HistoriaHenryk Kłoczkowski - dowódca okrętu podwodnego ORP "Orzeł" uciekł i zostawił swoją załogę

Henryk Kłoczkowski - dowódca okrętu podwodnego ORP "Orzeł" uciekł i zostawił swoją załogę

• Henryk Kłoczkowski we wrześniu 1939 r. ignorował rozkazy dowództwa, przez co dowodzony przez niego okręt podwodny nie wziął udziału w wojnie
• Komandor symulował chorobę i skierował ORP "Orzeł" z dala od działań wojennych
• Dowódca ostatecznie porzucił swój okręt i załogę i zszedł na ląd w Tallinie

Henryk Kłoczkowski - dowódca okrętu podwodnego ORP "Orzeł" uciekł i zostawił swoją załogę
Źródło zdjęć: © NAC

Komandor podporucznik Henryk Kłoczkowski był związany z nowym okrętem Marynarki Wojennej RP od czasu budowy i zwodowania ORP "Orzeł". Miało to miejsce 15 stycznia 1938 r. Podczas gdy trwał montaż instalacji, wyposażenia i uzbrojenia, latem przyjechała z Polski część przyszłej załogi ORP "Orzeł", w tym wspomniany dowódca, jego zastępca kpt. mar. Józef Chodakowski i oficer broni podwodnej por. mar. Andrzej Piasecki. Praktycznie nic nie zapowiadało kłopotów z dowódcą, choć pojawił jeden niepokojący sygnał - a mianowicie jego romans z prostytutką.

Rok służby pod polską banderą nie dał żadnych niepokojących sygnałów. W przededniu wybuchu wojny kmdr ppor. Kłoczkowski zezwolił kadrze podoficerskiej, mieszkającej na Oksywiu, spędzić noc poprzedzającą wojnę na lądzie. Sam też tak uczynił. Dlatego, gdy niemieckie samoloty dokonały 1 września o godz. 6.00 nalotu na port gdyński, ORP "Orzeł" stał przy molo. W przeciwieństwie do pozostałych polskich okrętów podwodnych jednostka dowodzona przez kmdr ppor. Kłoczkowskiego nie była przygotowana do wyjścia, gdyż... zabrakło słodkiej wody. Ponadto jako jedyny ORP "Orzeł" płynął do wyznaczonego miejsca w położeniu nawodnym. Później jego obrońcy twierdzili, że ten ostatni zarzut był wymyślony, bardziej odnosząc się do Kierownictwa Marynarki Wojennej, które wydało nieprecyzyjne rozkazy w tej kwestii.

Zatopić Schleswig-Holstein - stracona szansa
W nocy 2 września okręt wynurzył się, aby naładować akumulatory. Młodsi oficerowie zaczęli zauważać pierwsze oznaki zdenerwowania w zachowaniu Kłoczkowskiego. Trzeciego dnia września dowódca stał się chorobliwie ostrożny, podważał autorytet dowództwa, ośmieszał otrzymane rozkazy, a niektóre jego zachowania były odbierane jako defetyzm, sygnalizujący bezzasadność walki.

Następnego dnia Kłoczkowski otrzymał rozkaz "zbliżenia się" do ujścia Wisły. Wówczas wachta dostrzegła dym wydobywający się z obu kominów pancernika szkolnego "Schleswig-Holstein", co mogło oznaczać, że niemiecki okręt przygotowywał się do wypłynięcia w morze i była szansa na jego storpedowanie. Ów nieprecyzyjny rozkaz Kłoczkowski zinterpretował jako akceptację opuszczenia wyznaczonego sektora patrolowego, skierowując swój okręt na północ Zatoki Gdańskiej, poza rejon faktycznych walk. Wtedy ORP "Orzeł" został niecelnie obrzucony bombami głębinowymi - dwa razy przez ścigacze, a cztery razy zaatakowany przez samoloty. Doszło do defektu sprężarki elektrycznej, której załoga bez zaplecza portowego nie mogła naprawić własnymi siłami. Później Kłoczkowski rozwijał przed sądem wersję koncentrycznego ataku na okręt, zmuszanego do opuszczenia z patrolowanego akwenu.

