PublicystykaGrzegorz Wysocki: Nostradamus, Napoleon i papież w jednym. Spowiedź Lecha Wałęsy

Grzegorz Wysocki: Nostradamus, Napoleon i papież w jednym. Spowiedź Lecha Wałęsy

Wałęsa wie, że PiS "musi przegrać". Jak na naszego Nostradamusa przystało, dawno przewidział już koniec Jarosława Kaczyńskiego: "Skończy samobójstwem albo w domu wariatów". Zarazem były prezydent zarzeka się, że nie chodzi mu o zemstę na Kaczyńskim i politykach PiS-u, tylko o dobro Polski. Choć, oczywiście, "dopieprzyć – też trzeba! Łącznie z wsadzeniem ich do aresztów i dawaniem codziennie przez tydzień solonych śledzi. Bez wody. Tydzień bym ich tak przetrzymał i zobaczycie, jak wyjdą na ludzi".

Grzegorz Wysocki: Nostradamus, Napoleon i papież w jednym. Spowiedź Lecha Wałęsy
Źródło zdjęć: © East News
Grzegorz Wysocki

29.10.2017 | aktual.: 29.10.2017 13:21

Charyzmatyczny i irytujący. Porywający trybun ludowy i niereformowalny narcyz. Na przestrzeni jednego zdania potrafi być głosem rozsądku, mistrzem paradoksu i wirtuozem bzdury. Unika odpowiedzi, ucieka, kluczy, powtarza się, przeczy samemu sobie i… porywa. Jest niedojrzały emocjonalnie, trudno uznać go za tytana intelektu, a jednak fascynuje. Czy dzięki „Ja”, właśnie opublikowanemu wywiadzie rzece z byłym prezydentem, jesteśmy bliżej prawdy o Lechu Wałęsie niż kiedykolwiek wcześniej?

Ja, ja i ja

Gdyby spróbować streścić jednym zdaniem ponad 300-stronicowy wywiad rzekę przeprowadzony przez Cezarego Łazarewicza i Andrzeja Bobera, mogłoby to wyglądać mniej więcej tak: "Ja, Lech Wałęsa, owszem, nie uniknąłem pewnych drobnych i zwykle niezawinionych przeze mnie pomyłek, ale jestem wielki". Były prezydent objawia się nam jako Nostradamus ("Masę rzeczy przewidziałem"), Napoleon ("Zawsze byłem jakimś przywódcą") i papież ("Miałem takie czasami przebłyski, jakby mi ktoś z góry pomagał") w jednej osobie. Z chłopa król, z elektryka świecki Pan Bóg. Skromny o tyle, że za Boga i papieża – w warstwie deklaratywnej – siebie samego nie uważa. Z papieżem zresztą, jak przyznaje, znali się "jak łyse konie".

Zacytujmy kilka innych fragmentów. Strona 9: "Tak, ale co ja mam zrobić, że to ja wywalczyłem. […] No, ale to ja załatwiłem. Oczywiście potem pojechał tam Balcerowicz i wszystko dopiął, ale to przecież ja mu otworzyłem drzwi. Ja". Strona 33: "Byłem tylko ja". Strona 65: "Nie było nikogo innego w tamtym czasie, kto by mógł to poprowadzić. Mogłem być tylko ja". Strona 166: "Bo ja zawsze wyprzedzałem was wszystkich. […] Bo jak stoję na czele, to ja muszę mieć rozwiązania. Muszę je wymyślać. Strona 247: "Wszyscy mi mówią, że to niedobrze. Mają pewnie rację, ale to ich racja, nie moja".

Takich zdań z całej 300-stronicowej rozmowy z Wałęsą można by wybrać dużo więcej. Powyższe wypisy to zaledwie dość reprezentatywne próbki pobrane z różnych rozdziałów książki. Trudno też wyobrazić sobie bardziej adekwatny tytuł dla książki Łazarewicza i Bobera.

