Grudzień`70: sprali go jedni i drudzy
Były pracownik Komitetu Wojewódzkiego PZPR w
Gdańsku zeznał w poniedziałek przed sądem w procesie o "sprawstwo
kierownicze" grudniowej masakry, przeciwko m.in. Wojciechowi
Jaruzelskiemu, jak w grudniu 1970 r. uciekał z płonącego komitetu
i pobili go najpierw stoczniowcy, a potem ZOMO.
66-letni dziś Ryszard S. w grudniu 1970 r. pracował w gdańskim komitecie jako młodszy inspektor. Przed Sądem Okręgowym w Warszawie opowiadał o swym udziale w zajściach przed komitetem.
W poniedziałek 14 grudnia, po ogłoszeniu w niedzielę przez władze decyzji o podwyżkach cen żywności, stoczniowcy odbyli wiec, zażądali cofnięcia podwyżek i przybycia do nich przedstawiciela komitetu. Później wyszli na ulice i dotarli pod KW PZPR. Odśpiewali tam Międzynarodówkę oraz hymn państwowy, potem obrzucili kamieniami komitet. Tego świadek nie widział, zna te wydarzenia z relacji swego szefa, bo 14 grudnia był w delegacji w Lęborku.
W związku z wydarzeniami przed gmachem przełożony Ryszarda S. polecił mu przyjść do pracy 15 grudnia na godzinę szóstą rano. S. miał czuwać na parterze budynku. Przed ósmą do ludzi z komitetu dotarła wiadomość, że stoczniowcy kierują się w ich stronę. Zdecydowano, by kobiety opuściły budynek. Robotnicy znaleźli się na placu przed komitetem ponad godzinę później. Według świadka, rozpoczęli szturm. Na kamienicę leciały kamienie, śruby i inne przedmioty. Gmach został też podpalony.
"Byłem jednym z ostatnich pracowników komitetu, który z niego uchodził. Wyskoczyłem z pierwszego piętra i zerwałem sobie ścięgna. Kulejąc szedłem do domu. Wtedy napotkała mnie grupa stoczniowców i dostałem od nich czymś gumowym po plecach. Powiedziałem im, żeby mnie nie bili, bo kuleję. Uratowała mnie legitymacja zakładu, w którym wcześniej pracowałem - Elmoru. Pokazałem im ją i mnie puścili" - relacjonował Ryszard S.
Nie uniknął on jednak jeszcze jednego pobicia - tym razem przez zomowca. Gdy szedł dalej ulicą utykając, jeden z funkcjonariuszy ZOMO uderzył go pałką w plecy. "Im powiedziałem, że jestem z komitetu. Wzięli mnie więc pod ręce i zaprowadzili do pobliskiego baru mlecznego. Stamtąd razem ze znajomym wróciłem do swojego domu" - mówił świadek.
Według oficjalnych danych, w grudniu 1970 r., podczas tłumienia przez milicję i wojsko robotniczych protestów przeciw drastycznym podwyżkom cen, zginęły 44 osoby. W PRL nikogo nie pociągnięto za to do odpowiedzialności.
Dziś oskarżeni o "sprawstwo kierownicze" masakry robotników Wybrzeża są: były wicepremier Stanisław Kociołek, były szef MON gen. Wojciech Jaruzelski, jego zastępca gen. Tadeusz Tuczapski oraz byli dowódcy wojskowi różnych szczebli: Stanisław Kruczek, Mirosław Wiekiera, Wiesław Gop i Bolesław Fałdasz. Wszystkim grozi dożywocie. Odpowiadają z wolnej stopy. Żaden nie przyznaje się do zarzucanych czynów. (mp)