że chce tę sytuację radykalnie zmienić. Tym, którzy znajdują się w tragicznej sytuacji rzuca się od czasu do czasu jakiś ochłap. Ostatnio np. zapowiedziano budowę nowych schronisk dla bezdomnych. To jednak chyba nie wzbudziło aplauzu wśród zamieszkujących na ogródkach działkowych czy dworcach kolejowych. Nie ulżyło emerytce, która czeka na wykonanie eksmisji do pomieszczenia tymczasowego, skąd po miesiącu zostanie wyrzucona na bruk.

Przynajmniej część powyżej nakreślonego obrazu sytuacji osób najuboższych składa się z faktów, które często łączy związek przyczynowo-skutkowy. Jeśli pewna grupa ludności otrzymuje dochody niższe od płacy minimalnej, to wielu z nich nie zapłaci czynszu, co skończy się eksmisją. Jeżeli człowiek jest bezdomny, to pewnie dlatego, że nie stać go na mieszkanie, więc jeśli nie będzie mieszkań socjalnych, nie ma co liczyć na efekty w postaci wyjścia z bezdomności. Jednak praktycznie cała debata o ubóstwie, problemach mieszkaniowych i bezdomności polega na popisie intelektualnej ekwilibrystyki, która pozwala wszystko to, co w tej sprawie jest jasne, zagmatwać i zakłamać.

Zjawiska, które dotykają całych grup społecznych, sprowadza się do jednostkowego wymiaru: „zmień pracę i weź kredyt”. Mamy też zalew propozycji natury ogólnej, które pozornie koncentrują się na rozwiązaniu problemów ubóstwa, podczas gdy faktycznie, przy ewentualnie sprzyjających okolicznościach, pod wieloma innymi warunkami, owe działania mogłyby przynieść zapowiadany efekt. Tak to wygląda, bo nigdy zapobieganie ubóstwu, w tym bezdomności, nie było celem żadnego rządu ani większości wpływowych publicystów czy ekspertów. Na ogół nie osiąga się celu, którego wcześniej nie obrano. Trudno więc się dziwić, że od lat w tej materii nic się nie zmienia.

Cała dotychczasowa polska polityka społeczna polega na wydawaniu pieniędzy po to, by stwarzać mylne wrażenie, że coś takiego istnieje. Nigdy nie stawiano sobie innego celu niż to, by statystycznie wykazać, że jest jakiś transfer socjalny, bez którego ubóstwo byłoby większe. Odnosi się wrażenie, że jedyną troską tego systemu jest to, jak wypadnie w unijnych statystykach. Świadczenia z pomocy społecznej są reglamentowane, przyznawane uznaniowo - jednemu 1000 zł, drugiemu 100 zł. W tej sytuacji nie można powiedzieć, że państwo nikomu niczego nie świadczy, bo zawsze się znajdzie jednostkowy przykład samotnej matki, która dostaje na dzieci prawie dwa tysiące złotych miesięcznie.

A że sam próg dochodowy uprawniający do korzystania z pomocy społecznej, ustalony na poziomie minimum egzystencji (progu biologicznego przetrwania pod warunkiem, że taka sytuacja materialna nie utrzymuje się zbyt długo) z pewnością nie zapewnia życia na poziomie odpowiadającym ludzkiej godności, to już nikogo nie obchodzi. Za to mamy wiele takich kuriozalnych inicjatyw, jak ta ostatnio zapowiedziana przez Straż Miejską, polegająca na zapobieganiu zamarzaniu osób bezdomnych za pomocą edukacji. Trudno wyobrazić sobie światłe rady, których udzielano. Być może komuś, kto nie mógł znaleźć miejsca w noclegowni, proponowano całonocny spacer?