Wałęsowe "ja" to, jak się zdaje, osobna część mowy w polszczyźnie. Mnie, moje, moich, mi, ze mną, o mnie – odmianę zaimka "ja" ma były prezydent opanowaną do perfekcji. Narcyzm, skrajny egotyzm i absolutne skupienie na samym sobie to niby żadna nowość w przypadku Wałęsy, ale Łazarewiczowi i Boberowi udało się namówić rozmówcę nie tylko do mimowolnej autodiagnozy oraz – w paru momentach – do delikatnej autokrytyki, a to już nie byle jaka sztuka.

"Mnie przeszłość nie interesuje"

Od razu dodajmy, że wspomniane słabości czy skazy charakterologiczne nie zawsze muszą być wadami, a w określonych okolicznościach – np. gdy kieruje się strajkującymi masami czy, szerzej i bardziej w stylu Wałęsy, gdy obala się ustrój komunistyczny – stają się wręcz niezbędne. Także z lektury "Ja" można wyciągnąć podobne wnioski, bo i sam Wałęsa, i przepytujący go dziennikarze zgadzają się chyba co do tego, że jego psychologiczne deficyty są nieodłączną częścią nie tylko jego osobowości, ale i jedną ze składowych jego historycznych dokonań.

Już pierwsze zdania w rozmowie należą do Wałęsy: "Myślę tylko do przodu, nie do tyłu. Mnie przeszłość nie interesuje. Mnie interesuje przyszłość. Bo ja mam mało już czasu". Cztery krótkie zdania, trzykrotnie odmienione "ja", do tego jeszcze jedno "ja" domyślne. I zapowiedź trudnej przeprawy dla Bobera i Łazarewicza, no bo jak wyciągnąć szczere zwierzenia od kogoś, kto upiera się, że go przeszłość nie obchodzi? Dziennikarze podjęli się jednak tego karkołomnego zadania, po długich rozmowach przekonali do swojego pomysłu Wałęsę i – strona po stronie, rozdział po rozdziale – próbują zrekonstruować biografię oraz namalować portret byłego prezydenta.

Od dzieciństwa, okresu dojrzewania i wczesnej młodości, przez pracę w stoczni, pierwsze doświadczenia strajkowe, kolejne aresztowania i przesłuchania, rodzenie się przywódcy przez duże "P", Okrągły Stół i upadek komuny, prezydenturę i wojnę na górze aż po polityczną emeryturę, publikację bestsellerowych wspomnień Danuty Wałęsy i niechęć (czy raczej nienawiść) do braci Kaczyńskich i pisowskich rządów.

Wałęsa do Elżbiety II: "Ten pałac zaraz się pani spali"

Wspaniała, porywająca i żywa, a zarazem chroma i pełna ubytków jest polszczyzna Wałęsy. Kapitalne są anegdoty (np. z podróży zagranicznych, z których rzekomo nic nie pamięta, bo nie przywiązywał do nich żadnej wagi), liczne bon moty ("Jak koń biegnie, to musi pan go dogonić, żeby na niego wsiąść") czy paradoksy ("Podpalałem ostrożnie"). Są też – często mimowolne – momenty komiczne. Zapytany o to, czy Kwaśniewski zwracał się do niego per "panie prezydencie", Wałęsa odpowiada, że tak, bo "takie są zwyczaje", by na kolejne pytanie ("A pan do niego") odpowiedzieć: "Raczej bezosobowo".

Z podróży do Wielkiej Brytanii w 1991 roku niereformowalny i "niedyplomatyczny" Wałęsa pamięta, jak zwrócił uwagę królowej Elżbiecie II, że "ten pałac zaraz się pani spali". "I przewidziałem, bo wybuchł tam pożar" – konstatuje były prezydent. Po uwadze, że być może przesadza, uzupełnia: "Nic nie przesadzam. Chodziłem po tych pokojach, korytarzach. Gniazdka niezabezpieczone, powyrywane, druty niezaizolowane. To się musiało spalić". Z kolei z podróży do Japonii były prezydent wspomina, jak któregoś dnia poprosił o ziemniaka: "Załatwili mi kartofla, ale w tubce od pasty do zębów. Tego się nie dało jeść".

