Hipokryzja na kołach
Otylia Jędrzejczak zachowała się jak pirat drogowy i jej wielkie sukcesy oraz przymioty charakteru tego nie zmienią.
10.10.2005 | aktual.: 10.10.2005 09:59
"Co tak na kamieniu siedzicie obywatelu? Wilka chcecie złapać?" - tak milicjant strofował przechodnia potrąconego na przejściu przez samochód. Sprawca wypadku, bohater filmu "Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz?" Stanisława Barei, został przeproszony. Wystarczyło, że podróżował z niejaką Danusią, córką peerelowskiego dygnitarza, która zrugała jeszcze milicjanta, bo "jej się spieszyło". Takie sytuacje były w PRL nagminne. Ale i w III RP można bezkarnie łamać przepisy ruchu drogowego, szczególnie jeździć za szybko. Wystarczy być wysokim urzędnikiem państwowym lub celebrity. Ileż to polskich VIP-ów chwaliło się publicznie, że jechali niczym piraci, ale policjanci byli wyrozumiali.
Podwójna moralność na drodze de facto obowiązuje większość kierowców. Bo kto z nas nie przekracza prędkości? To prawda, że często jedziemy szybciej, niż pozwalają przepisy. Marne polskie drogi sprawiają, że na przykład z Warszawy do Poznania trzeba by jechać - zgodnie z prawem - pięć, sześć godzin. Tyle że nawet jeśli mamy rację, nie zmienia to faktu, że łamiemy prawo. Tak jak niedawno złamała prawo Otylia Jędrzejczak, jadąc - jak wstępnie ustalili policjanci - około 170 km/h. I nie wiadomo, czy śmiać się, czy płakać, gdy znajdują się teraz świadkowie twierdzący, że nasza pływaczka nie zachowała się jak pirat drogowy. Można zrozumieć współczucie dla Otylii, która w wypadku nie tylko sama ucierpiała, ale i straciła brata, ale faktów to nie zmienia.
Współczucie hipokrytów
Po wypadku Otylii Jędrzejczak setki internautów zachowywało się tak, jakby nic się nie stało. "Nie można obwiniać jej o to, że próbowała wyprzedzać. Polski kodeks drogowy nie zabrania tego, a samochód wyprzedzany powinien - zgodnie z kodeksem - ułatwić wykonanie niebezpiecznego manewru, a nie kleić się jeden do drugiego" - pisał jeden z internautów na stronach portalu Onet.pl. Inny dodawał: "Z podziwem odnoszę się do manewru, który wykonała pani Otylia. Większość kierowców (tak zawzięcie krytykujących Otylię) po prostu zamknęłaby oczy, wcisnęła hamulec do oporu (albo i nie) i niech się dzieje wola boska. Mając takie auto, dużego nieszczęścia nie będzie. U Otylii odpowiedzialność za życie ludzi jadących z naprzeciwka wzięła górę. Wolała ryzykować ewentualne kalectwo - swoje i brata".
Wina naszej mistrzyni jest oczywista i przy ocenie jej postępowania na drodze wielkie sukcesy i przymioty charakteru (sprzedała swój złoty medal, aby pomóc dzieciom chorym na raka) nie mają nic do rzeczy. - Otylia Jędrzejczak zachowała się jak pirat drogowy. Należy się nią oczywiście zaopiekować, bo przeżywa tragedię. Ale trzeba też uczciwie powiedzieć, że gdyby nie była znaną osobą, nie odnosilibyśmy się do niej z takim zrozumieniem. Uznalibyśmy, że nie dorosła do tego, by być kierowcą - mówi Janusz Popiel, prezes Stowarzyszenia Pomocy Poszkodowanym w Wypadkach i Kolizjach Drogowych Alter Ego. Jeśli policja udowodni, że Otylia złamała przepisy, powinna dobrowolnie poddać się karze, co skróci postępowanie i będzie dobrze odebrane przez opinię publiczną. Drogowe święte krowy
Hipokryci broniący osób łamiących kodeks drogowy biorą przykład z góry. Oto znany z moralnego rygoryzmu prezes Prawa i Sprawiedliwości Jarosław Kaczyński zadeklarował, że kandydaci na parlamentarzystów PiS będą ludźmi "bez skandali, bez jeżdżenia po pijanemu". Skoro tak, to dlaczego na pierwszym miejscu listy wyborczej PiS w Elblągu pozostawił Leonarda Krasulskiego? Sąd skazał Krasulskiego za jazdę pod wpływem alkoholu. Jeden z lokalnych działaczy PiS tłumaczył, że prezes Kaczyński wziął pod uwagę zasługi Krasulskiego dla prawicy i wolnych związków zawodowych, a jedno przewinienie nie powinno dewaluować tych zasług. I nie zdewaluowało, bo Krasulski został posłem. Z kolei w Lubuskiem mandat senatorski zdobył Jacek Bachalski, poseł i lider regionalnej PO. Bachalski, jadąc swoim BMW, przekroczył dozwoloną prędkość o 50 km/h i nie zatrzymał się na wezwanie policji.
W czerwcu 2000 r. w Bąkowcu koło Piotrkowa Trybunalskiego (na trasie Warszawa - Katowice) radar policjantów zarejestrował, że czarne BMW jedzie z prędkością 151 km/h. Funkcjonariusze wezwali kierowcę, by się zatrzymał, ale ten popędził dalej. Przez 20 kilometrów na trasie katowickiej policja ścigała uciekiniera, którym okazał się Marek Siwiec, ówczesny szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego. Drogówka ustawiła barykadę i dopiero wtedy BMW się zatrzymało. Funkcjonariusze obliczyli, że minister pokonał odległość między dwoma policyjnymi posterunkami ze średnią prędkością 217 km/h. Łaskawi policjanci nie wypisali ministrowi mandatu, nie przyznali też karnych punktów.
Skończyło się na pouczeniu. Siwiec tłumaczył potem w Radiu Zet, że patrolu, a potem policyjnego pościgu po prostu nie zauważył. W styczniu 2004 r. dziennikarze "Super Expressu" udokumentowali szaleńczy rajd ulicami Warszawy samochodu Józefa Oleksego, świeżo upieczonego wicepremiera i szefa MSWiA. Kierowca Oleksego przekroczył prędkość, przejechał skrzyżowanie na czerwonym świetle i podwójną linię ciągłą. Miesiąc później "Życie Warszawy" na przekroczeniu prędkości przyłapało samochód, którym jechał Marek Pol, ówczesny wicepremier i minister infrastruktury. W 2002 r. były wicepremier Longin Komołowski nieprzepisowo zaparkował samochód w Szczecinie. Policjanci wezwali lawetę, która zabrała auto. Gdy na miejscu zjawił się Komołowski, zapłacił za transport i dodatkowo 200 zł mandatu. Po chwili jednak policjant przeprosił Komołowskiego i anulował karę. W sądzie zeznawał, że zrobił to, bo zadzwonił do niego oficer dyżurny z poleceniem od komendanta wojewódzkiego policji.
Rafał Pleśniak