Zapobieganie bezdomności i eksmisjom na bruk oraz wspieranie budownictwa socjalnego jest jednym z najważniejszych wyzwań polskiej polityki społecznej. Również ze względu na potrzebę zahamowania zjawiska masowej emigracji. Jednak od lat budownictwo socjalne leży w gestii ministerstwa infrastruktury. Zatem polityka ta, w świetle wciąż istniejącego niedoboru mieszkań na głowę mieszkańca, sprowadza się do troski o to, by w ogóle jakieś budynki mieszkalne w kraju powstawały. W ten sposób oprócz deficytu mieszkań mamy już około 50 000 pustych deweloperskich lokali mieszkalnych. Dla pełnego zrozumienia tej sytuacji warto zacytować jedną z definicji: „Przez politykę społeczną rozumiemy ogólnie taką politykę państwa, która za pomocą ustawodawstwa i administracji zwalcza niedomagania w dziedzinie procesu dystrybucji” (A. Wagner). Przyglądając się poczynaniom ministerstwa infrastruktury, trudno dojrzeć, by jego działalność w tej dziedzinie miała na względzie jakikolwiek społeczny cel, zwłaszcza w duchu zadań
realizowanych przez politykę społeczną.

Po pierwsze więc, od ćwierćwiecza nie daje się ustalić do jakiej grupy społecznej ma być kierowana pomoc mieszkaniowa. To pytanie w ogóle nie zostało w debacie mieszkaniowej przez nikogo zadane. Zamiast tego toczy się dyskusja, czy Polacy wolą wynajmować mieszkania, czy mieć je na własność. Zdaniem poprzedniego ministra infrastruktury przeprowadzono nawet w tej sprawie badania ankietowe. W ten sposób ustalono, że ludzie woleliby być zamożni i posiadać na własność majątek o wartości kilkuset tysięcy złotych, a mniej podoba im się sytuacja, w której mieliby możliwość tylko korzystania z mieszkania, które nie jest ich własnością. Nie zadano sobie jednak trudu by ustalić, która z opcji i dla kogo jest możliwa do zrealizowania. A także komu i w jakim stopniu powinno się pomagać. A tym bardziej jak z etycznego punktu widzenia podzielić wydawane na ten cel środki.

Nie potrzeba żadnych badań, by ustalić, że skoro mieszkanie jest drogie, to największe problemy w jego uzyskaniu będą mieli ludzie posiadający niskie dochody. Czyli tacy, którzy nie są w stanie zapłacić żadnych rat kredytu. Mniej więcej też daje się oszacować liczbę gospodarstw domowych, które do tej grupy mogłyby należeć. Z powodu braku środków finansowych 40 proc. gospodarstw domowych nie posiada komputera przenośnego, 45 proc. nie może pozwolić sobie na zestaw kina domowego, a 30 proc. na zakup drukarki. Koszt nabycia tych urządzeń często jest niższy niż rata kredytu za mieszkanie. Zatem w grupie osób, które nie mogą samodzielnie zaspokoić swoich potrzeb mieszkaniowych, czyli z natury rzeczy uboższej, procent takich, którzy nie mogą spłacać rat kredytu, będzie odpowiednio wyższy niż w całej populacji. Tymczasem środki pochodzące z budżetu państwa wydawane na dopłaty do kredytów mieszkaniowych są ponad dziesięciokrotnie wyższe od tych, które się przeznacza na budownictwo socjalne. To jawna dyskryminacja
najuboższych w dostępie do pomocy mieszkaniowej świadczonej przez państwo.

Wydaje się, że łatwo byłoby to wszystko zbadać i zmierzyć. W samej Warszawie kryteria do uzyskania mieszkania komunalnego spełnia około pięciu tysięcy rodzin wpisanych do kolejki mieszkaniowej. Przy czym możliwości znalezienia się w kolejce nie mają osoby, które większość swoich dochodów wydają na czynsz w zasobach prywatnych, czyli cała pokaźna grupa lokatorów żyjących nawet w skrajnym ubóstwie, mimo że nominalnie uzyskiwane przez nich dochody nie kwalifikują ich do uzyskania publicznej pomocy. Podobnie bezdomni, którzy nie mogą wykazać, że miejsce, w którym przebywają zajmują za zgodą właściciela, np. zamieszkujący w altance ogrodowej albo w piwnicy. To pokazuje jak ogromna jest skala zjawiska biedy mieszkaniowej. Najbardziej adekwatnym do sytuacji materialnej tych rodzin sposobem zaspokojenia potrzeb mieszkaniowych są mieszkania socjalne lub komunalne. Jeśli tak, to należałoby zacząć je budować.

