Trwa ładowanie...
01-12-2005 06:00

Głowy Putina znad pianina

W Rosji rozpoczęła się „Operacja Następca” – poszukiwanie polityka, który w 2008 roku zastąpi Władimira Putina na stanowisku prezydenta.
Zdanie przyszłych wyborców nie jest brane pod uwagę.

Głowy Putina znad pianina
d2kugi5
d2kugi5

Błyskawiczne nominacje, jakie spadły jak grom z jasnego nieba w połowie listopada na najbliższych współpracowników prezydenta i jego osobistych przyjaciół – ministra obrony Siergieja Iwanowa i szefa potężnej administracji prezydenckiej, a właściwie alternatywnego rządu rosyjskiego, Dmitrija Miedwiediewa, wywołały burzę. – To jest początek przetargu na stanowisko prezydenta Rosji – skomentował sytuację były minister gospodarki Jewgienij Jasin.

Co prawda, Iwanow i Miedwiedew zostali tylko wicepremierami rządu, ale i tak większość polityków i ekspertów rosyjskich uważa, że oto zaczęła się prezydencka kampania wyborcza 2008 roku. Na razie jest to coś w rodzaju amerykańskich prawyborów, podczas których wybierani są kandydaci na prezydenta z obu wielkich partii: demokratów i republikanów.

W Rosji jednak „primeries” odbywają się tylko w jednej partii – „partii władzy”, czyli wśród ludzi zasiadających na Kremlu i w rządzie. Oni wybierają spośród siebie tego jednego. Mimo że decydujący głos ma prezydent, to i tak Kreml trzęsie się od intryg i wojen podjazdowych klanów biurokratycznych. Media zalewa „czarny PR”. Zasada jest dość prosta: ten, kto będzie ostatnim premierem przy urzędującym prezydencie, sam zostaje prezydentem. Co prawda, to biurokratyczne prawo dotyczy jak na razie jednego przypadku (Putina, który objął władzę po Jelcynie w 2000 roku), ale w Moskwie święcie wierzą w jego prawdziwość.

Niewiele miejsca pozostawiono dla opinii publicznej wyrażanej w wyborach. – To sprawa techniki – wzrusza ramionami jeden z moskiewskich specjalistów od reklamy politycznej pytany, jak przepchnąć na wyborach kandydata Kremla. Wyborcy się nie liczą, liczy się ten, kto siedzi najbliżej prezydenta.

d2kugi5

Kultura biura

Jak ważne jest miejsce przy stole, cała Rosja przekonała się wiosną 1999 roku. Na spotkaniu z ministrami prezydent Jelcyn wypowiedział jedno ponure zdanie, które obaliło ówczesnego premiera Primakowa. „Nie tak usiedli!” – warknął, widząc, że urzędnik wyznaczony przez niego na pierwszego wicepremiera przycupnął przy końcu stołu, zamiast zająć miejsce tuż obok premiera i prezydenta. Wyróżniony, cały w pąsach, przesiadł się, a pobladły premier zaczął zsuwać się z fotela na oczach przerażonej publiczności. Szef rządu już wiedział i publiczność też wiedziała – jest skończony. Kilka dni później dostał dymisję.

Po niespodziewanych nominacjach Miedwiediewa i Iwanowa natychmiast zaczęto się zastanawiać, który z nich jest ważniejszy. Prezydentem wszak może być tylko jeden, który zatem? Za czasów ZSRR „kremlolodzy” ustalali formalną i nieformalną hierarchię na Kremlu, pilnie obserwując, kto i w jakim miejscu stoi na Mauzoleum Lenina podczas świątecznych parad. Później wpadli też na pomysł, by sprawdzać, jak często wyżsi urzędnicy przyjeżdżają na Kreml. Specjalny urzędnik amerykańskiej ambasady marzł na Placu Czerwonym i liczył wjeżdżające i wyjeżdżające rządowe samochody – czarne czajki. Siedzący w dyżurce za kremlowskimi murami oficerowie KGB, pękając ze śmiechu, regulowali ich ruch. – Wypuszczamy dwóch Gromyków i jednego Susłowa – ustalali przed służbą.

Dzisiaj moskiewscy „czynownicy” patrzą, kto siedzi najbliżej władcy, kto i gdzie ma rządowy gabinet lub jaką dostał rządową daczę pod Moskwą. Gdy tylko Miedwiediew i Iwanow rozpoczęli przeprowadzkę do Białego Domu (tak nazywana jest siedziba rosyjskiego rządu), dziennikarze dopytywali się, gdzie będą mieli gabinety. Same nominacje dla większości polityków były zaskoczeniem, ale służba administracyjna Białego Domu już w chwili ich ogłoszenia miała gotowe nowe tabliczki na drzwi gabinetów i pospiesznie prowadzono przeprowadzkę.

