Gospodarka jak cyrk
Można powiedzieć, że Polak jest tani jak polski barszcz. To dobrze i źle - jak to zwykle w ekonomii bywa. Źle dla samego Polaka, bo to znaczy, że mniej zarabia od swojego kolegi na zachodzie Europy.
17.02.2005 | aktual.: 17.02.2005 07:27
Dobrze, bo jest popyt na jego pracę. Toteż ciągną do Polski tabuny przedsiębiorstw z Unii Europejskiej, ale także z Azji i Ameryki, by tu produkować to, co wcześniej robiły u siebie. W Niemczech tylko same koncerny międzynarodowe ograniczyły zatrudnienie o 400 tysięcy osób, a produkcję przeniosły także do Polski, gdzie koszty pracy są niższe. We Francji z tego powodu zostało zlikwidowane co 20. miejsce pracy. Dlatego irytację władz francuskich wzbudziła wypowiedź unijnej komisarz Danuty Hübner, według której przenoszenia produkcji sztucznymi metodami zatrzymać się nie da. Trzeba nawet ułatwiać przemieszczanie produkcji w obrębie UE, by obniżać koszty, skutecznie konkurować i przez to wzmacniać europejskie firmy. Inaczej wszystko powędruje do Chin i Indii.
Po tej wypowiedzi posypały się groźby, że Francja na nowo będzie się starać o harmonizację podatków w Europie, co oznaczałoby dla firm działających w Polsce podwyżkę i mniejszą konkurencyjność wobec innych krajów. Francuska minister do spraw europejskich zapowiedziała walkę o uzależnienie wielkości funduszy strukturalnych od wysokości podatków. To także oznaczałoby dla nas nawet miliardy euro mniej. Powtórzono postulat zredukowania przyszłych wydatków Unii do mniej niż 1 procent PKB. A już wcześniej zapowiedziano protest przeciwko unijnej dyrektywie przewidującej swobodny przepływ usług. W ten sposób nasi szewcy, krawcy, fryzjerzy, dentyści i budowlańcy nie mogliby prowadzić swobodnej działalności na podstawie polskiego prawa w innych krajach unijnych.
Można odnieść wrażenie, że największe kraje Unii chyba nie do końca rozumieją istotę swoich kłopotów. Na pewno nie są one następstwem nadmiaru gospodarczej wolności i skromności w wydawaniu pieniędzy publicznych. Zdecydowanie odwrotnie. A ustawiczny szantaż i zakładanie administracyjnych pęt na gospodarki państw dających lepsze warunki dla biznesu oznaczają zaprzeczenie istoty swobodnego przepływu kapitału i ludzi.
Cyrk nie po to się przemieszcza z miejsca na miejsce, by zaspokajać niezbyt wyrafinowane gusty coraz to nowych zastępów publiczności. Cyrk jest przede wszystkim wędrownym przedsiębiorstwem, które daje przedstawienia tam, gdzie można więcej zarobić. Gospodarka unijna, jeśli chce sprostać konkurencji, musi być jak wędrowny cyrk. Z produkcją do miejsc, gdzie wytwarza się taniej, a zysk może być większy, wędrują nie tylko firmy francuskie czy niemieckie, ale także amerykańskie, japońskie i koreańskie. Cały świat wędruje. Także do Polski. Bo koszty zatrudnienia pracownika u nas są jeszcze cztery, pięć razy mniejsze niż na Zachodzie. Produkcja przynajmniej o 30 procent tańsza. Produkty od nas są jakościowo przynajmniej tak samo dobre, a ceny konkurencyjne. Opłacalność chociażby oponiarskiej Dębicy jest pięciokrotnie większa niż całej amerykańskiej grupy Goodyear.
Jeśli tak, to gdzie Amerykanin, Francuz czy Niemiec, który umie liczyć, woli produkować? Przeszłość wielokrotnie pokazywała, że ręczne sterowanie gospodarką wiedzie zawsze do jej duszenia. Zamiast obrażać się na kraje dające lepsze warunki firmom, prościej stworzyć jeszcze lepsze u siebie. Nawet strach pomyśleć, co by było, gdyby to Polska domagała się w UE restrykcji wobec Francji albo Niemiec za zbyt liberalny system podatkowy dla przedsiębiorstw i obywateli.
Dzisiejsze kłopoty starych unijnych wyjadaczy z wyprowadzaniem produkcji z ich krajów powinny być także lekcją, którą Polska musi odrobić. Dzisiaj jesteśmy tani. Ale będą od nas jeszcze tańsi. Rumunia, Bułgaria, potem Ukraina. Polski gospodarczy cyrk już ruszył i dotarł do Chin, a będzie także szukał miejsc na tańszą pracę i lepsze zyski w krajach przyszłych członków UE. Nikt tego nie powstrzyma.
Tadeusz A. Mosz (autor magazynu ekonomicznego "Plus minus" w TVP1)