Grozi nam wewnętrzna zimna wojna?
Czy konflikt między PO i PiS można nazwać już wewnętrzną zimną wojną? Dyrektor Instytutu Filozofii i Socjologii PAN prof. Henryk Domański tłumaczy, że napięcia między zwolennikami dwóch największych partii występują cyklicznie, a obecnie mamy kulminacyjny punkt kolejnego cyklu. - Niepokojącym zjawiskiem jest zaostrzenie się języka polityków i pojawienie się mocnych słów w ustach osób, które do tej pory unikały drastycznych określeń. Mam na myśli premiera Donalda Tuska - mówi socjolog. Prof. Domański zwraca uwagę, że podział polityczny między zwolennikami PiS i PO nie jest jedynym zagrożeniem i wskazuje na "groźby, które są o wiele bardziej realne niż słowa polityków".
23.04.2012 | aktual.: 08.05.2012 15:32
WP: Paulina Piekarska: Premier Donald Tusk stwierdził, że w Polsce powstaje nowy front zimnej wojny wewnętrznej. Zgadza się pan z tym stwierdzeniem?
Prof. Henryk Domański:Premier zareagował w ten sposób na słowa polityków PiS – Antoniego Macierewicza, który podczas niedawnej wizyty w Krośnie odnosząc się do katastrofy smoleńskiej przekonywał, że „Rosja wypowiedziała Polsce wojnę”, oraz Jarosława Kaczyńskiego, który w czasie uroczystości rocznicowych, mówił, że „tylko dojście do władzy PiS pozwoli żyć Polakom w wolnej Polsce”. Gdyby te wypowiedzi pozostały bez komentarza, pozwalałoby to domniemywać, że rzeczywiście rząd Platformy Obywatelskiej sprawuje władzę w taki sposób, żeby zniewolić społeczeństwo. Na takie oskarżenia musi odpowiedzieć każdy rząd.
WP: A jak jest naprawdę – możemy mówić w Polsce o wewnętrznej wojnie?
- Była to raczej wypowiedź polityczna. Jako socjolog nie widzę w polskim społeczeństwie takiego trwałego podziału, jaki mogłyby sugerować niedawne demonstracje z jednej strony zwolenników Prawa i Sprawiedliwości, z drugiej - Platformy Obywatelskiej. Pamiętajmy jednak, że doszło do nich w głównych metropoliach – Warszawie i Krakowie. Nie słyszałem, żeby podobne wystąpienia miały miejsce w innych miastach np. w Poznaniu czy na wybrzeżu, nie mówiąc o mniejszych miejscowościach czy wsi. Podział na zwolenników PiS i PO jest najmocniejszym z podziałów politycznych, ale rysuje się on głównie wśród osób, które interesują się polityką i trzymają rękę na pulsie bieżących wydarzeń. Odsetek takich ludzi w naszym społeczeństwie nie dominuje i wynosi ok. 20-30%. O wiele istotniejsze są inne podziały.
WP: Jakie?
- Podziały na tle interesów społeczno-ekonomicznych dotyczących dochodów, pewności zatrudnienia i zabezpieczeń socjalnych, które mobilizują do walki z pracodawcami i wystąpień przeciwko rządowi. Mamy już zapowiedzi blokad dróg przez drogowców, którym nie wypłacono wynagrodzeń za budowę autostrady A2, a także wypowiedzi taksówkarzy i związkowców z NSZZ "Solidarność", że podczas Euro 2012 wyjdą na ulice i będą strajkować przeciwko społecznej polityce rządu. Te groźby są o wiele bardziej realne niż słowa polityków, okazjonalnie wspieranych demonstracjami i kontrdemonstracjami ograniczającymi się do największych ośrodków. W tym kontekście podział polityczny między zwolennikami PiS i PO nie wydaje się tak istotnym zagrożeniem dla stabilności stosunków społecznych i państwa jak klasyczne podziały na tle nierówności materialno-bytowych.
WP: Jednak czy podgrzewanie emocji, jakie obecnie obserwujemy na scenie politycznej, nie jest niebezpieczne? Niektórzy obawiają się, że może dojść do wydarzeń, nad którymi partie nie będą w stanie zapanować i dojdzie do społecznego wybuchu. Po zabójstwie posła PiS w Łodzi już wiemy, że takie rzeczy są możliwe.
