ŚwiatHezbollah - potężny rozgrywający w regionie Bliskiego Wschodu

Hezbollah - potężny rozgrywający w regionie Bliskiego Wschodu

Wojna domowa w Syrii, która rozlała się na sąsiedni Irak, coraz bardziej przybiera kształt regionalnej batalii o władzę. Cichym, ale ważnym uczestnikiem tego starcia jest Hezbollah, najpotężniejsza "prywatna armia" na świecie - pisze "Polska Zbrojna".

Hezbollah - potężny rozgrywający w regionie Bliskiego Wschodu
Źródło zdjęć: © AFP | Ramzi Haidar

O Hezbollahu wszyscy usłyszeli w 2006 roku. Wtedy bowiem to ugrupowanie polityczno-militarne, mające reprezentację w libańskim parlamencie, starło się w trwającej 34 dni wojnie z Izraelem. Zdaniem wielu komentatorów wygrał właśnie Hezbollah, który później przeszedł w fazę odbudowania sił i wyczekiwania. Gdy w 2011 roku wybuchła wojna domowa w sąsiedniej Syrii, szyicki Hezbollah, blisko powiązany z Iranem, bacznie się przyglądał, jak reżim prezydenta Baszara al-Asada walczy o przetrwanie.

W 2013 roku ostatecznie włączył się w ten konflikt, ścierając się z siłami antyrządowymi. Doszło wówczas do walki szyickiego Hezbollahu przeciwko sunnickim odłamom Al-Kaidy. Wszystko po to, by osiągnąć wspólny cel Hezbollahu i Teheranu – utrzymać przy władzy świeckiego prezydenta Baszara al-Asada (który jest wyznawcą alawizmu – nurtu zbliżonego do szyizmu). Szerszy cel to natomiast wzmocnienie szyitów przed wzrastającym ekstremizmem sunnitów.

Hezbollah jest lepiej zorganizowany, wyszkolony i zdecydowanie bardziej zdeterminowany niż regularna armia syryjska. Nic więc dziwnego, że antyrządowym rebeliantom z wielkim trudem przychodzi opierać się siłom Hezbollahu, które w ostatnich miesiącach przełamały wiele punktów oporu. To między innymi dzięki wsparciu tego ugrupowania Al-Asad nie tylko nadal rządzi, lecz wręcz przechodzi do ofensywy. Nie jest to na rękę Zachodowi oraz arabskim państwom w rejonie Zatoki Perskiej, które - często wspierając radykalnych sunnitów - liczyły na upadek tego dyktatora.

Krwawa arena

Włączenie się Hezbollahu w syryjską rzeź sprawiło, że ugrupowanie zostało ostro skrytykowane w Libanie. Opozycja twierdzi, że w ten sposób wciągnięto ich kraj w wojnę. W Libanie doszło bowiem do serii zamachów bombowych i strzelanin. Wioska Tfeil stała się na przykład krwawą areną walk między rebeliantami a szturmującymi ich pozycje żołnierzami Hezbollahu.

Jednym z dowodów na włączenie Libanu w geopolityczną rozgrywkę z powodu aktywności Hezbollahu jest samobójczy zamach bombowy na irańską ambasadę w Bejrucie w listopadzie 2013 roku. W eksplozji, przygotowanej przez walczącą z alawickim rządem Al-Asada i powiązaną z Al-Kaidą sunnicką terrorystyczną Brygadą Szahidów Abdullaha Azzama, życie straciły 23 osoby, a co najmniej 160 zostało rannych.

Przywódca Hezbollahu Hassan Nasrallah uważa jednak, że to dzięki temu ugrupowaniu sunnickie oddziały spod sztandaru Al-Kaidy zostały powstrzymane w pochodzie na południe. - Gdybyśmy nie interweniowali w Syrii, to wówczas byliby już w Bejrucie - stwierdził.

