Górski Karabach. Konflikt na Kaukazie: Rosja się przeliczyła, wycofała większość sił
Gwarantem pokoju w Górskim Karabachu od lat jest Rosja. Ona też jest głównym dostawcą broni do obu walczących państw. Dlatego od początku konfliktu, raz go podgrzewa, aby zaraz wkroczyć w roli rozjemcy. Jaką rolę w konflikcie na Kaukazie odgrywa Moskwa?
Spór pomiędzy Azerami i Ormianami toczy się od ponad 100 lat. Od samego początku wisiał nad nim duch Moskwy, która stawiała się w roli suwerena, decydującego o losie każdego człowieka. Konflikt rozgorzał na tle religijnym, kiedy po rewolucji październikowej kraina, zamieszkana w większości przez katolickich Ormian, została włączona do zdobytego przez bolszewików islamskiego Azerbejdżanu. Wszystko to w imię dobrych stosunków z Turcją, która zawsze patrzyła łaskawym okiem na Azerów.
Od połowy lat 60. XX wieku władze Armeńskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej prowadziły rozmowy ws. włączenia Karabachu w jej skład. Moskwa za każdym razem odmawiała. Tymczasem w górskiej enklawie sytuacja stawała się coraz bardziej napięta. Kulminacją była masakra w Sumgaicie, w wyniku której zginęło 32 Ormian. Dziś uznaje się, że za organizacją masakry stało KGB.
Kiedy po upadku ZSRR Azerbejdżan odebrał Karabachowi status obwodu autonomicznego, co spowodowało protesty mieszkających tam Ormian, Azerowie postanowili spacyfikować dążenia wolnościowe budzące się w Górskim Karabachu. W styczniu 1992 roku wybuchła krwawa wojna, która pochłonęła ponad 17 tysięcy ofiar. Enklawa przechodziła z rąk do rąk, w ostatnich latach znajdowała się pod kontrolą Armenii. Dopiero w wyniku ataku z września 2020 roku Azerowie przejęli Karabach.
Wyposażenie obu stronom dostarcza Rosja. Azerom sprzedaje za gotówkę, Ormianom najczęściej na kredyt. Moskwa od lat tłumaczy, że w ten sposób starają się utrzymać równowagę w regionie. Dzięki temu w Karabachu ma zapanować pokój. Tego jednak nie ma od upadku ZSRR.
Rosja gra na dwie strony
Rosjanie są głównymi dostawcami uzbrojenia dla obu stron wojny. Zwłaszcza dla biedniejszej Armenii. Azerbejdżan korzysta jeszcze z dostaw tureckich i izraelskich. To niezwykle ważny partner zwłaszcza dla Turcji, która próbuje zaznaczyć swoją pozycję w regionie. Do tego od czasu do czasu włączają się Stany Zjednoczone, które nie chcą dopuścić do wzrostu znaczenia Rosji w newralgicznym rejonie świata.
W 2016 roku, kiedy doszło do poważnych walk pod Agdam, premier Rosji Dmitrij Miedwiediew zadeklarował, że Rosja nadal będzie dostarczała broń obu stronom. Jak wyjaśnił, robi to ponieważ oba państwa i tak kupiłyby broń z innego źródła, a zakupy z Rosji pozwalają na zachowanie równowagi sił.
- Wyobraźmy sobie na chwilę, że całkowicie porzucimy rolę dostawcy uzbrojenia. Miejsce po nas nie pozostanie puste - wyjaśniał Miedwiediew. - Oni kupią broń w innych krajach, a poziom zagrożenia się nie zmieni. Chociaż mogłoby to oznaczać zniszczenie równowagi sił istniejącej w regionie.
Ponieważ sam wojskowy budżet Azerbejdżanu stanowi aż 60 proc. całości budżetu Armenii, Rosjanie kredytują Erewaniowi zakupy. W 2015 roku Moskwa przyznała Armenii kredyt w kwocie 200 mln dolarów, oprocentowany na 3 proc. Dzięki temu Ormianie mogli kupić rosyjskie systemy artylerii rakietowej, przeciwlotnicze zestawy rakietowe, granatniki przeciwpancerne, pojazdy transportowe i samochody opancerzone. Dokładnie taki sam sprzęt kupił Azerbejdżan.
Dlatego we wrześniu 2020 roku po obu stronach frontu znalazły się czołgi T-72, artyleryjskie zestawy rakietowe OTR-21 Toczka i BM-30 Smiercz, przeciwlotnicze systemy Tor, Buk i S-300. Również broń przeciwpancerna była niemal bliźniacza – obie strony używały głównie rosyjskich Kornetów, a piechota poruszała się transporterami opancerzonymi BMP trzech wersji i samochodami Tigr. W powietrzu królują zaś samoloty z biura konstrukcyjnego Suchoja. Głównie szturmowy Su-25.
Azerbejdżan posiada jednak znacznie więcej sprzętu, który w dodatku jest nowocześniejszy, dzięki dostawom najnowszego wyposażenia elektronicznego, zwłaszcza sprzętu łączności i celowników.
Siły pokojowe
Przegrana Armenii była Rosji na rękę. Rząd Nikola Paszyniana jest bardzo prozachodni, a porażka znów w pewien sposób uzależniła Erewań od Moskwy. Zwłaszcza, że ta wysłała do Karabachu siły rozjemcze - 1960 żołnierzy, 90 transporterów opancerzonych i 380 jednostek innego sprzętu wojskowego. Rosjanie mieli stacjonować w Górskim Karabachu przez 5 lat. Nie minęło jednak półtora roku i Rosja wycofała większość swoich sił – są im niezbędne na Ukrainie.
Sytuację wykorzystał Azerbejdżan, który natychmiast ruszył do ataku. Stało się to bez sprzeciwu tureckich obserwatorów, którzy wspierają braci w wierze w wojnie przeciwko Armenii. Już nawet nie po cichu, ale całkiem jawnie, dostarczając m.in. słynne już bezzałogowce Bayraktar TB2, wyposażenie elektroniczne i amunicję. Dlatego też siły pokojowe, jakie wystawiła Ankara, służą jedynie za listek figowy.
Po wycofaniu się Rosjan można się spodziewać, że Turcja nie będzie przeszkadzała Azerom w dalszych postępach. Przy okazji okazało się, że Rosja posiada bardzo krótką "ławkę rezerwowych" i gra na kilku frontach to stanowczo za dużo dla ich sił zbrojnych.