Nocą ORP "Orzeł" spotkał się z ORP "Wilk". Ostatecznie ORP "Orzeł" opuścił 4 września swój sektor, nie informując o tym dowództwa i popłynął w okolice Helu, planując przejście w rejon Gotlandii. Nie była to dezercja, gdyż dowódca nie opuścił pokładu okrętu, ale uciekł z pola walki, co było ciężkim przestępstwem. Kłoczkowski wybrał najbezpieczniejszy akwen na Bałtyku. ORP "Orzeł" patrolował (nie wiadomo po co) wschodni brzeg szwedzkiej wyspy, gdzie nie było żadnych wrogich okrętów. Pikanterii dodaje fakt, że dowództwo nakazało mu zajęcie pozycji pod Piławą, co zignorował. Pięciu pozostałych oficerów zrozumiało, że kmdr ppor. Kłoczkowski umyślnie unikał walki. Jednak kontradmirał Józef Unrug zabronił Kłoczkowskiemu zawijania do bombardowanej bazy na Helu.

Epidemia paniki
Po kolejnych dwóch dniach z ORP "Orzeł" nawiązał łączność z ORP "Sęp", który dowiedział się o obraniu kursu na północ przez bliźniaczą jednostkę. Następnego dnia Kłoczkowski zapadł na trudną do zdiagnozowania chorobę (wyglądało na objawy duru brzusznego lub zapalenia wyrostka robaczkowego). Ale część załogi uważała, że ich dowódca symuluje - z drugiej strony objawy chorobowe załoga zaobserwowała jeszcze w ostatnim tygodniu pokoju. Był to jeden z najbardziej tajemniczych epizodów w losach dowódcy okrętu. Zamykał się w swej kajucie. Oficjalnie nie konsumował posiłków w mesie, pijąc jedynie herbatę. Dodatkowo kadra oficerska uznała, że potajemnie dokarmiał go zaufany bosman. Później opowiadali, że gdy okręt wynurzał się dla ładowania akumulatorów, niezrozumiale mówiący dowódca specjalnie wychodził na pokład. Dziś nie można rozstrzygnąć, czy Kłoczkowski udawał, ani czy był wówczas poczytalny. Podobne "choroby" pojawiały się w szeregach Wojska Polskiego. Niedysponowanych dowódców niektórych armii, zgrupowań i
dywizji było we wrześniu 1939 r. więcej.

ORP

ORP "Orzeł" w 1940 r. fot. Wikimedia Commons

Permanentny chaos decyzyjny pojawił się również w strukturach, którymi dowodził gen. Stefan Dąb-Biernacki. Zamieszanie potęgował brak łączności i rozpoznania, co na koniec zaowocowało ucieczką generała z pola bitwy w damskim przebraniu. Całkowicie załamał się gen. Władysław Bortnowski, dowodzący Armią "Pomorze", co zauważali współcześni mu: "generał był bardzo zdenerwowany". Podobnie gen. Antoni Szylling źle znosił presję panzerpanik, a jako dowódca Armii "Kraków" był 8 września już całkowicie załamany i zdał dowództwo.

Silny rozstrój przeszedł też gen. Tadeusz Kutrzeba, który ciągle mieszał w rozkazach i zmieniał je tak, że nie trafiały na czas do dowódców dywizji. Dwukrotne załamanie nerwowe przytrafiło się gen. Mieczysławowi Borucie-Spiechowiczowi na stanowisku dowódcy Grupy Operacyjnej "Boruta", który uznał się za pokonanego i postanowił ładnie zginąć na linii frontu. Gen. Mikołaj Bołtuć zawiódł podczas obrony doliny Osy i został pobity przez dwa niemieckie pułki. Generałowie Edmund Knoll-Kownacki i Stanisław Grzmot-Skotnicki też nie sprostali dowodzeniem swoimi grupami operacyjnymi. Po nieudolnej obronie bagiennych terenów nadnarewskich i nadbiebrzańskich gen. Czesław Młot-Fijałkowski nie potrafił oprzeć się niemieckim próbom przebicia się przez jego ugrupowanie obronne. Potem "przyczepił się do mnie [gen. Zygmunta Podhorskiego] i jedzie, nic nie przeszkadzając w dowodzeniu, ale uważam, że ma mało zainteresowania".

Podobne "nicnierobienie" wybrali dowódca etapów Armii "Kraków", a następnie Armii "Karpaty" gen. Wacław Scewola-Wieczorkiewicz i dowódca "przyczółka rumuńskiego" gen. Michał Kamski-Milan. "Poważnie chory" był gen. Janusz Gąsiorowski, który przekazał dowodzenie nad 7. DP płk. Janickiemu tuż przed wybuchem wojny w 1939 r. Tymczasem gen. Wacław Kostek-Biernacki zdradzał "swym postępowaniem i zachowaniem objawy choroby umysłowej" i został uznany za "zdecydowanego wariata". Podobnie kmdr ppor. Kłoczkowski mógł mieć świadomość swojego stanu, choć nie przekazał dowództwa swemu zastępcy, kpt. mar. Janowi Grudzińskiemu. Tymczasem to właśnie on nadał 9 września meldunek o chorobie dowódcy. W rezultacie korespondencji Kłoczkowski dostał do wyboru: opuszczenie okrętu w porcie neutralnym lub przedostanie się w nocy na Hel, gdzie miał zostać zastąpiony. Była też wersja wysłania dowódcy szalupą do brzegu Szwecji lub zaokrętowania go na przepływającym kutrze rybackim.

Komandor na dnie
Dowódca rozważał te warianty przez dwa dni, gdy jego okręt przebywał u wybrzeży Prus Wschodnich do czasu odejścia w kierunku Estonii. Wówczas 12 września nie zgodził się na zaatakowanie niemieckiego statku pasażerskiego m/s "Bremen". Są też zdania, że dowódca postąpił zgodnie z konwencjami, gdyż ORP "Orzeł" mógł wykonywać ataki torpedowe na okręty wojenne i statki, płynące w konwojach. To był dopiero początek wojny podwodnej, która jeszcze rozgrywała się w sposób cywilizowany.

Innym elementem oskarżeń przeciwko Kłoczkowskiemu było osadzenie okrętu na dnie, zamiast patrolowania nowego sektora. Ówczesne technologie pozwalały na "obserwację" za pomocą szumonamierników i każdy przepływający okręt czy konwój mógł zostać zaatakowany. Następnie dowódca "Orła" zdecydował się wyokrętować, zawijając do odległego Tallina. To było faktycznym pozbawieniem MW RP w pełni sprawnego okrętu podwodnego w czasie wojny.

Młoda załoga, podporządkowała się decyzji oficera najstarszego stopniem, godząc się z ewentualnością internowania okrętu. ORP "Orzeł" obrał kurs północno-wschodni, opłynął Wyspy Moonsundzkie i wpłynął na wody Zatoki Fińskiej. Rejs polskiego okrętu podwodnego trwał ponad dobę. Wieczorem 14 września "Orzeł" wpłynął na redę Tallina koło półwyspu Paljassaar. Okręt zacumował pod pretekstem naprawienia groźnej usterki. Estońska komisja, która pojawiła się na pokładzie, nie stwierdziła żadnych problemów technicznych. Z tego wynika, że Estończycy mieli pełne prawo internowania polskiego okrętu. Przy tym należy pamiętać, że prawo azylu dla okrętów podwodnych wypowiedziały jeszcze w 1938 r. wszystkie państwa leżące nad Bałtykiem - choć plany MW RP z 1939 r. pokazują, że Kierownictwo Marynarki Wojennej i Dowództwo Floty nie wiedziały o tym. ORP "Orzeł" wpłynął na redę Tallinna. Tak zakończył się wrześniowy etap działalności wojennej dumy MW RP - ORP "Orła".