Opowieść – jak to w przypadku Wałęsy – jest niezwykle dynamiczna, ekspresyjna, emocjonalna. Czyta się tę książkę jednym tchem, nie sposób się od niej oderwać i nie sposób się nudzić. Wałęsa niby nie lubi zbędnego gadania, niby uważa używanie słów za marnowanie czasu ("Słowa nic nie znaczą, trzeba robić" – wspaniałe wyznanie w ustach udzielającego wywiadu rzeki, nieprawdaż?), a jednocześnie jego spowiedź pędzi bez opamiętania, dodatkowo podkręcana i przyspieszana przez "przeszkadzających" mu dziennikarzy.

Ujarzmić Wałęsę?

Ujarzmienie, tudzież ciągłe kontrowanie Wałęsy w rozmowie to jedno z dziennikarskich zadań niemożliwych, więc Bober i Łazarewicz zdają sobie doskonale sprawę, że gdyby byli napastliwymi i bezczelnymi interlokutorami, nic by z tych spotkań nie wyszło i książka prawdopodobnie nigdy nie ujrzałaby światła dziennego. Nie oznacza to bynajmniej, że dziennikarze nie reagują na to, co im mówi Wałęsa i pokornie przyjmują każdą przedstawianą przez niego wersję wydarzeń czy prawdę objawioną.

Owszem, czasami aż chciałoby się, by Wałęsa został mocniej przyciśnięty i zmuszony do bardziej bezpośredniej samokrytyki. Pytanie, czy to w ogóle możliwe? Po lekturze całości "Ja" można za to z całą pewnością powiedzieć, że udało się autorom w tej rozmowie znaleźć złoty środek pomiędzy dociekliwością a oddawaniem pola (walki?) swojemu bohaterowi; pomiędzy byciem słuchaczem wdzięcznym, ale niebezkrytycznym; byciem prowadzącym nie tylko moderującym, ale też ingerującym w przebieg opowiadanych wydarzeń, hipotez i projekcji.

Wałęsa z charakterystyczną dla siebie otwartością, konkretnie i prosto z mostu, opowiada o tym, jak "kombinował" – np. o ogrywaniu ubeków i aparatczyków, o wewnętrznych grach w "Solidarności" czy rozgrywkach w czasie wojny na górze. Z całości rozmowy dostajemy jednak przede wszystkim portret Wałęsy osamotnionego, w dużej mierze z winy swego charakteru, swoich słów, gestów, czynów i – ogólnie – z powodu porywczego charakteru.

To również portret osoby – co tu dużo kryć – dość kalekiej emocjonalnie, mało empatycznej, impulsywnej, cholerycznej i despotycznej. Niezwykłe wrażenie robią np. fragmenty rozmowy dotyczące żony i rodziny Wałęsy – aż żal, że jest ich tak niewiele. Wreszcie, jest ta książka także portretem - wiele na to wskazuje - naszego niedoszłego dyktatora, dyktatora zatrzymanego w pół kroku.

Wałęsa prawie nie przyznaje, że popełniał błędy. Jeśli zawinili – to inni. Inni, owszem, powściągali go, powstrzymywali przed dobrymi zmianami, psuli. Sam bywał, jak to zgrabnie określi, "hamującym proces bujania w obłokach". Jeśli inni odnosili sukcesy – to dzięki niemu. Jeśli coś przewidywał – zazwyczaj się sprawdzało. W skrócie: miał rację nawet, gdy błądził. Z drugiej strony, nagle potrafi Boberowi i Łazarewiczowi powiedzieć: "Różne miałem pomysły. Dziwne i dzikie". Albo: "Byłem bezczelnie odważny. Ale głupi chyba też".

