Idą ciężkie czasy. Jak przetrwać kryzys na emigracji?
Jaki to paradoks: iść spać w kraju bogatym i obudzić się w kraju, który może zbankrutować. Włochy to nie Grecja, ale i tu straszy widmo kryzysu. Odczuwają go nie tylko Włosi. Także polscy imigranci zaciskają pasa i myślą, co robić: może wracać? W ramach oszczędności nie piją już kawy w barze.
26.09.2011 | aktual.: 27.09.2011 08:56
- Wróciliśmy do Włoch rok temu po czterech latach mieszkania w Polsce. Znajomi Włosi pytali nas już wtedy: "po co tu wracaliście?" Przez rok mieszkaliśmy z siostrą, która jest tu na stałe - w dwie rodziny z dziećmi w jednym mieszkaniu. Nie mogliśmy znaleźć nic odpowiedniego dla nas, bo albo zbyt drogie, albo zbyt daleko. Mąż, który ma tu duże znajomości, miał ogromne problemy z powrotem do pracy. Ja muszę pracować na godziny. Mąż zarabia 1000 euro, ja 500. Mieszkanie kosztuje nas 800 euro miesięcznie. Za 700 euro w trójkę nie da się wyżyć. Na szczęście mamy w Polsce wynajęte nieruchomości, które pracują na nas. Musimy wyciągać pieniądze z polskiego banku, aby wystarczyło nam na życie tutaj do końca miesiąca - opowiada mi Małgorzata.
Jak przetrwać kryzys na emigracji?
- Mąż powiedział mi ostatnio: "Coś tu jest nie tak, skoro musimy wybierać nasze oszczędności z Polski, aby przeżyć we Włoszech. Może pora wracać?" Mnie jednak bardzo odpowiada tutejszy klimat, słońce, jedzenie i otwartość ludzi - dodaje moja rozmówczyni.
"Default" to nowe słówko, które ostatnio jest powtarzane na okrągło we włoskiej telewizji. Uczą się go szybko Włosi i imigranci. Z angielskiego "nieuiszczenie", a po włosku niewypłacalność grożąca bankructwem państwa. Brzmi złowrogo. Zwłaszcza, gdy zaraz po tym ogląda się wiadomości z Grecji, gdzie ludzie wychodzą na ulice, bo nie ma pracy i brakuje na chleb.
Default, rating, podbijanie rentowności włoskich papierów skarbowych, spadki na giełdzie - to czarna magia dla przeciętnego zjadacza chleba. Są jednak dwa słowa dobrze znane wszystkim: kredyty i długi.
Anna, która pracuje na "stałce" (całodobowa opieka nad osobami starszymi i chorymi) kupiła traktor, Gosia mieszkanie, Bożena się buduje. Chciałyby popracować jeszcze dwa, trzy lata we Włoszech, aby spłacić wszystkie kredyty, zwłaszcza, że euro podskoczyło tak wysoko. Tu jednak o pracę coraz trudniej, nawet o dodatkowe sprzątanie na godziny. Choć jeszcze tego nie widać gołym okiem, Włosi jednak zaczęli już zaciskać pasa.
Reformy Berlusconiego
Spośród państw strefy euro, poza Grecją oraz objętymi również programami pomocowymi Irlandią i Portugalią, poważne problemy z finansami publicznymi mają przede wszystkim Włochy, mające rekordowy w Europie dług publiczny - 1,8 bln euro, czyli około 120% PKB. Wygląda na to, że sytuacja gospodarcza Włoch jest już gorsza niż Hiszpanii.
W sierpniu włoski rząd Silvio Berlusconiego zatwierdził plan oszczędnościowy. Z reformą oszczędnościową było wiele zamieszania - jak twierdzą niektórzy włoscy komentatorzy - jedynie po to, aby Włosi nie zorientowali się, że premier, który obiecywał zmniejszenie podatków, wsadza im ręce do kieszeni. Cięcia budżetowe bez wątpienia przyniosą spadek popularności Berlusconiego. Niewykluczone, więc, że premier się z nich wkrótce wycofa, nie dotrzymując obietnic złożonych "Trojce" (Komisja Europejska, Europejski Bank Centralny oraz Międzynarodowy Funduszu Walutowy) i poprowadzi swój kraj na krawędź przepaści kryzysu gospodarczego. Sytuacja nie jest jednak taka prosta, bo jeżeli 60 milionowe Włochy by zbankrutowały, upadłoby euro. "Jeżeli upadnie euro, upadnie Europa!" - straszyła już niemiecka kanclerz Angela Merkel. A to niestety odbije się na wszystkich. Włochy to wielka bomba zegarowa, na której siedzi cała Unia Europejska.