– Miedwiediew będzie miał gabinet na czwartym piętrze po prawicy premiera, a Iwanow – w „strefie wicepremierowskiej” piętro wyżej – brzmiała pierwsza informacja z siedziby rządu. Dla wszystkich oznaczało to, że Miedwiediew będzie ważniejszy, bliżej premiera. – Iwanow obok premiera, Miedwiediew piętro wyżej – brzmiał kolejny komunikat. Konsternacja. No to kto będzie ważniejszy? Kto będzie następnym prezydentem? Iwanow? – Miedwiediew będzie wyżej, nad obydwoma: i premierem, i Iwanowem – wytłumaczył w końcu jeden z ekspertów. Znaczy, Miedwiediew ważniejszy.

d2kugi5

A może go wyrzucili?

Nikt przy tym nie zwracał uwagi na formalną tytulaturę: Miedwiediew dostał nominację na „pierwszego wicepremiera”, a Iwanow – na „zwykłego”. Ale prezydent nie wyznaczył im zakresu kompetencji, jakby chciał rzucić między nich kość niezgody i zachęcić do walki. W dodatku przejście Miedwiediewa z szefa potężnej administracji prezydenckiej na wicepremiera oznacza utratę przez niego części wpływów w biurokratycznym aparacie. A rywal – Iwanow – nie tylko zatrzymał dotychczasowe ministerstwo obrony, lecz także „wziął pod siebie” pozostałe resorty zajmujące się „kompleksem wojskowo-przemysłowym”. W ten sposób stał się pierwszym od czasu rozpadu ZSRR formalnym koordynatorem gigantycznego „kompleksu” obejmującego tysiące przedsiębiorstw.

Miedwiediewowi powierzono z kolei tzw. programy narodowe: edukację, zdrowie, system emerytalny i rolnictwo. Dostał resorty, których żaden szanujący się biurokrata nie weźmie: prestiż żaden, problemów masa – i to w dodatku nierozwiązywalnych. Eksperci zaczęli się więc zastanawiać, czy aby Miedwiediew rzeczywiście jest przyszłym kandydatem na prezydenta.

– A może on nie jest żadnym wybrańcem, a po prostu wyrzucili go z Kremla? – zapytał nagle jeden z politologów. Odpowiedzi nie ma. Putinowska ekipa byłych kagiebistów jest bardzo szczelna, z Kremla nie wyciekają żadne niechciane informacje. Do publicznej wiadomości podano tylko oficjalne powody roszady: „Rząd sobie nie radzi”.

d2kugi5

W rzeczy samej to prawda. Minister finansów na przykład wykrył ostatnio rosyjską wersję afery „lub czasopisma”. W projekcie budżetu na przyszły rok znalazł poprawki szefów innych resortów, z którymi główny finansista się nie zgadza i już dwa razy udało mu się usunąć je z dokumentu. Ale w drodze do parlamentu ktoś je znowu dopisał. Ministrowie kłócą się między sobą, a premier nie może zmusić ich do wspólnej pracy. Wszyscy bowiem wiedzą, że Michaił Fradkow jest „technicznym” szefemrządu (nazwa ukuta rok temu wśród moskiewskich biurokratów) – na chwilę, do czasu, gdy jego miejsce zajmie wybraniec, by zapoczątkować swą publiczną karierę.

Prezent z Syberii

„Weźcie krzesło i siądźcie tutaj” – prezydent Putin zwrócił się do zmieszanego Siergieja Sobianina, nowego szefa prezydenckiej administracji, kiedy ten stanął w drzwiach. Mianowany na stanowisko pół godziny wcześniej Sobianin wszedł do sali posiedzeń rządu i w tej samej chwili zorientował się, że nie ma dla niego fotela. Skonsternowany stanął w drzwiach. Nie był pewien, czy aby nominacja nie jest przypadkiem okrutnym żartem kremlowskich urzędników z syberyjskiego prowincjusza. Niepewność Sybiraka przerwał Putin, wskazując mu najpierw rząd foteli pod ścianą, a potem miejsce tuż obok siebie.