Zdrada bez kary śmierci
Rankiem 15 września kmdr ppor. Kłoczkowski w towarzystwie por. mar. Mokrskiego opuścił pokład ORP "Orzeł". Zabrał ze sobą dwie walizki ze swoimi rzeczami, a nawet broń myśliwską i maszynę do pisania - co wskazywało, że nie zamierza wracać na okręt. Jednocześnie postawili warunek, aby polski okręt po 24 godzinach opuścił port. Gdy okazało się, że w Tallinnie przebywa również niemiecki zbiornikowiec m/s "Thalatta" (wcześniej "Julius Schindler"), to on jako pierwszy miał wyjść z portu. Tymczasem ORP "Orzeł" nie mógł opuścić Tallina prędzej, niż po upływie kolejnych 24 godzin od chwili wyjścia niemieckiego statku, co było zgodne z przepisami XIII konwencji haskiej - o czym poinformował kpt. mar. Jan Grudzieńskiego polski attaché wojskowy, ppłk dypl. pil. Stanisław Szczekowski. Jednocześnie dyplomata poinformował podwodniaków, że Związek Sowiecki rozpoczął 17 września działania wojenne przeciwko Polsce.

Okręt został internowany, ale cztery dni później zdołał uciec z Tallina i pod dowództwem kpt. mar. Jana Grudzińskiego przedarł się do Wielkiej Brytanii, by rok później, pod koniec maja 1940 r., zaginąć podczas patrolu bojowego na Morzu Północnym. Komandor Kłoczkowski pozostawał na wolności, bo zaręczył słowem honoru, że nie opuści Estonii. Oczywiście podjął kontakt z polskim poselstwem, wysyłał listy do Londynu, ale Kierownictwo Marynarki Wojennej ignorowało od października 1939 roku jego osobę. Po zaanektowaniu Estonii przez ZSRS Kłoczkowski został aresztowany, trafił do więzienia w Moskwie, a następnie do obozu jenieckiego w Kozielsku - na szczęście dla niego już po wiosennej fali mordów na polskich oficerach.

Według relacji współwięźniów był bojkotowany przez innych jeńców za prosowieckie poglądy oraz wychwalanie komunizmu. Niestety nie jest możliwe ustalenie przyczyn takiego zachowania - czy było to tchórzostwo, oportunizm, a może relacje były koloryzowane - tu tradycyjnie możemy tylko przypuszczać, gdyż dokumenty znajdują się w Centralnym Archiwum FSB w zespole Głównego Zarządu ds. Jeńców i Internowanych. Po najeździe Niemiec na Związek Sowiecki i podpisaniu umowy Sikorski-Majski objęła go "sowiecka amnestia". Kłoczkowski opuścił w 1942 r. ZSRS z Armią Polską na Wschodzie.

Po dotarciu do Wielkiej Brytanii bardzo szybko stanął przed Polskim Sądem Morskim. Proces rozpoczął się 16 czerwca 1942 r. i trwał pięć dni. Podczas rozprawy zostały przedstawione oskarżenia o: bezczynne ustawienie 3 września okrętu na dnie bez uzasadnionej przyczyny, samowolne opuszczenie następnego dnia wyznaczonego sektora, zignorowanie rozkazu patrolowania nowo wyznaczonego sektora oraz wprowadzenie okrętu do Tallina i jego internowanie. Ponadto prokurator przypomniał, że Kłoczkowski mógł zostać zwerbowany przez sowiecki lub niemiecki wywiad w wyniku seks-skandalu, gdy (nieumiejętnie) korzystał z usług luksusowej prostytutki. Wówczas mogło dojść do typowego werbunku agenturalnego, choć nie ma jednak żadnych dowodów w postaci dokumentów - z CA FSB lub Bundesarchiv. Podobnie było z przypomnieniem mu jego przedwojennych wypowiedzi proniemieckich.