Idą ciężkie czasy
Przede wszystkim we Włoszech podniesiono IVA (podatek VAT) z 20 do 21%. Co od razu zaowocowało podniesieniem cen artykułów pierwszej potrzeby oraz benzyny. Według włoskiego Codacons (stowarzyszenie konsumentów), już w 35% sklepów zdrożały artykuły spożywcze. Benzyna osiąga nawet 1,648 euro za litr (prawie 7 zł za litr). Niebawem podskoczy też cena kawy w barach, której picie jest w tym kraju przyjemnością, jakiej trudno sobie odmówić.
Jak obliczył Codacons - podniesienie podatku od towarów i usług odbije się na 70% rodzin włoskich, które już w tym roku wydadzą średnio 140 euro więcej. Wszystkie kategorie społeczne poniosą koszty reformy oszczędnościowej - od menadżerów, przez robotników i kończąc na emerytach oraz bezrobotnych. Cięcia socjalne dotkną przede wszystkim inwalidów, niepełnosprawnych i wdowy.
I wszystko to przy praktycznie zerowym wzroście gospodarczym. Jak twierdzi Marco Venturi, prezes Confesercenti (stowarzyszenie zrzeszające przedsiębiorstwa włoskie), reforma przygotowana przez ministra gospodarki Giulo Tremontiego, przewidywała, że wzrost gospodarczy Włoch osiągnie w 2012 r., przynajmniej 1% PKB, tymczasem może on nie przekroczyć nawet 0,5%. - Do tej pory rodziny włoskie utrzymywały ten sam poziom konsumpcji, co w 2010 r., sięgając do oszczędności, gdyż były przekonane, że kryzys gospodarczy jest przejściowy. Oszczędności stopniały przez ten rok o 9%. Teraz jednak wszyscy zaczną oszczędzać, co odbije się na handlu i usługach - alarmuje Confesercenti.
Opinię, że reforma gospodarcza wprowadzona przez rząd Berlusconiego jest bardzo zła, a ponadto najprawdopodobniej niewystarczająca, podziela także Emma Marcegalia - szefowa Confindustri (Zrzeszenie Przedsiębiorców Włoskich) oraz Susanna Camusso - przewodnicząca włoskich związków zawodowych CGIL. Sprzeciw przeciwko takiej reformie jednoczy po raz pierwszy włoskich związkowców i przedsiębiorców.
Zaciskanie pasa
- My Polacy do kryzysu jesteśmy przyzwyczajeni. Tyle lat była u nas bieda, więc potrafimy zaciskać pasa. Jakoś przetrwamy. Po Włochach też już jednak widać, że zaczynają oszczędzać, choć jedzenia w restauracjach nadal sobie nie odmawiają - mówi mi Bożena. - Kiedyś robiło się duże zakupy na tydzień za 50 euro. Teraz jak jadę do supermarketu muszę mieć w portfelu przynajmniej dwie stówy. A przecież kupuję tylko to, co jest w promocji. Pieniądze dosłownie uciekają z kieszeni. Mam w domu dwóch chłopaków, muszę ich przecież nakarmić, żeby mogli pracować i uczyć się. Jak tak dalej pójdzie to chyba wyjedziemy do Polski - twierdzi Małgorzata.
- Ja muszę jeszcze trochę popracować we Włoszech. Kupiłam mieszkanie, trzeba spłacić kredyt. Pracuję na "stałce" i dorabiam na godziny. Sprzątania mam coraz mniej, bo Włoszki raz każą mi przyjść, raz nie. Może taż zaczęły oszczędzać i same się wzięły do roboty? - śmieje się Gocha. - Na razie sama oglądam każde euro dwa razy, zanim je wydam. Nie piję już kawy w barze i jak mam blisko sprzątanie to idę do pracy 3-4 przystanki na piechot. Wyjdzie mi to na zdrowie...
Z Rzymu dla polonia.wp.pl
Agnieszka Zakrzewicz