A jednak nie. Otóż po wieloletniej akcji wyprzedawania tych mieszkań na potęgę za niewielki procent ich wartości nadal twierdzi się, że niepotrzebnie mieszkają w nich bogaci. Gdyby ich wyrzucić, mieszkań byłoby dosyć. Teoria ta nie wytrzymuje żadnej logicznej krytyki. Po pierwsze, jak kogoś było stać, to już mieszkanie zdążył wykupić. Po drugie, prawie połowa lokatorów ma zaległości czynszowe i to chyba nie świadczy o tym, że są zamożni. Wreszcie, jak w tych zasobach zostaną tylko ludzie o skrajnie niskich dochodach, to zadłużenie będzie znacznie większe i nie da się ich utrzymać, remontować, a powszechnie wiadomo, że nie ma nic gorszego od tworzenia enklaw biedy. Dla porządku to również można by zbadać, ale widocznie wcale nie chodzi o to, by polityka mieszkaniowa była kształtowana w oparciu o rzetelną wiedzę.

Najbardziej drastycznym skutkiem tego stanu rzeczy jest nieprzestrzeganie przez państwo elementarnych praw człowieka, nierealizowanie takich konstytucyjnych obowiązków jak przeciwdziałanie bezdomności czy wspieranie budownictwa socjalnego na poziomie, który można by było uznać za adekwatny do celu. Fakt, że eksmisja na bruk godzi w konstytucyjnie zagwarantowane prawo do ochrony godności ludzkiej został potwierdzony wieloma wyrokami Trybunału Konstytucyjnego.

Wobec tego, że istnieje wiele grup eksmitowanych, którzy z różnych przyczyn nie będą mogli uzyskać uprawnienia do lokalu socjalnego, ostatnią instytucją, która miała chronić przed eksmisją było pomieszczenie tymczasowe. Na przykład byli właściciele zlicytowanych mieszkań nie są lokatorami i nie mają prawa do uzyskania lokalu socjalnego. W pomieszczeniach tymczasowych - jak uczy doświadczenie - przebywają też osoby najbardziej niezaradne, np. osamotnione osoby z intelektualnym upośledzeniem, z niepełnosprawnością ruchową, takie, które nie pojawiły się na rozprawie eksmisyjnej w sądzie. Pomieszczeń tymczasowych jednak jest zwyczajnie za mało. Z tego stanu rzeczy doskonale zdawali sobie sprawę posłowie uchwalając przepisy, które pozwalają eksmitować do noclegowni zamiast do pomieszczenia tymczasowego, przyznawać to pomieszczenie jedynie na miesiąc, a potem i tak eksmitować z niego donikąd.

Zapobieganie bezdomności tylko poprzez zapewnianie działania noclegowni, schronisk i ogrzewalni, których i tak nie ma tyle, ile potrzeba, jest przykładem zastosowania do realizacji zadania środków, które nie mogą doprowadzić do jego wypełnienia. Ustawodawca przez całe lata przypisuje słowu „przeciwdziałać” inne niż jego słownikowe znaczenie, jednocześnie ignorując treść jedynej istniejącej w polskim prawie definicji bezdomności. Jeśli przyjmiemy, że przeciwdziałanie oznacza „przeciwstawianie jakiemuś działaniu inne działanie”, a osoba bezdomna to taka, która nie zamieszkuje w lokalu mieszkalnym - mamy pewność, że istnienie noclegowni i schronisk nie zapobiega bezdomności, a jedynie łagodzi jej skutki, ponieważ człowiek spędzający noc w noclegowni nadal jest bezdomny.