Strategiczne ruchy

Wplątanie w wojnę od wielu lat niestabilnego Libanu to cena, jaką Hezbollah był gotów zapłacić za wzmocnienie swojej pozycji w regionie. Z organizacji, która po 2006 roku i wojnie z Izraelem zeszła z czołówek gazet, stała się teraz rozgrywającym. Jest to o tyle ciekawe, że sytuacja w regionie robi się coraz bardziej skomplikowana. Niedawno fundamentalistyczny reżim Arabii Saudyjskiej nawiązał współpracę z żydowską demokracją, czyli Izraelem, przeciwko muzułmańskiemu Iranowi. Stany Zjednoczone, a więc bliski sojusznik Izraela, coraz bardziej biorą natomiast pod uwagę współpracę z... Iranem, a więc po części także z Hezbollahem.

Sekretarz stanu John Kerry stwierdził nawet, że Hezbollah, który jest uznawany przez Amerykanów za organizację terrorystyczną, może odegrać istotną rolę w uzyskaniu politycznego rozwiązania w Syrii. Trudno o lepszy dowód na potwierdzenie tezy, że Hezbollah nie jest zwykłym statystą w obecnej odsłonie bliskowschodniego dramatu. Nasrallah co prawda nie wykluczył rozmów z Waszyngtonem, ale stwierdził, że najpierw Biały Dom musi porozmawiać z prezydentem Al-Asadem i przyjąć do wiadomości to, że syryjski prezydent nie odejdzie. Postawił także drugi warunek - Stany Zjednoczone muszą zaprzestać wspierania antyrządowych (sunnickich) rebeliantów. Przy takich warunkach nawiązanie rozmów mogłoby wydawać się więc niemożliwe - tym bardziej że Hezbollah wspiera Baszara al-Asada, co nie podoba się w Waszyngtonie. Z tego też powodu, a także antyizraelskiej polityki, Kongres przyjął nowe sankcje wymierzone w to ugrupowanie. Sprawę komplikuje fakt, że Stany Zjednoczone uznają zarówno skrzydło polityczne, jak i militarne
Hezbollahu za ugrupowania terrorystyczne. Na Bliskim Wschodzie wszystko jest jednak możliwe. Według izraelskiej prasy rozmowy przez pośredników na linii Biały Dom - Hezbollah toczą się od końca 2013 roku.

Wysoka stawka

Apetyt Hezbollahu rośnie. Po wyjściu z libańskiego podwórka i wkroczeniu do Syrii liderzy tej organizacji patrzą jeszcze dalej - w stronę Iraku, gdzie finansowani przez takie państwa, jak Arabia Saudyjska czy Katar, skrajnie fundamentalni sunniccy fanatycy z ugrupowania Islamskie Państwo Iraku i Lewantu (Islamic State of Iraq and the Levant - ISIL) rozpoczęli wojnę przeciwko rządowi centralnemu szyickiego premiera Nuriego al-Malikiego. Szejk Nabil Kawuk, zastępca przewodniczącego rady wykonawczej Hezbollahu, stwierdził jasno, że "niewierni", a więc sunniccy bojownicy spod znaku ISIL i Al-Kaidy, "dobrze wiedzą, że zamachy bombowe i ataki samobójcze nie zmienią naszego podejścia do Syrii. Terroryzm niewiernych to choroba, zagrażająca rodzajowi ludzkiemu i zło, które przekracza wszystkie granice".

Konflikt w regionie wyraźnie przybiera wymiar walki geostrategicznej, w której stawką jest nie tylko Syria, a obecnie także Irak, ale cały Bliski Wschód. Z jednej strony mamy więc Iran, Hezbollah i Syrię, które na tle swych przeciwników - ISIL, Arabii Saudyjskiej oraz Kataru - wyglądają na ruch umiarkowany i pragmatyczny. Mohammad Raad, przewodniczący parlamentarnej frakcji Hezbollahu, dał jasno do zrozumienia, że finansowanie przez arabskie państwa rejonu Zatoki Perskiej sunnickich radykałów w Iraku i Syrii to błąd, za który przyjdzie im zapłacić.