- Oczywiście, takie ryzyko istnieje, ale trudno je przewidzieć. Na wydarzenia i konflikty polityczne nakładają się cechy osobowościowe i uwarunkowania psychologiczne jednostek. Nie można wykluczyć, że ktoś ze skłonnością do emocjonalnych reakcji poczuje się zobligowany do wyrażenia swoich poglądów w sposób tak radykalny jak miało to miejsce kilka lat temu w Łodzi. Nie można tego wykluczyć, aczkolwiek pamiętajmy, że był to jeden przypadek od 2005 roku, od którego rysuje się konflikt między PiS i PO. Porównując sytuację w Polsce z innymi krajami w Europie, można powiedzieć, że nawet takie jednostkowe wystąpienia są u nas rzadkością. Weźmy na przykład spokojną Norwegię. Masakrę dokonaną przez Andersa Breivika trzeba przecież traktować jako wydarzenie, które wyrosło na podłożu emocji związanych z podziałami o charakterze politycznym i światopoglądowym. Inny przykład to Francja, gdzie w ulicznych zamieszkach na tle rasowym i stosunku do imigrantów wzięły udział dziesiątki tysięcy ludzi. My jesteśmy wolni od
takich konfliktów.
WP: Jednak „atmosfera nienawiści” między politykami PiS i PO narasta. Osiągnęła już szczyt, czy jeszcze będzie się pogłębiać?
- Napięcia te występują cyklicznie i obecnie mamy kulminacyjny punkt kolejnego cyklu - przejawiającego się tym razem w coraz silniejszej brutalizacji życia politycznego. Niepokojącym zjawiskiem jest zaostrzenie się języka polityków i pojawienie się mocnych słów w ustach osób, które do tej pory unikały drastycznych określeń. Mam na myśli premiera Donalda Tuska, który podczas sejmowej debaty nad referendum ws. reformy emerytalnej przewodniczącego Solidarności Piotra Dudę nazwał „pętakiem”. Jest to o tyle zaskakujące, że do tej pory premier takich określeń unikał. Może rzeczywiście są to elementy nowego stylu, który może być przejmowany przez ogół. Na razie jest jednak jeszcze za wcześnie na wysuwanie takich mocnych przewidywań.
WP: Czy ostatnie mocne wypowiedzi polityków, swoboda rzucania oskarżeń, brak zahamowań w obrażaniu rywali wyznaczą nowe standardy w polskiej polityce? Jest gorzej niż było do tej pory?
- Standardy zostały przekroczone już dawno. W ciągu ostatnich lat z obu stron wielokrotnie padały różne oskarżenia, a politycy wygłaszali poglądy zupełnie nieracjonalne, tzn. nie mające uzasadnienia w faktach, albo nie wynikające logicznie z realnych przesłanek. Ze strony PO przodowali w tym Stefan Niesiołowski, Kazimierz Kutz i oczywiście Janusz Palikot, kiedy jeszcze był w Platformie. Obecny lider Ruchu Palikota z upodobaniem używa słowa „cham”, także pod adresem osobistości duchownych, biskupów, do których w Polsce przyjęto zwracać się z szacunkiem. W PiS najmocniejszego języka używa Antoni Macierewicz i Jarosław Kaczyński. Co prawda nie używają oni słów uchodzących za obraźliwe. Kaczyński nie mówi o premierze „pętak”, co najwyżej, że jest on bezczelny. Macierewicz w ogóle wyraża się wykwintnie, natomiast to, co mówi, jest na ogół bardzo spekulatywnym formułowaniem daleko idących konkluzji. Front polityków posługujących się "mową nienawiści" nie poszerzył się znacznie, chociaż zmniejsza się krąg tych,
którzy się wobec niej dystansowali.
WP: Nienawiść między PO i PiS będzie rosła?
- Negatywne emocje będą podgrzewane regularnie, szczególnie podczas ważnych wydarzeń historycznych. Takie dni jak 11 listopada, 1 i 3 maja będą okazją do publicznych wystąpień i ulicznych manifestacji. Druga rocznica katastrofy smoleńskiej pokazała, że 10 kwietnia będzie kolejną datą w naszym kalendarzu politycznym, sprzyjającą ożywieniu tego typu emocji.
Rozmawiała Paulina Piekarska, Wirtualna Polska