Nowe rozumienie pojęcia osoby bezdomnej, tym razem potoczne, zaprezentował niedawno minister infrastruktury, kierując do Senatu swoje stanowisko w odpowiedzi na petycję Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka w sprawie eksmisji na bruk: "Z uwagi na godność człowieka, ustawodawca daje każdemu możliwość skorzystania z ochrony przed warunkami atmosferycznymi i możliwość odpoczynku, schronienia. Nie jest to bezdomność w potocznym rozumieniu tego słowa, gdyż taka wiązałaby się rzeczywiście z koniecznością przebywania w miejscach nieprzystosowanych i nieprzygotowanych na pobyt ludzi, z ciągłym i bezpośrednim wystawieniem na warunki atmosferyczne. Taka sytuacja nie ma miejsca w przypadku noclegowni i miejsc o podobnym charakterze, a więc nie można twierdzić, że godność eksmitowanych jest naruszana”.

Dobrze by było, aby minister odwiedził kiedyś taką skąpo dofinasowaną noclegownię i zobaczył, jak bardzo jest przystosowana na pobyt ludzi. PIS wygrał wybory, również dlatego że dostrzegł polską biedę. Szkoda, że nie rozumie, iż ludzie których się dzisiaj eksmituje to ofiary demonstracyjnej obojętności państwa, w którym rządziło PO, wobec najsłabszych. Państwa, które potrafiło na lata zamrozić progi do pomocy społecznej i zasiłków rodzinnych i do dzisiaj nie było w stanie sprawić, żeby dodatek mieszkaniowy nie był wliczany do dochodu przy obliczaniu najczęściej skrajnie skąpych zasiłków z pomocy społecznej.

W całej dyskusji na temat eksmisji na bruk pomija się fakt, iż jej wykonanie, biorąc pod uwagę zaniechania we wspieraniu budownictwa socjalnego, oznacza najprawdopodobniej trwałe wykluczenie z życia społecznego, społeczną banicję, a w skrajnym wypadku śmierć na skutek braku schronienia przed mrozem. Praktyka wskazuje, że osoby bezdomne mają stosunkowo najmniejszy dostęp do pomocy mieszkaniowej, a niektóre z nich przebywają w różnych ośrodkach całymi latami. Nie ma badań dotyczących chronicznej bezdomności. W Domu dla Bezdomnych wspieranym przez Kancelarię Sprawiedliwości Społecznej przebywały osoby, które większość życia spędziły w tego rodzaju placówkach, w tym dzieci.

O tym, jak wygląda ta smutna rzeczywistość, niedawno pisał w liście do ministra pracy Rzecznik Praw Dziecka: „Jako Rzecznik Praw Dziecka jestem zaniepokojony skalą zjawiska bezdomności wśród dzieci w Polsce. (…) W trakcie badania zdiagnozowano 1 892 bezdomnych dzieci, które stanowiły 5.2 proc. liczby policzonych wówczas osób bezdomnych. (…) Do rzecznika wpływają skargi rodziców przebywających z dziećmi w schroniskach dla bezdomnych. Z analizy skarg jednoznacznie wynika, że schroniska dla bezdomnych nie są miejscami, w których powinny przebywać dzieci”.

Tego systemu nie warto bronić. Apelujemy do nowego rządu o poważne podejście do polityki mieszkaniowej.

Agata Nosal-Ikonowicz i Piotr Ikonowicz dla Wirtualnej Polski

Agata Nosal-Ikonowicz - społeczniczka, przewodnicząca Kancelarii Sprawiedliwości Społecznej, liderka i współzałożycielka Ruchu Sprawiedliwości Społecznej.

Piotr Ikonowicz - społecznik, polityk, dziennikarz, poseł na Sejm II i III kadencji. Założyciel partii Nowa Lewica (2003–2011) i Ruch Sprawiedliwości Społecznej (od 2014).

Źródło artykułu:WP Opinie
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (776)