Grecja - kto za to zapłaci, czemu my i dlaczego tak dużo?
"Około setki spośród demonstrujących nauczycieli próbowało przerwać policyjną blokadę i wedrzeć się do budynku parlamentu. Obrzucili policję kamieniami i butelkami z benzyną. Policja użyła gazu łzawiącego". I kawałek dalej: "bezrobotni nauczyciele, w proteście przeciwko zakazowi nowych zatrudnień przez najbliższe trzy lata, wdarli się do siedziby telewizji, domagając się wpuszczenia na wizję". I jeszcze – "na Akropolu zawisł wielki transparent: powstańcie, ludy Europy!". Nie, to nie są sceny ze skeczu Monty Pythona (patrz: rebelia podstarzałych ubezpieczeniowców z Sensu życia). To dzisiejsza Grecja oczami zagranicznego korespondenta - pisze w felietonie w Wirtualnej Polsce Michał Sutowski z "Krytyki Politycznej".
05.05.2010 | aktual.: 12.05.2010 11:10
Bo, o dziwo – obok sprawy szczątków Tupolewa na Jasnej Górze, procesu Dody i wojny o IPN – Europa miewa jeszcze jakieś inne problemy. Na przykład taki, że Grecji od dawna grozi bankructwo a całej strefie euro katastrofa. Kwestia pakietu ratunkowego dla greckiej gospodarki zdominowała europejską debatę publiczną w ostatnich dniach – główne pytania brzmiały oczywiście: „kto za to wszystko zapłaci, dlaczego my i dlaczego tak dużo?”. Wszystko wskazuje na to, że ostateczne decyzje zostaną podjęte do końca tygodnia, a kraje strefy euro wyłożą na Greków kilkadziesiąt miliardów euro.
Dlaczego z pomocą zwlekano tak długo? Główny jej płatnik to Niemcy (ponad 22 miliardy euro kredytu), a w wielkim landzie – Nadrenii-Północnej Westfalii – już za 4 dni wybory. Kanclerz Merkel robiła wszystko, by odwlec decyzję – żeby przypadkiem wyborca nie uznał, że chadecja szasta "jego" pieniędzmi dla nierobów i warchołów, co zamiast wziąć się do roboty, leżą na plaży, albo strajkują. Najpierw przeżarli fundusze unijne, potem wystrajkowali podwyżki, dłuższe urlopy, wyższe zasiłki – no to mają za swoje... Tylko czemu reszta Europy ma za to płacić? Niech sobie sami radzą, nieśmiało szepcze mądrość ludowa, a neoliberalni ideolodzy głośno podchwytują. A może odwrotnie.
Taka "ekonomia naiwna" zazwyczaj się myli – niestety decyduje też o wynikach sondaży. I dlatego europejskie rządu zwlekały jak mogły z pomocą dla Grecji, domagając się w zamian radykalnych cięć budżetowych i iście drakońskich oszczędności. Problem jest autentyczny a Grecja naprawdę wymaga reform. Tylko czy na pewno Grecy są tylko i wyłącznie sami sobie winni? I czy przypadkiem nie stali się kozłem ofiarnym, który pozwoli zapomnieć o strukturalnych źródłach globalnego kryzysu i znów przerzucić winę na "rozrzutne państwo socjalne"?
Schemat wydaje się prosty. Mało pracują, dużo zarabiają, żyją ponad stan – i klęska gotowa. Tymczasem Grecy pracują 41 godzin w tygodniu – cztery powyżej średniej unijnej. Zarabiają niecałe ¾ średniej, płaca minimalna to zaledwie połowa tego, co w innych krajach UE, podobnie emerytura, na którą odchodzą później niż Niemcy, o Polakach nie wspominając. To fakt, że sektor państwowy jest ponad miarę rozdęty – tylko, że to nie żadne "państwo dobrobytu" tylko zwykły feudalizm polityczny. Stanowiska w greckim sektorze publicznym to partyjny łup, który rozdziela się pomiędzy towarzyszy, sponsorów, dzieci, żony i kochanki. I to ich przywileje stanowią główne źródło finansowych kłopotów.
Gospodarki państw Unii (a zwłaszcza strefy euro) to naczynia połączone. Dla przykładu – bez nadmiernej konsumpcji Greków, narzekający dziś na ich rozrzutność Niemcy sporo by stracili – aż 8 miliardów euro ten mały kraj wydawał rocznie na niemieckie produkty. Horrendalne są też pomysły, aby problem rozwiązać wykluczając Grecję ze strefy euro – co najmniej z trzech powodów. Po pierwsze – taki krok podrożyłby obsługę długu zagranicznego, gdyż państwo to straciłoby znacznie na wiarygodności. Po drugie – liczone w euro długi trudno byłoby spłacić drachmą, którą, dla pobudzenia eksportu, Grecy musieliby mocno zdewaluować. Po trzecie wreszcie, taki krok to wielka gratka dla spekulantów walutą i obligacjami – a w kolejce czekają już Hiszpania czy Irlandia, będące na krawędzi podobnego kryzysu.
Kryzys grecki pokazał, że strefa euro nie przetrwa, jeśli nie stworzy własnych funduszy ratunkowych (na wzór MFW), mechanizmów koordynacji gospodarczej szerszych niż tylko wspólna waluta i otwarty rynek, wreszcie – jeśli nie okiełzna finansowej spekulacji, dla której greckie problemy to bogate źródło dochodów i nie powstrzyma dyktatu prywatnych agencji ratingowych, których wyrok wciąż może całkiem zdrowe państwo zabić. Europa albo będzie miała wspólną politykę socjalną i wspólne podatki oraz euro jako globalną walutę rezerwową – albo zostanie peryferiami Chin i USA.
Grecja to dobry chłopiec do bicia – w sam raz, żeby zapomnieć o kryzysie sprzed półtora roku. Bo wreszcie to nie banki, a państwo i roszczeniowi bumelanci stoją pod pręgierzem. A przy okazji wymuszonych reform – można im co nieco sprywatyzować, np. uczelnie czy inną służbę zdrowia. Co tam reforma MFW, co tam kontrola spekulacji, co tam europejska solidarność – kiedy można zdusić związki zawodowe, obciąć socjal i cięciami „zaoszczędzić” gospodarkę na śmierć. Jak to mówiono w PRL? Wraca nowe...?
Michał Sutowski specjalnie dla Wirtualnej Polski