Wałęsa przewiduje przyszłość Kaczyńskiego i reszty PiS-u

W końcowych – dotyczących "tu i teraz", dla części czytelników zapewne szczególnie interesujących – rozdziałach Wałęsa opowiada o Polsce za 5 lat, Polsce odrabiającej straty po PiS-ie. Były prezydent nie ma złudzeń, że PiS "nie ma najmniejszych szans" i "musi przegrać": "Na razie trzymają się mocno, bo rozdają pieniądze i przywileje, ale w końcu skończą się pieniądze i wtedy będzie nasz ruch". Wałęsa – jak na naszego Nostradamusa przystało – dawno też przewidział już koniec Jarosława Kaczyńskiego: "Skończy samobójstwem albo w domu wariatów". To jeden z momentów rozmowy, w których kontra w rodzaju, skąd posiada taką wiedzę, wydaje się nieodzowna, zamiast tego dostajemy jednak dopytywanie "Kiedy będzie ten ruch?" i "Skąd ta pewność, że przegrają?".

W sierpniu 2017 roku Bober i Łazarewicz dograli jeszcze postscriptum dotyczące aktualnego stanu demokracji, w którym to dodatkowym rozdziale – jak łatwo odgadnąć – Wałęsa również nie przebiera w słowach. Wie np., że Kaczyński nie odda władzy: "On chce co najmniej zginąć, żeby leżeć na Wawelu, reszta go nie obchodzi. A jego ludzie chcą utrzymać władze jak najdłużej i zrobią wszystko, żeby jej nie oddać. Dlatego im szybciej dojdzie do zwarcia, tym mniejsze ofiary będą".
Wałęsa jest też przekonany, że "Macierewicz będzie strzelał, przecież po to buduje sobie armię. On nie jest głupi, wyśle kiedyś swoich sportowców na wiec, dojdzie do bijatyki i wtedy on interweniuje, żeby nas rozdzielić. I pociągnie za spust. Potem się będzie z tego wybielał. Będzie mówił, że były noże, pałki, krew się lała, więc musiał strzelać. Że nie miał wyboru. I on to dobrze rozegra, tak mi się wydaje".

Zdaniem byłego prezydenta "łatwiej było walczyć z komuną niż z tymi szkodnikami" z PiS-u, ale zarzeka się, że nie chodzi mu o zemstę, tylko o dobro Polski. Choć, oczywiście, "dopieprzyć – też trzeba! Łącznie z wsadzeniem ich do aresztów i dawaniem codziennie przez tydzień solonych śledzi. Bez wody. Tydzień bym ich tak przetrzymał i zobaczycie, jak wyjdą na ludzi". "Oni to wszystko rozpieprzyli!" – wykrzykuje Wałęsa pod koniec książki, ale sama pointa jest przynajmniej częściowo optymistyczna.

Wałęsa zarzeka się bowiem, że jak już będzie "głęboko pod ziemią", to zaczną go chwalić. "Bo to, co zrobiłem, zasługuje na to. Niezależnie od poglądów" – twierdzi były przewodniczący "Solidarności".

Lektura obowiązkowa

Paradoksalnie – i nie wiedzieć właściwie, jakim cudem – Wałęsa z książki Bobera i Łazarewicza budzi naszą sympatię i podziw. Pomimo wszystkich mankamentów i słabości charakterologicznych, pomimo wewnętrznie sprzecznych wyznań i licznych uników, pomimo irytujących niejednokrotnie przechwałek i pokazów bufonady. Być może to zasługa samych rozmówców, być może przyćmiewającej wszystko inne charyzmy Wałęsy, a może po prostu faktycznych historycznych osiągnięć i sukcesów naszego laureata pokojowej Nagrody Nobla.

Nie chciałbym bardzo, by menagerowie czy prezesi czytali tę książkę jako podręcznik efektywnego zarządzania, bo skończyłoby się to jakąś niebywałą falą samobójstw wśród udręczonych i zmasakrowanych pracowników, ale co do tego, że "Ja" jest lekturą obowiązkową i wciągającą bez reszty, wątpliwości nie mam żadnych.

Grzegorz Wysocki, WP Opinie

_"Ja" - z Lechem Wałęsą rozmawiają Andrzej Bober i Cezary Łazarewicz, Wyd. WAB, Warszawa 2017. _

Obraz
© Materiały prasowe
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)