Sobianin był trzecim wysokim urzędnikiem niespodziewanie mianowanym przez Putina i największym zaskoczeniem w Moskwie. Z syberyjskiego Tiumenia awansował nagle na człowieka numer dwa w państwie, czyli szefa prezydenckiej administracji. Nikt nie umie sensownie wytłumaczyć, dlaczego właśnie on? Może dlatego, że pochodzący z Tiumenia gubernator jest specjalistą od przemysłu energetycznego, a przede wszystkim gazowego? A może Putin postanowił znaleźć następcę tam, skąd pochodził jego poprzednik – na Syberii? Jedyne, co wiadomo o Sobianinie, to to, że zmusił urzędników swojej gubernialnej administracji do prowadzenia... lekcji WF-u w szkołach. Czy to wystarczające kwalifikacje dla wybrańca?

d2kugi5

– To wszystko świadczy tylko o dalszej autorytaryzacji polityki i gospodarki – machnął ręką szef opozycyjnej partii „Jabłoko” Grigorij Jawlinski, pytany przez dziennikarzy o znaczenie nowych nominacji.

Wielki Niemowa

Plotkom o początku „Operacji Następca” towarzyszą pogłoski o ogłoszeniu przedterminowych wyborów lub też zupełnym ich skasowaniu. – To projekty wojska i milicji – tłumaczy Aleksiej Muchin, przedstawiciel młodego pokolenia rosyjskich politologów. – Oni bez przerwy coś kombinują, zupełnie zapominając, że wtedy łatwo można podważyć wyniki wyborów.

Były doradca Jelcyna Gieorgij Satarow również sądzi, że Kreml nie zechce majstrować przy wyborach. – Gwałtowne ruchy mogliby wykonywać, gdyby powstała zjednoczona, silna opozycja. A to im niestety nie grozi.

d2kugi5

W 2008 roku wybraniec Kremla stanie naprzeciw kilkudziesięciu milionów zatomizowanych Rosjan posiadających aktywne prawo wyborcze. Od reelekcji Borysa Jelcyna w 1996 roku rządzący odnoszą się do wyborców z lekką pogardą. Wtedy powstała specjalna profesja „polittechnologa”, czyli człowieka, który umożliwia wygranie wyborów w każdych warunkach, niezależnie od zalet kandydata i jego programu.

– Dajcie mi telewizję, aparat państwowy, kilkadziesiąt milionów dolarów, a ja z małpy zrobię prezydenta Rosji – przechwalali się wtedy „polittechnolodzy” po kilku głębszych w moskiewskim klubie „Ekipaż”. Jelcyn cieszący się pół roku przed wyborami poparciem 4 proc. wyborców wygrał drugą kadencję.

Podobnie było z Władimirem Putinem, który na 10 miesięcy przed wyborami nie cieszył się żadną popularnością dlatego, że po prostu opinia publiczna go nie znała. Dotychczasowe doświadczenia – zarówno z wyborów ogólnokrajowych, jak i z regionalnych – równie optymistycznie nastrajają rosyjskich „polittechnologów”.

d2kugi5

Jedynie raz kandydat popierany przez Kreml przegrał z miejscowymi elitami. Zwycięzcą okazywał się z reguły ten, kto miał za sobą poparcie centralnych władz, miejscową telewizję i pieniądze. Wszystko zgodnie z definicją.

Biurokratów na Kremlu niepokoi tylko Ukraina. A dokładniej „pomarańczowa rewolucja”. Wtedy to kandydat wspierany przez Moskwę (z pieniędzmi i telewizją) przegrał z kretesem i w dodatku musiał się do tego przyznać, bo nie udało się sfałszować wyników. Klęska Janukowycza była jednocześnie pogromem moskiewskich „polittechnologów”, którzy zjechali tłumnie nad Dniepr, by go wspierać. Wracali z Ukrainy jak niepyszni. Niektórzy musieli stamtąd uciekać, bowiem rozwścieczeni pracodawcy z Doniecka chcieli się z nimi rozprawić po swojemu – puszczając trupy z prądem Dniepru.

Ukraińska klapa sprawiła, że wiara w „polittechnologów” i ich umiejętności manipulowania elektoratem zostały poderwane również wśród lokatorów Kremla. Władze panują nad wszystkimi kanałami telewizyjnymi, zasoby finansowe przyszłego wybrańca są nieograniczone, aparat państwowy ogromnego kraju będzie pracował dla niego i na niego. Pozostaje jednak niepewność: a co, jeśli się nie uda?

Nikt jeszcze nie potrafi określić kształtu i koloru lęku. Czy przybierze on postać mocnego kontrkandydata, który wybrańcowi odbierze zwycięstwo, czy może elektorat masowo nie pójdzie do wyborów lub zagłosuje „przeciw wszystkim” (rosyjskie prawo dopuszcza taką możliwość). Ale lęk krąży nad Kremlem.

Andrzej Łomanowski

d2kugi5
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

WP Wiadomości na:

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d2kugi5
Więcej tematów