Gra na zderzenie
Złudzenia straciły, jak się zdaje, także inne stronnictwa. Władze PO wydały dyspozycje specjalistom od kampanii wyborczych, by przygotowali odpowiednią strategię. Andrzej Lepper kontrolujący każdy ruch Samoobrony oddał ster partii współpracownikom i wyjechał do Chin, do przyjaciół z ligi komunistycznej. Lepper nie opuszczał kraju ze strachu przed nadchodzącym gorącym okresem negocjacji. Teraz zaś wybrał raczej zapowiadającą się atrakcyjnie wizytę, uważając, że wydarzenia w Polsce będą się toczyły na jałowym biegu.
Spontaniczna obrona
– Liderzy wszystkich partii, łącznie z PiS i PO, zachowują się jak młodzi kierowcy zabawiający się w mrożącą krew w żyłach grę: idą na zderzenie i patrzą, kto pierwszy nie wytrzyma i skręci – tak jeden z prawicowych działaczy samorządowych opisał sytuację, która zapanowała po zeszłotygodniowym zwarciu w Sejmie.
Dwa główne stronnictwa nie od wczoraj dążyły do przesilenia. Platforma – bo tak naprawdę nie mogła dłużej funkcjonować w opozycji, w jednym rzędzie z SLD i Samoobroną. Prawo i Sprawiedliwość – bo uwierzyło w korzystne dla siebie sondaże i zapragnęło skończyć z paradoksalnym stanem, gdy ugrupowanie rządzące występuje w charakterze wiecznego petenta, ciułającego głosy przed kolejnymi głosowaniami projektów ustaw. Jeden z liderów PiS już w grudniu rzucił hasło przyspieszonych wyborów – gdy reprezentanci PO na przekór PiS utrącili w komisji poprawkę do ustaw kompetencyjnych. W sejmowym zwarciu brały udział wszystkie stronnictwa. Przeciwko PiS powstała nieformalna koalicja (czy wręcz, jak chcą niektórzy obserwatorzy, tajne porozumienie) PO z LPR, PSL, Samoobroną i SLD. Miała w planie obalenie marszałka Marka Jurka, który – jak zauważyli jej liderzy – zaczął wcielać w życie plan doprowadzenia do przyspieszonych wyborów pod pretekstem nieuchwalenia bud- żetu państwa.
– Platforma nie uczestniczyła w tajnym spisku – zaprzecza Bronisław Komorowski (PO). – To była spontaniczna obrona klubów przed działaniami marszałka, które prowadziły do spowolnienia prac Sejmu i zwiększenia ryzyka szantażu rozwiązaniem parlamentu. „Kryzys państwa”, „bezprawie”, wreszcie „pucz” i „zamach stanu” – dawno z ust polityków nie padały tak ostre słowa jak już na początku batalii – 11 stycznia. Zachowanie opozycji najlepiej oddaje kursujące w kuluarach określenie „koalicja strachu”.
Sytuację załagodził chwilowo miniszczyt Tusk–Kaczyński, choć szybko wyszło na jaw, że zakończył się fiaskiem. – W trakcie spotkania zaproponowałem, byśmy umówili się na rozmowy polityczne poza Sejmem. Milczenie. Gdy wyszliśmy do dziennikarzy, tak naprawdę nie mieliśmy im nic do powiedzenia. Nie mieliśmy, bo nic nie było ustalone. Ale za chwilę PO już twierdziła, że rozmowy były umówione! – mówi oburzony Kaczyński. PO zaprzecza tej relacji.
Gratulujemy cieniowi
W samo południe na scenę polityczną wkroczył widmowy twór – SamoPiS – i od razu do białości rozgrzał atmosferę. Podejrzenie, że partia Kaczyńskiego zawiera właśnie koalicję rządową z Samoobroną, rozkolportowali liderzy Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Szef SLD Wojciech Olejniczak powtarzał: – W kuluarach huczy, że Andrzej Lepper miałby objąć w rządzie tekę wicepremiera.
Przedstawiciele Platformy twierdzą, że poczuli się oszukani, właśnie słysząc wieść o równoległych rozmowach z Samoobroną prowadzonych przez premiera Marcinkiewicza. – Traktujemy deklaracje pana Kaczyńskiego jako wybieg – powiedział Grzegorz Schetyna, sekretarz generalny PO.
W uchodzący za pechowy piątek trzynastego partie Kaczyńskiego i Tuska wciąż stroszyły piórka. Lider PiS zapowiedział, że oczekuje od Platformy warunków koalicji sformułowanych na piśmie. Usłyszał, że 21 postulatów, które w październiku otrzymał od Jana Rokity, a które stały się powodem do zerwania negocjacji, nie straciło na aktualności. W podwarszawskich Falentach obradował klub parlamentarny PiS, gdzie Jarosław Kaczyński uspokajał tych swoich kolegów, którzy uwierzyli, że Andrzej Lepper mógłby zająć miejsce równe Zycie Gilowskiej. W skali od 1 do 10 problemy wynikające z wchodzenia w koalicję z Samoobroną ocenił na 10. – Analizowaliśmy wszystkie „za” i „przeciw” różnym układom w przypadku, gdyby budżet miał być uchwalony. Samoobrona była brana pod uwagę. Dyskusję na temat koalicji zakończyła konkluzja, że nie ma innej alternatywy jak Platforma – powiedział „Ozonowi” poseł PiS Waldemar Wiązowski. – Jednak nie możemy zapominać, kto wygrał wybory. Gdy parlamentarzyści z Prawa i Sprawiedliwości zjeżdżali do
Falent, by podsumować sytuację, liderzy PO zebrali się na konferencji Rady Krajowej. Głównym punktem spotkania było przedstawienie opinii publicznej „rzeczników” Platformy Obywatelskiej odpowiadających za poszczególne dziedziny rządów.
Wiadomość o tym, że partia Tuska ogłosiła gabinet cieni, wywołała wesołość obradujących w Falentach. – Gratulujemy cieniowi finansów publicznych – tej treści telefon otrzymał Zbigniew Chlebowski, kandydat na ministra w rządzie Jana Rokity.
Wybory albo furtka
Uczestnicy spotkania w Falentach dość zgodnie twierdzą, że Jarosław Kaczyński dał wystarczająco dobitnie do zrozumienia, że dobrym rozwiązaniem obecnego pata są wybory. Prezes PiS zapytany o tę kwestię podczas rozmowy z „Ozonem” odpowiada pytaniem: – Czy uchwalenie budżetu bez rozwiązania sprawy rządu mniejszościowego nie byłoby politycznym łobuzerstwem? Polska może się w każdej chwili znaleźć w obliczu jakiegoś kryzysu. Co wtedy robić, gdy rząd nie będzie w stanie niczego przegłosować?
Jednak PiS nadal prowadzi – mniej lub bardziej poważne – rozmowy ze stronnictwami sejmowymi. Po co, jeśli dąży do przyspieszonych wyborów? Zdaniem jednego z członków rządu, „zawsze trzeba sobie zostawić furtkę na sytuację awaryjną”. – Może prezydent nie zechce rozwiązywać parlamentu, może budżet zostanie mimo wszystko uchwalony? Z arytmetyki sejmowej wynika, że wbrew woli posłów PiS, z marszałkiem Markiem Jurkiem na czele, opozycja nie może bez naruszenia procedur przyjąć ustawy budżetowej – a właśnie jej nieprzyjęcie pozwala rozpisać przyspieszone wybory. Ale wydarzenia z zeszłego tygodnia pokazały, że twarde zwykle PiS ugina się w obliczu kryzysu państwa. Na przykład wobec widma funkcjonowania dwóch marszałków w Sejmie – tego legalnego (czyli Jurka) i nielegalnego (którego wskazałaby opozycja). Bądź wobec groźby okupacji sali plenarnej (taka sytuacja szykowała się właśnie 11 stycznia).
W ten sposób PiS już raz został zmuszony do negocjacji.
– To, czy odbędą się przedterminowe wybory, zależy w 100 proc. od braci Kaczyńskich – tłumaczy Komorowski. – PiS prowadzi batalię o to, by poprzez kryzys i zagrożenie ewentualnym rozwiązaniem parlamentu rozmiękczyć potencjalnych koalicjantów i przymusić do przyjęcia warunków PiS-owskich. Dlatego prowadził negocjacje równoległe. Kto więcej ustąpi, ten wchodzi do puli.
Polityk Platformy zapytany, jakie warunki stawiano, wyjaśnia: – Dające PiS gwarancje, że będzie decydować o wszystkim, a koalicjanci nie będą partnerami, tylko zhołdowanym środowiskiem.