- Dobrze wiemy, jak się przeciwstawić waszym działaniom i zniszczyć wszystkie wasze złudzenia - stwierdził w słowach, które brzmiały bardzo podobnie to tych, które wypowiedział irański prezydent Hasan Rouhani. Wezwał on do zaprzestania swych praktyk wszystkie kraje muzułmańskie, które "wspierają terroryzm swymi petrodolarami". Rouhani, podobnie jak Raad, stwierdził też, że takie działania szybko się zemszczą, bo stworzonej bestii nie da się kontrolować: "Jutro to wy staniecie się celem tych dzikich terrorystów. Przestańcie zabijać”. Hassan Nasrallah dodał, że to polityka krótkowzroczna, a "magia odwróci się przeciwko magikowi".

Potężna prywatna armia

Przesunięcie Hezbollahu znad granicy z Izraelem do Syrii cieszy Izraelczyków, bo przynajmniej na jakiś czas mają nieco spokoju. Wyjątek nastąpił w lutym i w marcu, kiedy izraelskie lotnictwo zbombardowało pozycje Hezbollahu w południowym Libanie (było to pierwsze starcie obu stron od wojny 2006 roku). Nie osłabiło to jednak ugrupowania, które nadal pozostaje najpotężniejszą "prywatną armią" na świecie. Szacuje się, że liczy ona nawet 50 tys. oddanych sprawie członków.

Izraelski szef sztabu gen. Benny Gantz stwierdził nawet, że "na świecie jest może cztery lub pięć silniejszych armii, w tym Rosji, Chin, Izraela, Francji i Wielkiej Brytanii". Zdaniem izraelskich ekspertów Hezbollah jest dużo silniejszy niż podczas wojny 2006 roku. Zdobyto doświadczenie bojowe, nauczono się atakować i współdziałać z armią regularną. Według izraelskiego oficera wywiadu, który opublikował artykuł w wojskowym periodyku "Maarachot", w kolejnej wojnie Hezbollah nie musiałby ograniczać się do obrony, bo jest w stanie przeprowadzić "lądową ofensywę i długotrwały atak na terytorium izraelskie".

W ostatnich latach Hezbollah, który przede wszystkim nie ma problemów z naborem nowych kandydatów, nie tylko zwiększył swój arsenał rakiet niekierowanych ziemia–ziemia oraz pocisków przeciwpancernych i wyposażenia osobistego (w tym gogli noktowizyjnych), ale także - dzięki pomocy Syrii i Iranu - posiada rakiety naprowadzane przez GPS o zasięgu wystarczającym do ataku na Tel Awiw-Jafę. Co więcej, ma także rozpoznawcze bezzałogowce (jeden z nich został zestrzelony przez izraelskie lotnictwo w październiku 2012 roku).

Zadowolenie Izraelczyków jest więc krótkotrwałe - z wojny w Syrii Hezbollah wyjdzie silniejszy, lepiej wyszkolony i doświadczony. Wówczas jeszcze raz skieruje się w stronę swojego największego wroga - Izraela. Oznacza to, że nawet po ewentualnym rozwiązaniu węzła gordyjskiego na obszarze Iraku i Syrii, Bliski Wschód nie zazna spokoju.

Dwie strony barykady

Hezbollah oraz Iran uchodziły do tej pory na Zachodzie za główne źródła destabilizacji na Bliskim Wschodzie. Pojawienie się skrajnych radykałów sunnickich, walczących już nie tylko w Syrii, lecz także w Iraku, sprawiło, że teraz Hezbollah i Iran stają po tej samej stronie co ich wróg - Stany Zjednoczone.

Robert Czulda, "Polska Zbrojna"

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (272)