Trwa ładowanie...

Hanna Gronkiewicz-Waltz dla WP podsumowuje kampanię

W ostatnim dniu kampanii samorządowej Hanna Gronkiewicz-Waltz, kandydatka Platformy Obywatelskiej na prezydenta Warszawy, mówi w rozmowie z Wirtualną Polską, że przyszły prezydent stolicy nie może czarować wyborców i wyjaśnia, dlaczego liczy na głosy sympatyków lewicy.

Hanna Gronkiewicz-Waltz dla WP podsumowuje kampanięŹródło: WP.PL, fot: mg
dzgpmyo
dzgpmyo

Dzisiaj o północy kończy się kampania. Czy batalia o Ratusz była wyczerpująca?

Gronkiewicz-Waltz: Kampania była bardzo aktywna. Mieliśmy dużo debat i spotkań, ale trzeba powiedzieć, że ta kampania jeszcze się nie zakończyła. Kończy się dopiero jej pierwszy etap. Dlatego, dzisiaj trudno mówić o finale. Muszę jednak powiedzieć, że w sumie nie było jakichś nadzwyczajnych ekscesów.

To prawda, większość obserwatorów życia politycznego ocenia rywalizację liczących się w stolicy kandydatów jako nudną.

- Grzeczna i nudna, też tak słyszałam.

Nawet premier Kaczyński w jednym z wywiadów mówił o niej ospała...

- Jeżeli premier Kaczyński miał na myśli brak brutalnych akcji ze strony PiS-u, to rzeczywiście może tak mówić. Po pierwsze, w ramach wyborów samorządowych trudniej jest to zrobić, a po drugie PiS wcześniej mógł obiecywać i opowiadać wszystko, ale już po roku władzy pewne rzeczy się zobiektywizowały. Ja podczas tej kampanii systematycznie prezentowałam siebie i Platformę jako ludzi profesjonalnych. Przedstawiałam siebie jako menadżera, który umie się zająć się sprawami Warszawy i osobę, która zna się na samorządności, bo zajmowałam się tym od 90. roku z przerwą, kiedy zostałam prezesem NBP.

Czyli bitwa o Warszawę okazała się...

- Bardziej merytoryczna niż widowiskowa.

A najciekawsze jej momenty? Co pani zapamiętała z kampanii prezydenckiej?

- Myślę, że początek kampanii, kiedy nie znałam jeszcze programów kontrkandydatów. Wtedy toczyły się ciekawe debaty. Ciekawe i ważne były też na pewno spotkania z mieszkańcami i z organizacjami pozarządowymi. Przekonałam się, że każda dzielnica ma swój charakter – na przykład Żoliborz jest inteligencki, a na Białołęce młodzi ludzie potrzebują - jak wody - przedszkoli, czy szkół. Podczas spotkań zapoznałam się z tymi wszystkimi problemami. Tak naprawdę przyszły prezydent Warszawy nie powinien być człowiekiem, który robi czary mary, tylko od pierwszego dnia rozpoczyna żmudną pracę, aby rozwiązać te problemy.

Czy jest coś, czego nie zdążyła pani zrobić?

- Starałam się spotykać z tymi wszystkimi organizacjami i stowarzyszeniami, które mnie zapraszały. Trudno mi powiedzieć, czy czegoś nie zdążyłam zrobić.

A jak ocenia pani działalność wyborczą swoich dwóch najpoważniejszych kontrkandydatów?

- W przypadku Marka Borowskiego, była to kampania dosyć merytoryczna. Widać, że już kolejny raz w krótkim czasie próbuje coś zdziałać, mam na myśli kampanię prezydencką i jednocześnie poselską. Natomiast u Kazimierza Marcinkiewicza widać wielką tęsknotę za tym, że był kiedyś premierem. Mam wrażenie, że ciągle żyje w czasie przeszłym, kiedy był tym premierem.

Czy będzie pani mocno zabiegać o elektorat Marka Borowskiego, jeśli jak pokazują sondaże w drugiej turze będzie czekał Kazimierz Marcinkiewicz?

- PiS pokazał dużą nieudolność w rządzeniu i nawet jeśli nie mam poglądów na wszystko takich jak elektorat lewicy, to myślę, że znając mnie jako prezesa NBP wiedzą, że jestem człowiekiem odpowiedzialnym, który nie patrzy, czy ktoś miał legitymację partyjną w kieszeni, czy też nie. Byłam rekomendowana przez Lecha Wałęsę, a na drugą kadencję przez Aleksandra Kwaśniewskiego. Jak widać jestem człowiekiem środka, dlatego pewnie elektoratowi lewicy będzie bliżej do środka i Hanny Gronkiewicz-Waltz niż do prawicy, którą reprezentuje Marcinkiewicz.

Czyli chce pani powiedzieć, że będą to bardzo cenne głosy?

- Myślę, że tak, ale zależy mi także na głosach ludzi apolitycznych, którzy nie mają sprecyzowanych poglądów i oddają głos na tego kandydata, którego program jest lepszy, bez względu na to, z której strony politycznej pochodzi. Ja apeluję na każdym spotkaniu z wyborcami i proszę, aby wyborcy przekonywali swoją rodzinę i znajomych do tego, żeby w niedzielę w ogóle poszli i zagłosowali.

Nie ważne na kogo?

- Jeżeli ktoś ma już swojego kandydata, to trudno. Mówię: „nie przekonujcie, bo to strata czasu i nie ma co się kłócić w rodzinie. Trzeba dotrzeć do tych, którzy są niezdecydowani albo zdegustowani polityką. Do takich osób koniecznie dotrzyjcie, żeby była większa frekwencja”.

Jakiego wyniku możemy spodziewać się w niedzielę wieczorem? Jak ocenia pani swoje szanse?

- Nigdy tak nie przewiduję i dzisiaj też nie jestem w stanie.

Z Hanną Gronkiewicz-Waltz rozmawiał Marek Grabski, Wirtualna Polska

dzgpmyo
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

WP Wiadomości na:

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
dzgpmyo
Więcej tematów