Komorowski zapewnia zaraz, że „Platforma nie pójdzie na taki układ, by być zhołdowanym koalicjantem”, ale Andrzej Lepper – być może tak. – Według mojej wiedzy PiS proponuje objęcie paru resortów ludziom wskazanym przez Samoobronę tak, by ten sojusz był mniej widoczny. Ale przeszkodą do zawarcia koalicji jest Lepper, który ma większe ambicje. Od czasu przesilenia politycy bardzo dokładnie znają kalendarz na najbliższy kwartał. Z konstytucji wynika, że parlament ma określony czas (cztery miesiące) na przedstawienie budżetu prezydentowi. Jeśli nie dotrzyma terminu, prezydent może rozwiązać parlament i w ciągu 45 dni rozpisać wybory. Odliczanie okresów konstytucyjnych jest zależne od przyjęcia daty początkowej. W przypadku, gdy będzie nią złożenie pierwszego projektu przez rząd Belki, ostateczny termin złożenia budżetu przypada na 1 lutego. Gdy początek kadencji – 19 lutego. Lech Kaczyński zasięgnął opinii konstytucjonalistów; z Pałacu Prezydenckiego dochodzą informacje, że eksperci wskazują datę wcześniejszą
jako właściwą. – Prezydent wspominając o tych ekspertyzach, kontynuuje politykę nacisku – skomentowano w Platformie.
Loteria dla PiS i PO
Platforma otrzymała w ostatnich dniach parę silnych ciosów, które zachwiały morale działaczy lokalnych: przyjęcie Zyty Gilowskiej do rządu Marcinkiewicza oraz wejście 34 byłych członków toruńskiej Platformy do PiS (jeden z nich otrzymał propozycję kandydowania na wojewodę). Poza kłopotem z wypłukiwaniem przez partię Kaczyńskich lokalnych członków PO, sfrustrowanych trwaniem w opozycji, kampanię Platformy utrudni przemilczany dotąd program wyborczy. Jego sztandarowym pomysłem jest projekt ustawy o VAT, który PO chciała wprowadzić, gdyby zwyciężyła w wyborach. Zakłada on likwidację zwolnień z obowiązku stosowania kas fiskalnych. Z takich zwolnień korzystali m.in. prawnicy, lekarze, właściciele zakładów szewskich, krawieckich, rzemieślnicy itd. Zamiar wprowadzenia kas z pewnością ochłodzi zapał tych grup do głosowania na partię liberalną. Prawo i Sprawiedliwość uskrzydlają zaś wyniki sondaży wyborczych, dające mu nawet większość mandatów w izbie niższej. A rezultaty te mogą być zawyżone. Polityczne kierownictwo
PiS wierzy w badania, nie przyjmując ewentualności, że mogą rozmijać się z rzeczywistością, podobnie jak przed ostatnimi wyborami.
Dodatkowym atutem PiS jest lojalność jej działaczy wobec braci Kaczyńskich, niekwestionujących podejmowanych przez lidera decyzji. – W polityce musi być jakiś porządek i dobrze, że w PiS jest dobra kierownica – wyznał szef jednej z lokalnych struktur. – Mimo że mam staż parlamentarny, to nie rozumiem, dlaczego liderzy PO mogą mieć tak złą wolę, by torpedować konstruowanie koalicji. Odnoszę wrażenie, że niektórzy koledzy z Platformy zaczynają to dostrzegać.
Jednak PiS musi się liczyć z tym, że pewna grupa rozczarowanych brakiem porozumienia z PO członków opuści szeregi partii. Symptomy zdegustowania już można zauważyć. Krzysztof Cugowski, senator PiS, powiedział „Ozonowi”, że nie startowałby ponownie w wyborach. – Nie tylko z ramienia Prawa i Sprawiedliwości, ale i żadnej innej partii. Nowe wybory będą przegraną dla wszystkich, z wyjątkiem tych nielicznych ugrupowań, dla których niska frekwencja oznacza wyższy wynik. Większość wyborców nie pójdzie do wyborów, bo dla nich już trzy jesienne sesje wyborcze to było o wiele za dużo – uważa.
Ponadto PiS będzie rozliczany z półrocznego rządzenia. Wrogowie partii Kaczyńskiego będą jej zarzucać, że nie wypełniła obietnic wyborczych. Z pewnością wykorzystają także to, że PiS miał w ręku wszystko: prezydenta, premiera i marszałka Sejmu – i będą mu zarzucać, że dąży do zagarnięcia coraz większej władzy. Tak naprawdę wybory byłyby więc wielką loterią dla obu największych dziś stronnictw.