Świat"Grożą nam terroryści!" - najlepszy sposób na rządowy PR?

"Grożą nam terroryści!" - najlepszy sposób na rządowy PR?

Gdy notowania rządu spadają, warto sięgnąć po wyjątkowe środki. Można np. postraszyć obywateli groźbą ataku terrorystycznego i widowiskowo zacząć bronić ich przed wyimaginowanymi wrogami. To o wiele lepszy sposób na dobry PR, niż walka z dopalaczami Tuska - pisze w Wirtualnej Polsce Michał Sutowski z "Krytyki politycznej".

"Grożą nam terroryści!" - najlepszy sposób na rządowy PR?
Źródło zdjęć: © PAP | JOHN MACDOUGALL

24.11.2010 | aktual.: 24.11.2010 09:34

Histeria po niemiecku - czyli pod pełną kontrolą. Widmo ataków terrorystycznych na kraj wyprowadziło na ulice, dworce i lotniska tysiące policjantów. Medialna kampania i posunięcia rządu mówią bardzo wiele o tym, do czego politykom w Europie służy dziś terroryzm. Ale w tym wypadku - w wariancie subtelnym.

Subtelny jest niemiecki rząd - o samych terrorystach wiemy niewiele. Angela Merkel to jednak nie Bush ani Blair. FBI o czymś ostrzegło, ktoś coś zeznał, znaleziono ponoć jaką bombę. W Namibii, ale z adresem do Monachium. Jak na dzisiejsze standardy to już całkiem sporo. Mimo to Niemcy nie wypowiedziały jeszcze nikomu wojny, nie zaczęły hurtem deportować Arabów ani nawet nie wysyłają do Afganistanu kolejnych kompanii Bundeswehry. Jak na to "realne zagrożenie", rząd zachowuje się zaskakująco spokojnie. Kampania strachu jest prowadzona bardzo inteligentnie i rozważnie - i zarazem z imponującym rozmachem.

Minister spraw wewnętrznych de Maiziere wyprowadza całe kompanie policji z bronią maszynową na ulice i odgradza płotem Reichstag. Mówi o konkretnym niebezpieczeństwie ze strony islamistów, mówi o pewnych źródłach, tajemniczych ustaleniach służb, wreszcie życzliwej pomocy sojuszników. I dodaje - "ale nie dajmy się zwariować”. Bo przecież terrorystom właśnie o to chodzi, żebyśmy zmienili styl życia, ograniczyli najcenniejsze prawa i wolności... Pięknie. To na czym właściwie polega problem - skoro ministra od bezpieczeństwa chwalą nawet opozycyjni Zieloni?

Szansa na śmierć w ataku terrorystycznym w Niemczech jest znikoma - gdy np. tylko na drogach ginie tam rocznie ponad 5 tysięcy ludzi. Informacje tajnych służb - niemal całkowicie nieweryfikowalne na drodze demokratycznych procedur - są za to źródłem całkiem nowej atmosfery. Przesuwają się granice tego, co ze strony państwa dopuszczalne. Niczym Kaczyński w ostatniej kampanii, rząd niemiecki "dzieli dyskurs". Pani kanclerz i ministrowie - siła spokoju. Ale już w tle pojawiają się głosy nt. zmian w prawie. Szef parlamentarnej frakcji CDU mówi głośno o konieczności gromadzenia "na wszelki wypadek” danych o połączeniach telefonicznych przez operatorów - nawet bez podejrzenia przestępstwa. Poseł z CSU (hasło: "Bliżej ludzi"...) postuluje wprowadzenie na szerszą skalę programów szpiegujących pocztę elektroniczną. Chadecki minister z Dolnej Saksonii idzie jeszcze dalej i do powyższych pomysłów dokłada więcej policji w "islamskich" dzielnicach i ułatwienia w deportacji cudzoziemców. A do tego wszystkiego wysoki
funkcjonariusz policji domaga się pomocy - tzn. zaangażowania wojska.

Konstytucja zabrania użycia Bundeswehry do takich celów, ale konstytucję można zmienić. Parę lat temu do zaangażowania armii w wewnętrznej "wojnie z terroryzmem" nawoływał nie byle kto, bo sam Wolfgang Schäuble, dziś potężny minister finansów.

"Nie jesteśmy na wojnie" - woła opozycja, a rząd zdaje się zgadzać. Żadnych ekstremizmów, tylko rozwaga, pragmatyzm i konsensus sił politycznych w obliczu zagrożeń - oto jawne przesłanie rządzącej koalicji. A ukryte? Są co najmniej dwa.

Po pierwsze - prawo i porządek w wersji soft, w imię interesu publicznego, z pełnym przyzwoleniem i poparciem społeczeństwa. "Ordnung muss sein" - z czytelną aluzją do rzekomych "lewackich burd”, czyli tak naprawdę masowych protestów społecznych. Niemcami wstrząsają ostatnio demonstracje - przeciw budowie dworca-centrum handlowego w Stuttgarcie a także przedłużeniu działania elektrowni atomowych. Wszystkie - przeciw planom rządowym.

A co po drugie? Warto czasem społeczeństwu przypomnieć, skąd pochodzi zagrożenie. Że z zewnątrz, to oczywiste. A skąd konkretnie? Z krajów muzułmańskich, rzecz jasna. Antyimigrancki resentyment jest wciąż w społeczeństwie stosunkowo silny - problem w tym, że żadne wiarygodne statystyki nie potwierdzają zalewu Niemiec przez obcych przybyszów. Od dwóch lat RFN to kraj emigracji a nie przyjazdów z zewnątrz.

Rasistowskie idee z głośnej książki Thilo Sarrazina trzeba było rytualnie potępić – wbrew nastrojom sporej części prawicowego elektoratu. Nie było więc lepszej okazji by pokazać, jak rząd troszczy się o "zdrową" (judeochrześcijańską?) większość, niż wyprowadzić na ulice policję pod hasłem walki z islamskim ekstremizmem - i to z pełnym przyzwoleniem muzułmańskich posłów opozycji.

Rząd Angeli Merkel jak nigdy potrzebuje dobrej prasy - przez kraj przetacza się fala antyrządowych protestów, lewica rośnie w siłę, CDU grozi wkrótce utrata wielkiego landu Badenii-Wirtembergii a do tego koalicja próbuje ukryć kreatywną księgowość przy okazji nowego budżetu. Przy okazji można pokazać powagę i umiarkowanie, powstrzymać się od „instrumentalizacji zagrożenia”. I na chwilę odroczyć pomysły zwiększenia kontroli policji i tajnych służb nad społeczeństwem - niech się ludzie oswoją.

Niemiecka kampania "antyterrorystyczna" z ostatnich dni to przykład rewelacyjnego PR - żałośnie na jej tle wypada np. polska histeria wokół dopalaczy. Niewiele wysiłku włożyli PR-owcy Platformy, żeby naszą uwagę skupić na dwa tygodnie wokół pseudoproblemu - z finałem w postaci wadliwego prawa. Pytaniem otwartym pozostaje, czy źle świadczy to tylko o rządzie Donalda Tuska.

Michał Sutowski specjalnie dla Wirtualnej Polski

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (69)