Hołownia tłumaczy się z ograniczeń dla dziennikarzy. "To był błąd"
Dziennikarka TVN24 została wyproszona z korytarza marszałkowskiego. Szymon Hołownia tłumaczy się z tego zdarzenia i przekonuje, że nie ma stałych ograniczeń, a wczorajszy incydent wynikał z prac służb. Podkreślił, że "to był błąd", że nikt nie poinformował o tym dziennikarzy.
30.10.2024 | aktual.: 30.10.2024 12:10
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
We wtorek Agata Adamek z TVN24 relacjonowała, jak podeszło do niej dwóch funkcjonariuszy Straży Marszałkowskiej i poprosili, by odeszła sprzed gabinetu marszałka. Służby powoływały się na zarządzenie pochodzące z czasów rządów Prawa i Sprawiedliwości.
Sprawa wywołała wiele kontrowersji, zwłaszcza, że sam Hołownia wielokrotnie mówił, że dziennikarze powinni mieć miejsce m.in. właśnie do korytarza marszałkowskiego. W środę marszałek Sejmu tłumaczył się z tych działań.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Hołownia: na miejscu pracowały służby
- Wczoraj to, co się wydarzyło i co spotkało panią redaktor, odbywało się pod moją nieobecność w gabinecie, byłem w podróży do Wielkopolski. Natomiast w gabinecie pracowały służby pirotechniczne i antypodsłuchowe, które okresowo dokonują kontroli pomieszczeń, w których pracujemy. W związku z tym funkcjonariusze poprosili o to, żeby w momencie, gdy te sprawdzenia są prowadzone, na korytarzu nie było osób - tłumaczył marszałek Sejmu Szymon Hołownia.
Dziennikarze zwrócili uwagę, że nikt ich o tym nie informował, a jedynie zakazano im dostępu do korytarza marszałkowskiego. - I to jest błąd - przyznał Hołownia.
- Jeżeli mamy do czynienia z sytuacją, gdy pracują służby, te zadania są różne, musicie mieć świadomość, że czasami w jakimś miejscu można być, a w innym nie będzie można być - mówił.
Wskazał, że Straż Marszałkowska może czasem nie mieć uprawnień, by przekazywać szczegóły takich prac. - To nie ma nic wspólnego ani z wolnością prasy, ani z dostępem dziennikarzy - podkreślił. Wskazał, że powody ograniczeń mogą zostać podane przez Straż Marszałkowską "po fakcie".
- Zaufajcie trochę tym służbom. One nie robią tego ze złośliwości, nie robią z tego powodu, że marszałek sobie coś wymyślił, tylko w związku z tym, że w Sejmie naprawdę może się coś dziać - dodał.
Czytaj więcej: