Horror w pałacyku pod Łodzią. Mieszkańcy w szoku po tajemniczej śmierci biznesmena
Mieszkańcy Woli Cyrusowej są w szoku trzy dni po tym, jak w ich wsi doszło do tragedii. W trakcie strzelaniny zginął lokalny potentat branży drobiarskiej, Andrzej P. Według nieoficjalnych doniesień z prokuratury miał zostać postrzelony przez swoją żonę. W sprawie pojawiły się też nowe ustalenia. Tymczasem sąsiedzi zdradzają Wirtualnej Polsce, że w domu państwa P. miało źle się dziać.
Większość mieszkańców Woli Cyrusowej o tragedii dowiedziała się z internetu. Dom, w którym padły strzały, jest położony na początku wsi, jadąc od strony Kołacin. Nie da się go nie zauważyć. To ekscentryczny pałacyk, ozdobiony strzelistymi wieżyczkami, otoczony betonowym murem zwieńczonym masywną bramą. Dom stoi niewykończony. W wydziobanym styropianie zagnieździły się ptaki, fragment betonowego ogrodzenia leży powalony, a posesja wygląda na zaniedbaną. Tuż obok są ferma i ubojnia drobiu, a także sklep firmowy. Rodzinny biznes.
W piątkowe południe główna droga, przy której stoi pałacyk, i która przecina całą wieś, świeciła praktycznie pustkami, a ponury zimowy krajobraz tylko podkreślał ciężką atmosferę, która zdaje się to miejsce spowijać od wtorkowego poranka, kiedy doszło tu do największej od lat tragedii.
To tu we wtorek, 7 grudnia, koło godz. 9 rozległy się strzały. W domu państwa P. doszło do awantury między małżonkami. Jak relacjonują policjanci, o zdarzeniu poinformował ich syn, który znajdował się w tym czasie w innej części domu, choć na co dzień tam nie mieszkał. Mundurowi przybyli na miejsce o godz. 9:30. Po przekroczeniu progu domostwa znaleźli leżące w kałuży krwi małżeństwo P.: 49-letniego Andrzeja i młodszą o dwa lata żonę Annę.
Pierwsze policyjne ustalenia - jak się dowiadujemy - wskazują, że to Andrzej P., który miał pozwolenie na 10 rodzajów sztuk broni, jako pierwszy oddał w kierunku swojej żony strzał. Pistoletem Glock ranił Annę w nogę. Co było dalej? Czy to żona biznesmena – w odwecie bądź samoobronie – przechwyciła broń męża i go zastrzeliła? To musi wyjaśnić śledztwo, które prowadzi Prokuratura Rejonowa w Brzezinach.
Oględziny miejsca zdarzenia trwały dwa dni. - Zabezpieczyliśmy wszystkie dowody, odzież, ślady biologiczne, a także mikroślady. Przesłuchani zostali świadkowie, wśród nich osoby udzielające pomocy i mające wiedzę na temat rodzinnych relacji. Także synowie państwa P. – mówi WP rzecznik Prokuratury Okręgowej w Łodzi Krzysztof Kopania.
Sekcja zwłok Andrzeja P., jak mówi dalej rzecznik, wykazała, że przyczyną śmierci była rana postrzałowa w okolicach klatki piersiowej. Anna P. z raną postrzałową nogi i ranami kłutymi trafiła do szpitala. Przebywa w nim nadal. Od Joanny Kąckiej, rzeczniczki łódzkiej policji, dowiadujemy się, że kobieta miała przez pierwsze 48 godzin dozór policyjny, ale z niego zrezygnowano.
Śledczym nie udało się do tej pory przesłuchać Anny. Kobieta nie została przesłuchana nawet w charakterze świadka. A to jej zeznania będą w sprawie kluczowe. Ze słów prokuratury wynika jednak, że na razie kobieta znajduje się w stanie głębokiego szoku. - Zasięgnęliśmy oceny stanu jej zdrowia i kondycji psychicznej. Nie chcę mówić o szczegółach, bo to są dane wrażliwe. Ale przez najbliższych kilka tygodni nie będzie możliwe wykonanie z jej udziałem jakichkolwiek czynności – ujawnia prokurator Krzysztof Kopania.
***
To tyle jeżeli chodzi o komunikaty oficjalne. Mieszkańcy Woli Cyrusowej nie są zbyt rozmowni. Na ulicy ciężko zresztą kogoś spotkać. Każdy zajmuje się własnym obejściem. To spokojna wieś. Mieszka tu niecałe 300 osób. Są tu sklep, szkoła podstawowa, plac zabaw.
Najbliżsi sąsiedzi rodziny P. nie chcą o rodzinie P. w ogóle rozmawiać. Unikają tematu. - To koszmarna tragedia i tyle w tej sprawie można powiedzieć - rzuca sąsiadka, zamykając drzwi.
Mieszkający kilka domów dalej mężczyzna jest bardziej wylewny. - Znałem ich, ale nie jakoś bardzo. Nie byli towarzyscy, ale angażowali się w życie na wsi. Czy to dożynki, czy inne imprezy. Jak Andrzej jechał swoim samochodem, to pokazał gestem "cześć" i to tyle. Mi krzywdy nie zrobił - zaznacza.
Stojąca przed jednym z domów starsza kobieta jest wstrząśnięta tym, co się stało, a o tragedii dowiedziała się przez przypadek z telewizji.
- Żal mi pani Ani, bo to bardzo sympatyczna i ciepła osoba. Zawsze uśmiechnięta i pogodna. Mówiła "dzień dobry" czy zapytała o zdrowie - opisuje kobieta, oczekując na samochód, który rozwozi chleb. – Mąż nieraz wyjeżdżał na wakacje czy delegacje. A ona wtedy musiała się tym wszystkim zająć – mówi.
Sam dom stoi niewykończony, bo - jak mówią sąsiedzi – między Andrzejem a firmami budowlanymi dochodziło do sporu o płatności. Z czasem nikt inny nie chciał przyjąć od niego zlecenia z obawy, że nic za wykonanie roboty nie dostanie.