Nadal obowiązuje sentencja wyroku z 1942 r. Polskiego Sądu Morskiego w Londynie. Wyrok Kłoczkowskiego obejmował "niedopełnienie obowiązku wierności żołnierskiej". Ostatecznie od oskarżenia symulowania choroby został uwolniony. Sędziowie nałożyli na niego surową karę, którą była "degradacja do stopnia marynarza i wydalenie oskarżonego komandora podporucznika Kłoczkowskiego Henryka z Marynarki Wojennej". Dodatkowo został skazany na cztery lata więzienia, czego ostatecznie uniknął, bo Naczelny Wódz Polskich Sił Zbrojnych i premier Rządu na Uchodźstwie gen. Władysław Sikorski rozkazał zawieszenie egzekucji wyroków sądów wojskowych do momentu zakończenia wojny. Z drugiej strony gdyby wojskowa Temida chciała urzeczywistnić rzetelnie ów proces sądowy, byłoby możliwe skazanie Kłoczkowskiego na karę śmierci. Sędziowie wyeksponowali sprawy mniej ważne, nie odnosząc się wcale do najcięższych win skazanego. A przy okazji skazanie dowódcy ORP "Orzeł" miałoby brzemienne skutki dla prestiżu Rządu RP na uchodźstwie oraz
Polskiej Marynarki Wojennej.

Sędziowie nie uwzględnili zeznań oficera i kilku marynarzy ORP "Orzeł", którzy nie wypłynęli w ostatni rejs swego okrętu, gdyż nie zostali wezwani przez prokuraturę na świadków, co mogło zmienić obraz analizowanych wypadków. Podobnie nie wzięli pod uwagę dokumentów ORP "Wilk", odbierającego te same szyfrogramy z Dowództwa Floty, które docierały do ORP "Orzeł". On sam, jak i jego adwokat nie byli dopuszczeni do całości akt sprawy i poznali jedynie akt oskarżenia. Nie był to proces zgodny z założeniami klasycznego prawa rzymskiego. Zdegradowany oficer długo po wojnie walczył o przywrócenie dobrego imienia, próbując odwołać się i zebrać relacje broniące jego osoby. Po wojnie w 1946 roku prokurator Najwyższego Sądu Wojskowego, płk Kazimierz Sarnicki, wystąpił w Londynie o wznowienie postępowania, stwierdzając, że "ujawniły się nowe fakty i dowody nieznane przed tym ani oskarżonemu, ani sądowi". To wiązało się z faktem wzięcia pod uwagę relacji podoficerów i marynarzy ORP "Orzeł", pominiętych podczas wojny.
Istniała szansa, że rozprawa apelacyjna naprawi procesowe błędy czasu wojny.

Początkowo po skazaniu Kłoczkowski pływał jako drugi oficer na statku s/s "Narocz". Później zaciągnął się do amerykańskiej floty handlowej, w której odbył dziewięć tur w konwojach transatlantyckich. Po wojnie osiadł w USA. Tam zakupił farmę, ale ostatecznie zatrudnił się w stoczni okrętów podwodnych US Navy w Portsmouth New Hampshire - wówczas był wielokrotnie prześwietlany pod kątem współpracy z Sowietami i nie pracowałby jako konsultant ds. okrętów podwodnych, gdyby Amerykanie odkryli tropy wskazujące na współpracę. Henryk Kłoczkowski zmarł w 1962 r. po przebytym zawale serca. Tajemnice swego załamania psychicznego zabrał ze sobą do grobu.

Źródło artykułu:WP Kobieta
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)